Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krzysztof Koniczek. Nowa wystawa Energia

Jerzy Doroszkiewicz
Krzysztof Koniczek ma swoją pracownię w centrum Białegostoku
Krzysztof Koniczek ma swoją pracownię w centrum Białegostoku Wojciech Wojtkielewicz
O tym, jak narodziła się pszczółka-maskotka Jagiellonii, idea „Drzewa artystów” i energetycznych uniesieniach opowiada malarz Krzysztof Koniczek.

Kurier Poranny: Do czego ludziom potrzebne jest malarstwo?

Krzysztof Koniczek: To jakiś sposób realizacji siebie. Tacy ludzie jak ja spełniają się w malarstwie, podobnie jak wielu innych. A do czego ludziom? Żeby pobudzić w tym szarym świecie zmysły. Myślę, że malarstwo odkrywa przed nimi nowe przestrzenie.

Ale przecież świat nie jest szary

Kolorowy jest tylko z pozoru. Reklamy są kolorowe, ale to, co się za nimi kryje nie zawsze jest takie barwne. Duża dawka fantazji i wyobraźni pozwala inaczej spojrzeć na świat. Bo warto.

Czyli warto pójść do galerii i zobaczyć, jak może wyglądać świat przedstawiany przez artystów?

Choćby dla odświeżenia codzienności, szarego bytu, który codziennie przez rachunki, zobowiązania wobec państwa, wierzycieli wchodzi w nasze życie z butami. Malarstwo odrywa od tego tylko pozornie, ale dla ducha przynosi ogromne korzyści.

To w galerii można się odstresować?

Przynajmniej na moment zapomnieć o długach.

Jak to się stało, że chłopak z Olecka zapragnął zostać malarzem?

Jak z każdego innego miasta. Początkowo bardziej pragnąłem zostać piłkarzem, malarzem byłem zawsze, rysowałem od maleńkości, mój ojciec malował. To nie jest taki zupełny przypadek. Miałem w rodzinie tradycje artystyczne. Teraz mój syn kontynuuje pasję piłkarską. Grał w juniorach, aktualnie jest w drużynie futsalu Helios Białystok.

Malowanie takie właściwie niefiguratywne dawało wolność?

Nie należę do ludzi zbytnio spolegliwych. Im więcej swobody, tym lepiej się czuję. Ograniczenia w jakiś sposób mnie męczą. Potrafię zrobić coś pod przymusem, ale jest to okupione taką lekką udręką.

Artysta musi się buntować?

Nie ma takiej reguły. Są artyści, którzy z ogromną radością potrafią wykonać każde zlecenie. Ja należę do tych drugich, ale póki co wykonuję też zlecenia.

Skąd się wzięła miłość do muzyki?

Człowiek wrażliwy, u którego gra w duszy i rysunek, i dźwięk, i malarstwo, i rzeźba, i sport niemożliwe, by był głuchy i omijał muzykę, nie miał swoich ulubieńców.

A kim byli ci pierwsi ulubieńcy?

Kiedy byłem w szkole średniej akurat zmarł Jimi Hendrix, zmarła Janis Joplin, to były nasze legendy. Byliśmy fanami Black Sabbath, Led Zeppelin, Deep Purple, Uriah Heep. Wszystko to na bazie bluesa i ten blues brzmi u mnie do tej pory.

Był także romans z Jesienią z Bluesem

Pierwszy plakat na festiwal, z wizerunkiem Ryszarda Skiby Skibińskiego, zrobiłem w 1983 roku, kiedy „Skiba” już nie żył. Za czasów dyrektorowania Wieśka Jastrzębskiego miałem paru przyjaciół, którzy pracowali w ówczesnym MDK-u i zaprojektowałem jeszcze kilka plakatów.

A z Kasą Chorych?

Robiłem im okładkę płyty, występowali na moim wernisażu w Arsenale, wtedy to było ewenementem w Białymstoku.

Można namalować muzykę?

Nie wiem, próbuję czasami. Mam tu parę obrazów muzycznych, które będą na wystawie - będzie można ocenić. Muzyka towarzyszy mi przez cały czas, nie umiem bez niej istnieć. Kiedy robię cokolwiek, słucham radia albo włączam płyty.

Jakaś konkretna muzyka pomaga w malowaniu, czy po prostu nie może być ciszy?

W malowaniu nie, ale kiedy czuję się gorzej psychicznie wtedy włączam sobie „Paranoid” (wielki przebój hard rockowej grupy Black Sabbath) i... czuję się lepiej.

Jak powstaje dobry plakat, bo chyba w ostatnim ćwierćwieczu pojęcie plakatu bardzo się zmieniło?

Już prawie nie ma plakatu. Są tylko afisze z buziami aktorów, wystarczy zmienić tytuł spektaklu, wymienić zdjęcia i... nawet nie nazywam tego plakatem. Prawdziwy plakat musi nieść za sobą treść, mieć formę i być jak najkrótszy, bardzo skondensowany i wywoływać wrażenie emocjonalne, przyciągać wzrok, a w konsekwencji - myśl.

Muzyka może łączyć, a w pewnym momencie pojawiły się w Pana malarstwie wieża Babel, drzewo Babel.

To symptom wielojęzykowości, świat jest taką jedną wielką wieżą Babel, języki mieszają się, ale wszelkie działania artystyczne łączą ludzi już od czasów Picassa czy Modiglianiego. Ten ostatni tworzył zafascynowany afrykańską maską. Afryka i Paryż to już była pewna wieża Babel. Teraz świat stał się taką globalną wsią, niekoniecznie trzeba nazywać go wieżą Babel.

Sztuka może łączyć ludzi?

To jej zadanie. Tej prawdziwej sztuki, która tworzona jest z serca połączonego z intelektem.

Malarzy także?

Łączy. Jako malarze spotykając się na plenerach mamy o czym pogadać. W pewnym czasie już nikt nikogo nie kopiuje, każdy ma określoną formę wypowiedzi i tylko stara się ją doskonalić.

Nie tęskni Pan do jakiejś kawiarnio-galerii, gdzie można byłoby się spotkać, wymienić opinie, wiedzieć, że będą tam pokrewne dusze, a nie przypadkowe osoby?

Pewnie, że tęsknię, ale jak mówią Czesi - „to se ne vrati”. Podobno miasto ma nam przyznać jakieś nowe miejsce, ale bardziej to będzie miejsce ekspozycyjne niż kawiarniane, ale dobre i to.

Wspominamy galerię „Marszand” w pierzei Rynku Kościuszki. Jak się podobała taka nowatorska w Białymstoku idea?

Wielu ludzi nam zazdrościło, że coś takiego mamy. W kilku miastach istnieją jeszcze podobne miejsca. To był taki fajny tygiel, tyle wystaw się przez „Marszanda” przewinęło, tylu ludzi. I te spotkania towarzyskie, które integrowały, a nawet jeśli dzieliły - to dzieliły zdrowo.

Dlaczego pomysł upadł?

Pomysł nie upadł, upadła kawiarnia z prozaicznych przyczyn finansowych.

A co z rzeczywistymi marszandami?

Sam jestem swoim osobistym marszandem, tak jak większość z nas, i zdaje się, że tak zostanie. Będę sam próbował promować siebie.

Nie żal artyście, kiedy sprzedaje swoje dzieło?

Czasami żal. Obrazy można przecież traktować jak dzieci. Do niektórych jestem naprawdę bardzo przywiązany i nie chciałbym ich sprzedać. Wcale się tego nie wstydzę, ba, staram się je nawet chować przed potencjalnymi odbiorcami, niech jeszcze pobędą - może wpadną w lepsze ręce.

A śledzi Pan losy sprzedanych prac?

Jeżeli są w jakimś miejscu, to jest jakaś szansa, ale trudno wiedzieć, co się dzieje z obrazami, które kupiły prywatne osoby. Najgorsze jest co innego. Ostatnio zamalowano mój olbrzymi obraz w dawnej kawiarni „Elida” (dziś to „Receptura”) o wielkości 18 metrów na 5 metrów szarą farbą. Bez porozumienia ze mną, czy z właścicielem lokalu. Odebrało mi to 80 procent energii na parę miesięcy. Muszę się odbudować, żeby wrócić do tematu i coś z tym chyba zrobić.

Na szczęście piątkowy wernisaż i wydany przy tej okazji nowy album będzie nosił tytuł „Energia”.

To malowidło nazywało się „Energia”, będzie dwukrotnie pokazane w albumie. Nie tak łatwo nawet dostać zlecenie na coś takiego. Moim zdaniem było ono i piękne, i energetyczne.

Często powstają obrazy o tematyce podsuniętej przez zamawiającego?

To oczywiste, że szczególnie wnętrza robi się w charakterze konkretnego obiektu. Na przykład wymalowałem cały zamek w Kiermusach. Ma to charakter komnat zamkowych - nic dodać, nic ująć. Wchodzę wtedy w inny świat i robię to, co do mnie należy. Przy okazji cieszę się, bo frajdą jest robić coś innego. Tak samo było z „Elidą”, gdzie ta „Energia” tam pasowała, tak to widziałem i tak namalowałem.

A jeśli ktoś zamawia obraz - metr na dwa do dużego pokoju - da się?

Oczywiście. W zależności od tematu, który on ewentualnie narzuci, po długich rozmowach z przyszłym właścicielem, można mieć wspólną wizję i ją zrealizować.

Cena wtedy rośnie?

Cenę się uzgadnia i... przeważnie obniża po negocjacjach.

W Pana pracach ważna jest faktura, niemal jak płaskorzeźba… Dlaczego?

Ze względu na taką moją energetyczność. Nie czuję gładkich obrazów, nie czuję, że można przedstawić w nich emocje. Przy moich obrazach ponosi mnie i dlatego stosuję taką technikę. Wtedy o wiele więcej się dzieje, jest większe pole manewru. To są nieodwracalne procesy.

Pana prace podróżują po świecie?

Były na wystawach w Nowym Jorku, w Waszyngtonie, ostatnio mieliśmy niemal białostocka wystawę w Londynie, swego czasu Paryż, Włochy. W Polsce najczęściej wystawiane są w Warszawie.

A gdyby Pan mieszkał w Warszawie byłoby łatwiej się przebić?

Możliwe, ale to chyba nie jest najważniejsze, gdzie się mieszka. Wielu ludzi poza stolicami też potrafi sobie radzić. Poza tym - jestem w internecie i jak ktoś chciałby mnie odnaleźć, to odnajdzie.

A sam lubi Pan podróżować?

Staram się. Przywożę do domu obrazy w notatniku albo w głowie. Ostatnio byłem na Islandii i już powstało kilka prac, które będą na wernisażu. Tam naprawdę jest sporo energii, czuje się, że coś dzieje pod ziemią, jak się ogląda zastygłe wulkany. Przecież jeszcze parę lat temu, w 2010 roku, nie mogły przez nie latać samoloty.

Coś mi się wydaje, że te wulkany energii zawsze były w Krzysztofie Koniczku i stąd wychodzą z obrazów przestrzennymi fakturami. To są Pana wulkany?

Bardzo możliwe. Płótno jest ograniczoną płaszczyzną. Liczę, że ktoś zagląda głębiej, niż tylko w prostokąt płótna.

Oprócz licznych abstrakcji, snów, pojawia się też motyw aktu. Jak ważne są kobiety w Pana życiu?

Są najważniejsze dla nas wszystkich. Poczynając od matki, poprzez żony, kochanki i te różne związane z nimi przyjemności. Bez kobiety w ogóle świat byłby bez sensu.

Monogamia nie jest nudna?

Można przecież kochać platonicznie. A miłość do konkretnej osoby - stąd są małżeństwa, związki partnerskie.

Cały czas jest Pan z tą samą żoną?

No tak się złożyło.

Nie ma się czego wstydzić. Na studiach adepci malarstwa muszą nauczyć się odwzorować ciało modelki, a w pracowni - malował Pan z pamięci, ze zdjęć czy są osoby chętne do pozowania artystom?

Wszystkie te możliwości zostały przeze mnie wykorzystane. Są osoby chętne do pozowania, z tym nie ma problemu.

Obrazy „Melomania” to chyba spełnienie snu muzyków - piękne kobiety u ich stóp, a właściwie opętane instrumentami, dźwiękami…

To taki tryptyk wyrażony w kobiecych ciałach, który zaczyna się od ostrej tanecznej zabawy, potem jest jakaś ekstaza, a na koniec takie ogromne zmęczenie i w pewnym sensie spełnienie. Można zobaczyć ten obraz w albumie.

Muzycy mogą się dowartościować?

Staram się dowartościować każdą dziedzinę sztuki i życia. Warto na nie spojrzeć z innej strony.

To także inne spojrzenie na mecz piłkarski. Chyba niewielu kibiców wie, że ekspresyjne przebranie firmowej pszczółki Jagiellonii to Pana projekt…

Kiedyś wymalowałem, niestety, już świętej pamięci, halę Jagiellonii przy Jurowieckiej, i ta pszczoła powstała w tym samym czasie. Wtedy Jagiellonia była w drugiej lidze, ale awansowała, zaś pszczoła pokazała się na meczu z Widzewem - pierwszym ze sztucznym oświetleniem.

A kto wpadł na pomysł maskotki?

To była chyba inicjatywa klubu kibiców. Maskotki innych drużyn pojawiały się już od wielu lat, a Jagiellonia takiej nie miała. Wspólnie z dziewczynami z pracowni Białostockiego Teatru Lalek stworzyliśmy ten kostium. Zdaje się, że trzeba już wykonać nowy, bo lata zrobiły swoje.

W Białymstoku, gdzieś w pracowniach, kryje się wiele talentów - może rzeczywiście powinny mieć swoje symboliczne Drzewo Artystów na placu przed katedrą?

To był mój pomysł (w albumie „Energia” można zobaczyć projekt), i nie chodziło wyłącznie o malarzy, ale wszystkich utalentowanych ludzi. Była osoba, która się zaangażowała w tę ideę, ale już nie żyje. Ja na razie nie mam sił witalnych, żeby spróbować to ruszyć. Były już rozmowy z urbanistami. Możliwe, że powstanie w Białymstoku park sztuki i tam to drzewo mogłoby powstać i nie byłoby to złe miejsce.

Tymczasem już dziś, o godzinie 18 w Galerii im. Sleńdzińskich przy ulicy Legionowej 2 będzie wernisaż. Co nas czeka?

Obrazy będą nawiązywały do tytułu wystawy - “Energia”. To będzie pewien przekrój mojej twórczości, a każda kolejna praca w pewien sposób wynika z poprzedniej. Mimo energetycznej burzy mam nadzieję, że stworzą nastrój i harmonię. Podczas wernisażu będzie wyświetlony film i pojawi się młody utalentowany człowiek-orkiestra. Zapraszam.…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny