Młodzianek ów szybko dobrał sobie w klasztornych murach odpowiednią kompanię. W końcu przebrała się miarka. Biskup lubelski Pulman wyrzucił wszeteczników z zakonu. Ci odeszli, lecz swoich zawodowych szatek nie zamierzali zrzucić.
Był rok 1932. Pomysłowy Szaniawski powołał do życia przy pomocy duchownego koleżki, który trafił w tym czasie do Stanów Zjednoczonych, Zgromadzenie Braci Misjonarzy Kresowych Prowincji Amerykańskiej. Nowy zakon liczył 12 osób. Głównym jego celem stało się kwestowanie na rzecz budowy sierocińców i przytułków. Tak naprawdę jednak, pokaźne pieniądze z publicznych zbiórek zapewniały kwestarzom całkiem wesołe życie (oczywiście w cywilnym odzieniu), po różnych restauracjach i dancingach, zwłaszcza Warszawy.
Swoim działaniem Zgromadzenie objęło cały kraj. Urzędnicy państwowi nie widzieli w tym nic złego. "Przeor" Szaniawski rezydujący w Tarnopolu, nowej siedzibie chutliwych braciszków, otrzymywał zwykle 45 proc. zebranych sum. Ponieważ miał w podlaskim Wasilkowie mamusię, posyłał jej część wyłudzonych pieniędzy. Nie było tego mało skoro niebawem pojawił się w miasteczku całkiem pokaźny dom.
Duchowni oszuści chętnie odwiedzali Białystok
Swawolni braciszkowie chętnie odwiedzali też Białystok. Doszło do tego, że ks. kanonik Abramowicz z ambony ostrzegał wiernych przed udzielaniem wsparcia "amerykańskim" misjonarzom.
Zainteresowała się nimi również białostocka policja. Czujnym okazał się zwłaszcza starszy posterunkowy Władysław Siejkowski. Doszły do niego słuchy, że jakiś ubrany na czarno jegomość zbiera w jego rewirze datki na biednych, ale nie wydaje kwitów. Postanowił to sprawdzić. Traf chciał, że kwestujący mnich zawitał też do mieszkania kolegi-policjanta. Po jego wyjściu Siejkowski dowiedział się o wysokości udzielonego wsparcia i sprawdził to w księdze kwestorskiej. Zatrzymany braciszek do księgi nic nie wpisał. Oburzony misjonarz straszył, groził, pokazywał różne dokumenty i pozwolenia z pieczątkami. Nic to jednak nie pomogło.
Stanowczy policjant odprowadził mnicha na posterunek, gdzie nastąpiła rewizja. W jej rezultacie znaleziono 1000 złotych, choć według księgi kwestorskiej przy zatrzymanym powinno być tylko 240 zł. Nieuczciwy kwestarz, czy szwindel sięgający jeszcze wyżej, aż do władz "amerykańskiej prowincji" w Tarnopolu?
Policja szybko dowiodła, że Marian Junosza Szaniawski to zwykły kanciarz, zaś jego zakon bujdą na resorach. Oskarżenie przeciwko Braciom Misjonarzom trafiło w 1936 r. do sądu okręgowego w Białymstoku. Na nic zdały się różne sztuczki adwokatów. Sąd stwierdził jednoznacznie - amerykański zakon powinien działać u siebie. Wyroki były pokaźne. Samozwańczy przeor otrzymał aż 10 lat więzienia, pozostali oskarżeni od 2 do 5 lat. Ponieważ właśnie została ogłoszona amnestia, kary uległy skróceniu, nawet o połowę. Jedynie Marian Junosza Szaniawski, miał swój wyrok odsiedzieć, jak to mówiono w ówczesnym kryminale - od dzwonka do dzwonka.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?