Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krzyżewo: Stefania Karpowicz zbudowała szkołę i gospodarstwo specjalistyczne

Alicja Zielińska [email protected] tel. 85 748 95 45
Po wielkiej patronce pozostały zdjęcia, pamiętniki  i trochę mebli. Na zdjęciu Wioletta Gierłachowska, dyrektorka Zespołu Szkół Rolniczych w Krzyżewie i Jacek Tomkiel, wicedyrektor w szkolnej izbie pamięci.
Po wielkiej patronce pozostały zdjęcia, pamiętniki i trochę mebli. Na zdjęciu Wioletta Gierłachowska, dyrektorka Zespołu Szkół Rolniczych w Krzyżewie i Jacek Tomkiel, wicedyrektor w szkolnej izbie pamięci. Anatol Chomicz
Stefania Karpowicz była bogata, utalentowana. Przyjaźniła się z Marią Skłodowską-Curie, znała Malczewskiego, Tetmajera, Reymonta. Mogła obracać się w wielkim świecie. Wybrała Krzyżewo, małą wieś na Podlasiu. 100 lat temu zbudowała tu nowoczesną szkołę dla dzieci wiejskich, utworzyła gospodarstwo specjalistyczne i przez całe życie pomagała okolicznej ludności. W PRL władze odebrały jej cały majątek.

Aleja wysadzana starymi lipami prowadzi na dziedziniec szkolny. Zespół Szkół Rolniczych w Krzyżewie (gm. Sokoły), sukcesor testamentu swojej wielkiej patronki szykuje się do jubileuszu.

Uroczystości zaplanowano na czerwiec. W korytarzu trwa remont. W budynku dawnej szkoły, gdzie ostatnio mieścił się internat ma powstać za unijne pieniądze Zakład Aktywizacji Zawodowej i ośrodek turystyczny. Nowoczesny, z bogatym wyposażeniem. Ma tętnić życiem i promieniować na cały region jak za czasów Stefanii Karpowicz.
Z posagiem i wszechstronnie wykształcona

Wyprzedziła swoją epokę. Jej dokonania do dzisiaj wzbudzają uznanie . Urodziła się w 1876 roku w Wilnie. Wychowywała się w Janowiczach koło Zabłudowa, gdzie rodzice mieli duży majątek. Była zdolna, utalentowana artystycznie, nie szczędzili więc pieniędzy na jej edukację. Sprowadzona z Francji guwernantka uczyła francuskiego. Potem rodzice wysłali córkę na pensję pani Sikorskiej w Warszawie, tu Stefania zaprzyjaźnia się z Marią Skłodowską, późniejszą laureatką nagrody Nobla - pomaga jej materialnie, gdy obie spotykają się w Paryżu. W stolicy poznaje Żeromskiego, Reymonta, Tetmajera. Po ukończeniu Żeńskiej Szkoły Średniej Karpowiczówna podejmuje studia na Uniwersytecie Jagiellońskim, na wydziale filozoficznym, jest jedną z nielicznych wówczas kobiet studentek. Uczęszcza na wykłady z historii sztuki. Uczy się malarstwa u Jacka Malczewskiego, a następnie kontynuuje studia w Monachium i Paryżu.

Sytuacja w Polsce rozdartej przez zaborców sprawia, że wraca do kraju. "Malarz Zygmunt Miłkowski otworzył mi oczy na świat. Chcę stać się malarką innego rodzaju. Taką, która by choć odrobinę przemalowała własny kraj na jaśniejsze barwy" - pisała w pamiętniku.
Namawia matkę, by sprzedała Janowicze (ojciec Michał już nie żył, zmarł w 1893 roku, gdy Stefania miała 17 lat, został pochowany w Białymstoku). W 1903 roku pani Bronisława Karpowicz kupuje majątek w Krzyżewie. Jest to 400 ha gruntu, lasy i dworek. Ma być posagiem Stefanii. Ona jednak za mąż nie wyszła. Żartowała, że jest brzydka, więc ten kto by się z nią ożenił, poszedłby na jej pieniądze. Jest w tych słowach sporo kobiecej kokieterii, bo i bogaci kawalerowie starali się o jej rękę. "Moim dzieckiem jest moja szkoła" - mówiła. To była prawda.

Szkoła na wzór duński

Za pozostałe z transakcji majątkowej ruble matka z córką postanawiają zbudować w Krzyżewie szkołę rolniczą dla synów okolicznych chłopów. Ale żeby tylko zbudować! W poszukiwaniu modelu nauczania wyjeżdżają do Szwecji i Danii.

"I tam byłam w szkołach, wszystko oglądałam, chodziłam nawet na lekcje rachunków. No i podziwiałam uczciwość tamtych ludzi, bo był tam taki zwyczaj, że każdego dnia mleko stało na szosie, jechał wóz, zabierał to mleko do mleczarni, a pod koniec miesiąca w niezamkniętych konewkach były pieniądze za mleko. I nigdy nie zginęły" - pisała Stefania w pamiętniku.

Podróż trwa dwa lata, ale wreszcie mają wizję szkoły. Budynek powstaje w błyskawicznym tempie. Prace rozpoczynają się wiosną 1911 roku, a jesienią następnego roku jest gotowy. Niestety pani Bronisława nie doczekała inauguracji, zmarła w styczniu 1912 roku.
Stefania sama przejmuje wszystkie obowiązki. Nie żałuje pieniędzy na wymarzoną placówkę. Jak pisze "gmach i zabudowania gospodarskie pochłonęły 3.300 rubli w złocie, oprócz czego dałam z lasu drzewa na stodołę i stajnię z oborą i chlewnią".

- Ta szkoła kosztowało ją tyle co kościół w Sokołach - mówi z uznaniem jeden z mieszkańców w filmie Beaty Hyży-Czołpińskiej zrealizowanym dziesięć lat temu.

Wielka nowoczesność wśród strzech

15 stycznia 1913 roku szkoła rusza. Na pierwszy kurs, jak wtedy określano, przyjechało 34 młodzieńców w wieku 19-30 lat. Mają się uczyć ogrodnictwa, sadownictwa, pszczelarstwa, miernictwa gruntów. Oraz przedmiotów ogólnych: języka polskiego, historii, geografii a także języka francuskiego, czego podejmuje się sama Stefania. Bogatsi płacili czesne (opłata za naukę utrzymanie i opiekę lekarską wynosiła 80 rubli), uboższym fundowała stypendia.

Na pytanie, dlaczego szkołę założyła w Krzyżewie, z dala od szos i kolei, Stefania odpowiadała: "Nie był to mój błąd. Po to, żeby można było uczyć się w języku polskim. Szkoła była prywatna, ja musiałam co roku płacić koncesję 5 tysięcy rubli w czterech ratach. Ile razy zaciągałam pożyczki na owe raty. To nic, za to moi chłopcy dobrze wiedzieli kim byli Chrobry, Kościuszko, Traugutt i o Ściegiennym nie bałam się im opowiadać".
A szkoła prezentowała się okazale. Murowana, piętrowa, w stylu wilii szwajcarskiej. Ze światłem elektrycznym, centralnym ogrzewaniem, wodociągiem (napędzanym konnym kieratem).

- W regionie, gdzie większość stanowiły domy kryte strzechą, wyróżniała się pod każdym względem. To była wielka nowoczesność - podkreśla Jacek Tomkiel, wicedyrektor Zespołu Szkół Rolniczych w Krzyżewie.

Był internat dla uczniów, mieszkania dla nauczycieli, łaźnia, szpitalik. A do tego kompleks gospodarczy do praktycznej nauki. Warsztaty: stolarski, stelmarski, koszykarski, sad, pólka doświadczalne z różnymi odmianami roślin uprawnych i do testowania nawozów. Potem doszła jeszcze mleczarnia, gdzie wyrabiano masło i sery - wysyłano je do Warszawy, Gdyni, a nawet eksportowano do Anglii.

- We wsi funkcjonowała straż ogniowa, prowadzono kursy przeszkolenia przeciwpożarowego. To wszystko były inicjatywy pani Stefanii - dodaje Jacek Tomkiel. - Przez te wszystkie lata, jak rozmawiałem z ludźmi, to nie usłyszałem o niej żadnej złej opinii, tylko same dobre rzeczy. Owszem opowiadano o jej takiej dobrej naiwności, że wierzyła każdemu, ale zawsze pozytywnie, z wielkim szacunkiem.

Dziedziczka, która kochała ludzi

Nazywano ją Dziedziczka. Ale w dowód uznania.

- W jakiejś gazecie ukazał się artykuł zatytułowany "Czerwona hrabina". Ludzie strasznie się oburzyli, że to obraźliwe - uśmiecha się Jacek Tomkiel.

Teresa Dardzińska, wieloletnia nauczycielka w ZSR w Krzyżewie spisała wspomnienia mieszkańców o Stefanii Karpowicz. - Osobiście jej nie znałam - mówi pani Teresa. - Byłam młodą osobą, kiedy Dziedziczka dożywała swoich dni. Opowiadały mi o niej moje sąsiadki, jak wyleczyła ich dzieci, które ciężko zachorowały, jaka była życzliwa dla wszystkich i jak bardzo ją wszyscy szanowali. W 1980 roku rozpoczęłam pracę w ZSR w Krzyżewie wkrótce szkole nadano imię Stefanii Karpowicz (już nie żyła). Znów zetknęłam się z jej postacią, którą znałam ze słyszenia i opowiadań byłych uczniów, m. in. Józefa Idźkowskiego i Edwarda Perkowskiego, którego obecnie dwóch wnuków uczy się w tej szkole. Przedstawiali ją jako niewysoką kobietę w długiej, czarnej sukni, w kapeluszu, z nieodłączną laską, gdy podążała do wiejskich chałup, by służyć pomocą i rozmawiać z ludźmi.

Marianna Kosińska była pokojówką u Stefanii Karpowicz. Kiedy zaproponowała jej pracę, obawiała się, czy sobie poradzi. "Ale pani Dziedziczka odpowiedziała, że wszystkiego nauczy - opowiadała przed laty. - Najpierw pokazała jak mam obsługiwać gości. Podawała do stołu i mówiła: proszę stawiać talerz płaski, a na nim głęboki, z prawej strony łyżkę, nóż, z lewej chusteczkę. Podawać potrawy z prawej strony, żeby kogoś nie oblać, a odbierać talerze z lewej. Jak się kończył rok szkolny, przyjeżdżał starosta, kapitan wojskowy, ksiądz. Było dużo przygotowania, nauczyłam się przyjmować gości i obsługiwać stół, z czego pani Karpowicz była bardzo zadowolona. Za to mi dała 10 zł. Miała ona siostrę w Wilnie, siostrzenicę w Warszawie i przyjaciółkę Barbarę, która była sekretarką Piłsudskiego, często ją odwiedzały. Rozmawiały po francusku. Pani Stefania tłumaczyła się, że to nie dlatego, by coś miała do ukrycia, ale nie chce zapomnieć języka".
Szkoła szybko zyskała opinię jednej z najlepszych w Europie. W 1920 roku uczniowie wyruszyli na front, by bronić Polski przed bolszewikami, przerwa w nauce trwała do 1 sierpnia 1921 roku. Szczęśliwie wszyscy wrócili. A Stefania absolwentom wojennego rocznika 1915 podarowała zegarki jako nagrody za odpowiedzialną postawę obywatelską i patriotyczną.

Nie damy naszej pani

Dziedziczki nie omijały kłopoty materialne. Często brakowało pieniędzy. Zaciągała kredyty i jakoś radziła. Kiedy w 1926 roku Komisja Sanitarna z Białegostoku zaproponowała przekształcenie szkoły w szpital przeciwgruźliczy, nie zgodziła się.

Nadszedł 1939 roku. Okupacja sowiecka, potem niemiecka. Szkoła została zamknięta. Ale sama Stefania Karpowicz szczęśliwie nie była nękana przez okupantów. Cieszyła się tak nieposzlakowaną opinią, że nikt na nią nie doniósł do NKWD, jako jedna z nielicznych przedstawicielek ziemiaństwa uniknęła deportacji. We wsi do dziś opowiadają, jak to Sowieci w 1940 roku przyjechali do majątku, bo myśleli, że to jakaś barisznia, obszarniczka, co chłopów gnębi i trzeba ją wywieźć na Sybir. Fornale się zbiegli i nie pozwolili. Chwalili, że dobra pani. Sowiecki komisarz nie mógł wyjść ze zdziwienia.

Pozostała wdzięczna pamięć

Polska Ludowa niestety obeszła się okrutnie z Dziedziczką. Cały jej majątek skonfiskowano, utworzono PGR, a ona sama musiała się wynieść ze swego skromnego dworku. - Jak się zaczęła komuna na dobre, to ją zwolnili, i ona nie mogła nawet przyjść do szkoły - opowiadała Marianna Kosińska. - Nie miała w ogóle wstępu. Często płakała wtedy, że zabrali jej najważniejsze w życiu, co miała. "Nie mam po co żyć", mówiła.
Stefania Karpowicz zamieszkała w Roszkach Ziemakach (dwa km od Krzyżowa), u obcych ludzi, którzy ją przygarnęli.

"Mieszkanie było małe, skrzypiały deski w podłodze przy chodzeniu, z ramion wieszaka umocowanego w drzwiach zwisały ręczniki i ścierki, izby były zawalone poobijanymi meblami. Pani Stefania była grubo odziana, w czarnym czepcu na głowie, pod szyją żabot z pęka falbanek" - czytamy w materiałach archiwalnych szkoły.

I dalej o wszystkich się troszczyła. Leczyła ziołami, sprowadzała na własny koszt lekarza, kupowała lekarstwa dla ubogich, dbała o higienę na wsi, pomagała dotkniętym wypadkami losowymi, przekazywała drewno na dom lub budynek gospodarski, wyposażała nowożeńców.

- Żyła długo, 98 lat, chyba Pan Bóg obdarzył ją tym długim życiem w nagrodę za pracowicie przeżyte lata - mówi Teresa Dardzińska.

Stefania Karpowicz zmarła 7 stycznia 1974 roku. Została pochowana na cmentarzu w Płonce Kościelnej (6 km od Krzyżewa), w skromnej mogile obok siostry.
Szkoła, w której teraz uczy się ponad 200 osób stara się kontynuować dzieło prekursorki i rozwija swoją ofertę.

- Realizujemy jej testament, kształcimy młodzież w kierunku rolniczym. Był pomysł, by zmienić nazwę szkoły, wprowadzić inne profile, ale uważamy, że to nasza tradycja i nie możemy od niej odejść - mówi Wioletta Gierłachowska, dyrektorka Zespołu Szkół Rolniczych w Krzyżewie.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny