Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ks. Edward Konkol: Od lat nie kupiłem sobie ani jednej rzeczy

Wojciech Jarmołowicz
- Mój ból jest tylko jeden – by te osoby, które przekazywały cokolwiek dla ubogich, zobaczyły kiedykolwiek oczy tych dzieci, w momencie, gdy są obdarowywane - mówi ks. Edward Konkol.
- Mój ból jest tylko jeden – by te osoby, które przekazywały cokolwiek dla ubogich, zobaczyły kiedykolwiek oczy tych dzieci, w momencie, gdy są obdarowywane - mówi ks. Edward Konkol. Wojciech Wojtkielewicz
- Przychodzą do nas babcie - mówi ks. Konkol - które przekazują ze swoich skromnych emerytur miesięcznie po 20 złotych, bo taka osoba nie kupowała bułek, a jedynie chleb. To są tak święte pieniądze, że czasem nie mam pojęcia, jak je wydać.

Wojciech Jarmołowicz: Czy wierzy ksiądz w to, że każdy człowiek ma w sobie dobroć?

Ks. Edward Konkol: W sercu każdego człowieka jest dobroć, naturą człowieka jest dobroć. To jest prawdziwe oblicze człowieka.

To skąd tyle zła na świecie?

- To że robimy złe rzeczy, że niektórzy lądują w więzieniu wynika tylko i wyłącznie z ran, jakie doznał człowiek w swoim życiu. I taki poraniony człowiek gdzieś ucieka, by poradzić sobie z ranami i dlatego też robi takie szalone rzeczy. Największym przekleństwem człowieka jest to, że sam siebie nie zna, nie wie, co się z nim dzieje - chce inaczej, a robi zupełnie coś innego.

Gdy ksiądz 27 lat temu zdecydował się zacząć pomagać ludziom, był jednym z pierwszych i wtedy nielicznych, którzy mówili o biedzie, nieszczęściach. To był przypadek, czy przemyślana decyzja?

- Takiej decyzji, by pomagać ludziom nigdy nie podjąłem. To Pan Bóg sam mnie zatargał w miejsca, o których nawet nie miałem pojęcia. Nie znaczy, że nie wiedziałem, że istnieją takie osoby jak kloszardzi - oczywiście widziałem, jak wybierają resztki jedzenia w restauracji na warszawskim dworcu wschodnim. Ale gdzie oni żyją, gdzie śpią, co robią, nie miałem pojęcia. Wtedy jedna z sióstr z Zakonu Matki Teresy z Kalkuty, zresztą Hinduska, która słabo znała język polski, poprosiła, bym namaścił pewnego człowieka. - Ale pod ziemią - dodała. Pierwsza myśl, która mi przyszła do głowy to: Trupa mam namaścić? Ale od razu opamiętałem się - przecież siostra wie, co mówi. Zaprowadziła mnie na warszawską Pragę, pod ulicą przebywał kloszard w strasznym stanie - był mocno poraniony. Zostałem z nim dlatego, że bałem się, iż w nocy zaatakują go szczury. Bo pamiętajmy był to rok 1986 - wtedy nikt nie chciał go przyjąć do szpitala. Wtedy na miejsce dotarła grupa kloszardów, wakacje spędziłem razem z nimi. I tak to się zaczęło.

Od tego czasu mnóstwo się zmieniło - jest wiele fundacji, stowarzyszeń, które niosą pomoc wielu potrzebującym. Słowem wyrosła księdzu konkurencja.

- Trudno mi się wypowiadać na temat, jaka była kogoś motywacja, by założyć jakąś fundację czy stowarzyszenie. Ale każda fundacja czy stowarzyszenie zajmuje się jakąś ważną przestrzenią - nie ma organizacji, która objęłaby swoim działaniem całość biedy i nieszczęścia, jakie nas otaczają. Niektórzy zajmują się niepełnosprawnymi, inni bezdomnymi, jeszcze inni ciężko chorymi, czy dziećmi. I to jest coś pięknego, nie jest to w żaden sposób konkurencja chociażby dla Drogi. W dziedzinie walki z biedą - tutaj na bezrobocie nikt i nigdy nie będzie narzekał.

Ale taka prosta dobroczynność może być zgubna. Bo często zamiast wsparcia, pokazania drogi wyjścia z biedy, potrzebujący od takich fundacji, stowarzyszeń dostają tylko paczki, żywność, ubrania itd. To demoralizuje.

- To prawda, wszelka pomoc społeczna prowadzi do wielkiego zagrożenia uzależnienia się od niej. Moim zdaniem pomoc trzeba umiejętnie dawkować, umiejętnie przekazywać. Śmiem twierdzić - po latach wśród ludzi, których domy są okaleczone chorobą, alkoholizmem itp. - że gdy tylko zajmujemy się dziećmi z takich domów, to dokonujemy zbrodni na całej rodzinie. Dlaczego? Bo wyręczamy rodziców. A gdy robimy krok naprzód - co staramy się robić w naszym stowarzyszeniu - gdy zaczynamy pracować także z rodzicami, gdy poświęcamy im więcej czasu, przygotowujemy ich do usamodzielnienia się, gdy usuwamy z ich życia chorobę, która rozbija ich rodzinę, to się okazuje, że 75 proc. dzieci, które do nas dotarły, odzyskało najbliższych, dom rodzinny.

Chciałbym podkreślić, że nawet najpiękniejsze ośrodki, najwspanialsze warunki nie zastąpią dzieciakom ciepła i miłości rodzinnej. Musimy pracować nad tym, jak przywrócić dzieciom dom, bo one marzą i tęsknią za normalnością. Wszelka pomoc - edukacyjna, psychologiczna, terapeutyczna - jest niczym w porównaniu z odzyskaniem domu rodzinnego.

Ks. Jacek Stryczek od Szlachetnej Paczki mówi: Lubię ludzi bogatych, bo oni lubią ludzi biednych. Czy ksiądz także lubi ludzi bogatych?

- Nie koncentrowałem się na nich - ludzie bogaci są uwikłani w swoje własne problemy i zazwyczaj mają tyle samo ran, co ludzie biedni. Oni przeważnie są obarczeni tysiącami problemów. Oczywiście są gotowi dzielić się swoimi pieniędzmi. Zresztą dzięki nim zrobiliśmy wiele dużych i potrzebnych rzeczy.

Ale ważniejsze jest coś innego - ważna jest gotowość do dzielenia się, nieważny jest status materialny. Bo to są osoby, które nie przykleiły się do tego, co mają i są gotowi do tego, by pomagać innym. Niekiedy to są bardzo biedni ludzie. Przychodzą do nas babcie, które przekazują ze swoich skromnych emerytur miesięcznie po 20 złotych, bo taka osoba nie kupowała bułek, a jedynie chleb. To są tak święte pieniądze, że czasem nie mam pojęcia, jak je wydać.

A pomoc Drogi? Na Wigilię damy potrzebującym 6 tysięcy paczek. Ale to jest owoc posklejana z dobroci tysięcy ludzi, którzy chcieli się podzielić tym, co mają. Staramy się to przemienić w coś motywującego dla tych, którzy ją otrzymują.

Mam takie przykłady, że ktoś kiedyś potrzebował pomocy, a dziś sam pomaga innym. Byli to czasem ludzie, którzy pochodzili z rodzin, które się totalnie rozsypały, a teraz są superterapeutami, wolontariuszami. Niektórzy zresztą należą do mojej kadry.

Mimo ciężkich czasów stajemy się coraz bardziej dobroczynni - jest coraz więcej wolontariuszy, coraz więcej przekazujemy na cele charytatywne.

- Tu, na Podlasiu, ale nie tylko, także w mojej Jastarni, ludzie są bardzo otwarci i jednocześnie są ludźmi wolnymi. Bo to, żeby coś komuś dać, to nie jest problem, ważne, żeby do tego, co się posiada nie przyrastać, żeby nie stało się to sensem naszego istnienia. Żeby mój majątek nie stał się moim bogiem, o który się boję, bo mogę go stracić.

Ludzie z Podlasia są ludźmi bardzo religijnymi, nie liczą tylko na swoje dłonie, na to, że sobie sami poradzą, bo mają tyle energii w sobie, że żadna pomoc nie jest im potrzebna. Ludzie z Podlasia zawsze zostawiają, ileś procent dla Boga. Mówią: ja to Boże dam, a Ty się będziesz o mnie martwił. Wierzą, że Bóg się nami zaopiekuje lepiej niż my sami sobą.

Czyli dobroć wraca

- Ona powraca zwielokrotniona. W sposób cudowny, że czasem aż trudno to sobie wyobrazić. Zresztą ja już wiele lat temu powiedziałem Bogowi: ja się zaopiekuję twoimi ubogimi dziećmi, a ty się zajmuj mną. I ja na tym genialnie wyszedłem. Od lat nie kupiłem sobie ani jednej rzeczy, a wszystko mam, mało tego - co roku oddaje z tego, co mam. Nic mi nie brakuje, dosłownie nic. A nie mam pensji, własnego zakonu nie obciążam.

Czasem się zdarza, że ktoś daje mi pieniądze i zastrzega: Ojcze, to tylko dla ciebie, kup sobie na przykład nowe sandały. A później przychodzi do mnie jakaś osoba i mówi, że nie ma na lekarstwa i ja jej oddaję te pieniądze. A już następnego dnia ktoś przynosi mi jeszcze więcej pieniędzy. I wtedy mówię: Panie Boże, miej umiar, bo ja jestem tylko człowiekiem i jeszcze w głowie mi się poprzewraca. Dawkuj swoją pomoc, rozsądnie.

Codziennie ksiądz doświadcza dobra...

- Dokładnie. Nawet nie potrafię tego wyrazić. Mój ból jest tylko jeden - by te osoby, które przekazywały cokolwiek dla ubogich, zobaczyły kiedykolwiek oczy tych dzieci, w momencie, gdy są obdarowywane. Te słowa podziękowania, czasem także łzy...

To nie jest dzieło Konkola, Konkol tu nic nie robi, jest tylko przekaźnikiem, tylko sam miód spija.

Ktoś musi być liderem.

- Ja doświadczam największej życzliwości - zarówno od tych, którzy dają, jak i od tych, którzy pomoc otrzymują. Usytuowałem się w genialnym miejscu.

Jest taka tradycja, że przy stole wigilijnym zostawiamy wolne miejsce. Co zrobić, by ono nie było puste? Czy jesteśmy gotowi, by zapraszać do wigilijnego stołu tych, którzy potrzebują pomocy?

- To zależy od nas, jak się czujemy sami z sobą. Niekiedy bywa taka sytuacja, że chwilę przed Wigilią pokłócimy się, czasem o jakąś błahostkę. I wtedy dobrze, że nikogo przy naszym wigilijnym stole nie ma.

Ale przy stołach rodzin, które okazały pomoc, są ci, którzy ją otrzymali. Nie fizycznie, nie widzimy ich, bo siedzą w piękniejszych miejscach niż u nas - oni są przy swoich stołach rodzinnych, ze swoimi dziećmi. Ale nie byłoby u nich Wigilii, gdyby nie dobroć innych. Wtedy powinniście mieć świadomość, że zrobiliście coś więcej, niż zaproszenie jednego bezdomnego, czy jednego dziecka do swojego domu.

Boże Narodzenie to przyjście dobroci na ziemię. Staliście się świadkami, że Bóg nie zapomniał o ziemi, że Bóg istnieje i cały czas działa. Przez was.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny