Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krzysztof Bil-Jaruzelski: Rozliczymy prezydenta Truskolaskiego z każdego roku

Z Krzysztofem Bil-Jaruzelskim, szefem podlaskiego SLD, rozmawia Tomasz Maleta
Krzysztof Bil-Jaruzelski: Rozliczymy prezydenta Truskolaskiego z każdego roku
Krzysztof Bil-Jaruzelski: Rozliczymy prezydenta Truskolaskiego z każdego roku Anatol Chomicz
W tym mieście powinno się walczyć o każdą złotówkę. Tym bardziej, że coraz częściej brakuje ich w budżecie na zwykłego człowieka. Z jednej strony lekką ręką trwonimy duże pieniądze, z drugiej nie ma 100 tysięcy złotych na szczepionki przeciw grypie dla emerytów.

Obserwator: Co znaczy być dzisiaj lewicowcem w Białymstoku?

Krzysztof Bil-Jaruzelski: Najprościej mówiąc - być po stronie ludzi. Za inną konstrukcją władzy, za innym traktowaniem mieszkańców przez rządzących niż obecnie w Białymstoku. Mieć czyste sumienie i z optymizmem patrzeć w przyszłość.

To samo deklaruje białostockie Prawo i Sprawiedliwość.

- To bardzo dobrze. Od kilku lat białostoczanie mają coraz mniej do powiedzenia, a właściwie są potrzebni tylko po to, by przyjść raz na cztery lata na wybory i zagłosować w odpowiedni sposób. Nazajutrz po zamknięciu lokali wyborczych nikt już podmiotowo mieszkańców nie traktuje.

To chyba wada nie tylko białostockiej sceny polityczno-samorządowej. Podobnie jest w innych miastach, nie mówiąc już o centralnej polityce.

- Tak. Pragnę jednak przypomnieć, że parę lat temu białostoczanie karmieni byli sloganami o przebudzeniu. Symbolem tego był słynny budzik prezydenta Tadeusza Truskolaskiego. Tymczasem po latach możemy powiedzieć, że białostoczanie tak na dobrą sprawę zostali uśpieni. Kapitał społeczny jest systematycznie marnowany. Wszystkie inicjatywy obywatelskie, których zresztą nie było dużo, władza wyrzucała do kosza.

Kiedy zaczęło się to usypianie miasta?

- Dla mnie takim pierwszym sygnałem ostrzegawczym, że coś niedobrego dzieje się w relacjach miedzy władzą a mieszkańcami była sesja rady miejskiej, na którą przyszli przeważnie starsi ludzie, by wyżalić się w sprawie drakońskich podwyżek czynszów w mieszkaniach komunalnych. Tymczasem okazało się, że zostały na nich rzucone siły mundurowe. Kilkudziesięciu strażników stanęło w ordynku przeciwko 60, 70-letnim babciom. Rządzący spodziewali się jakiejś napaści, rozruchów? Ten pokaz siły był zupełnie bez sensu. I uświadomił, że władza, która w nazwie chlubi się przymiotnikiem obywatelska, tak na dobre niewiele ma z tej cechy.

W ten sam ton - powtórzę to raz jeszcze - uderza PiS. Czyżby nie tylko różnice socjalne między białostocką prawicą i lewicą się zatarły?

- My robimy swoje. Chciałbym, aby w Białymstoku zacząć budować, być może społeczeństwo obywatelskie to zbyt szerokie pojecie, nowy styl polityki. By relacje między mieszkańcami a władzą nie były definiowane przez schemat z poprzedniej epoki: My-Oni. Wprost przeciwnie, by białostoczanie utożsamiali się z rządzącymi, z miastem. Chciałbym, by nasi radni jeszcze w tej kadencji, a jeśli nie to w następnej, powrócili do tematu rad osiedlowych.

To kolejny temat, który od lat podnosi PiS.

- Tak, chyba dwa lata temu obiecywał, że w niesie projekt uchwały w tej sprawie. I do tej pory cisza.

Tyle że do tej pory na ich reaktywację przez radę miasta były marne widoki. Zresztą niektórzy nadal pamiętają, że przypominały one raczej towarzystwo wzajemnej adoracji, któremu w głowie były wycieczki, a nie troska o osiedle.

- To prawda. Problem z nimi polegał także na tym, że powstawały w Białymstoku bez uwzględnienia faktu, że w zasobach spółdzielni mieszkaniowych już funkcjonowały osiedlowe rady spółdzielcze. To akurat jest dość istotne, bo większość białostoczan mieszka w zasobach spółdzielni. "Konkurencyjne" rady na tym samym terenie nie były w istocie potrzebne. Na tych wielkich blokowiskach nie zawsze te wybory wychodziły, choć tam z pozoru było najłatwiej je przeprowadzić. W zasadzie udawały się tylko na Białostoczku i to dzięki ich pasjonatowi, jakim jest Kazimierz Dudziński - uprzedzając zapewne Pana uwagę - radny PiS, który potrafił zebrać wokół się ludzi.

To, co w takim razie stało na przeszkodzie, by podobną aktywnością wykazali się przedstawiciele lewicy?

- Ależ mieliśmy bardzo aktywną radę na osiedlu Tuwima, doskonale prowadzoną przez nieżyjącą już Krystynę Osipiak. Niestety, brak było woli rady miejskiej, aby rozwijać system rad osiedlowych. Sam byłem świadkiem, jak na jednej z sesji ówczesnej rady miejskiej jeden z bardziej znanych później polityków, przygotował uchwałę, która praktycznie przekreślała istnienie rad. A przecież można było rozpocząć dyskusję, czy rad spółdzielczych w jakiś sposób nie włączyć w samorządowe. Czy pięcioprocentowy próg nie jest zbyt wysoki lub w ogóle konieczny, dyskutować o kompetencji rad, ich regulaminach, funduszach.

Rada osiedlowa nie musi być towarzyskim zebraniem kilku zaawansowanych wiekowo osób. Dobrym przykładem są tu organizacje pożytku publicznego. W ich pracę angażuje się coraz więcej ludzi, i to młodych. Wydaje się, że gdyby w radzie miejskiej nastąpił przełom, by od dołu budować system przedstawicielski, tym razem z radami by się udało. Być może warto też pokusić się o podział miasta nie na czterdzieści kilka osiedli, niekiedy dość sztucznie wydzielonych, a na dzielnice. A w takim przypadku kompetencje takich rad, jak i pieniądze, którymi by dysponowały, byłyby znacznie większe.

Moim marzeniem jest to, by angażowali się w nie ludzie młodzi, dla których byłaby to pasja, hobby. W ten sposób takie rady mogłyby w sporej części odciążyć i usprawnić działalność samorządu miejskiego.

Czy wizja takiej aktywności nie jest zbyt utopijna? Przecież konsultacje w sprawie przyłączenia do Białegostoku czterech podchoroszczańskich miejscowości nie zainteresowały białostoczan. Co prawda ich termin był niefortunny, bo zbiegł się po części z wakacjami, ale wydawałoby się, że tak ważna sprawa chociażby ze względu na dywersyfikację późniejszych inwestycji w mieście, jednak skusi do wypełnienia ankiet znacznie więcej niż tylko 584 osoby.

- To jest druga strona właściwie tego samego syndromu. Skoro wszelkie inicjatywy obywatelskie traktowano nieufnie i a priori odrzucano, to nie dziwmy się potem, że ludzie machnęli ręką. W myśl zasady: "Po co mi to, skoro mój głos tak naprawdę nic nie znaczy".
Zresztą proszę zwrócić uwagę na taką rzecz: skoro pan prezydent potrafi rozwiesić w mieście plakaty informujące o swoich spotkaniach na osiedlach, to dlaczego nie ma takiej formy informowania o konsultacjach społecznych. Co prawda wspominają o nich media czy portale społecznościowe, ale to nie są optymalne platformy informacji, które dotarłyby do wszystkich.

Z drugiej strony, przy wszystkich ułomnościach tych spotkań prezydenckich, przychodzi na nie faktycznie mało osób.

- To prawda. W dodatku połowę frekwencji na sali stanowią urzędnicy miejscy. Tak na dobrą sprawę są one jakąś fasadą i atrapą demokracji. Jeszcze, gdy byłem radnym, uczestniczyłem w takim spotkaniu. Kiedy chciałem zadać pytanie zostałem uciszony: "Dobrze, dobrze, radni to na koniec, najpierw pytania zadają obywatele". Dziś podobno, oby to nieprawda, pytania trzeba wcześniej przesłać drogą elektroniczną
Zresztą te spotkania przebiegają według dziwnego schematu: co dobre to prezydent, co złe to radni. Podczas jednego z takich spotkań kilka lat temu jeden z mieszkańców dziękował prezydentowi za przebudowę drogi. Tadeusz Truskolaski nieskromnie opuścił wzrok i powiedział: "No tak, po tylu latach udało się ją zmodernizować". Ale gdy padło pytanie: Dlaczego tego samo nie udało się zrobić z sąsiednią drogą, choć czeka dwa razy dłużej na remont, prezydent odparł: "Bo radni nie wpisali jej do budżetu miasta".
Pokłosiem takiego stylu sprawowania władzy jest to, że białostoczanie nie wierzą, że od ich głosu cokolwiek w tym mieście zależy. Ponadto nie sposób odnieść wrażenia, że te konsultacje społeczne są przykrym obowiązkiem, który musi dokonać władza.

A konkretnie?

- Takim klasycznym przykładem jest wybór lokalizacji spalarni. Według mnie najlepszym miejscem na inwestycję były rejony oczyszczalni ścieków: małe zasiedlenie, ekologicznie już i tak trochę zdewastowane, w pobliżu zakłady przemysłowe, które mogłyby odbierać prąd lub ciepło wytworzone w spalarni. W rankingu jednym punktem przegrała z lokalizacją przy Andersa. I tylko dlatego, że rejon przy oczyszczalni ścieków nie miał opracowanego planu zagospodarowania przestrzennego. Tyle że było to ponad pięć lat temu. Przez ten czas spokojnie taki dokument można było opracować. Podobny przykład z planem dla Centrum pokazuje, że jak się chce, to można. Po prostu: władza powinna się wziąć troszeczkę do roboty i prosty w gruncie rzeczy plan dla rejonu ul. Produkcyjnej zrobić w ciągu - z marginesem na protesty i odwołania - dwóch lat. Mielibyśmy lokalizację, która wygrałaby z tą przy Andersa, a przy tym pod względem społecznym i środowiskowym najmniej uciążliwą. Tymczasem władza wolała brnąć w ustaloną z góry decyzję. Bez liczenia się z opiniami mieszkańców Białostoczka i Pietrasz.

Następna sprawa - budżet obywatelski. Kiedyś szef klubu radnych PO w pierwszym porywie serca powiedział dziennikarzom: "Po co się w to bawić? Jest przecież prezydent, są radni". Potem, gdy przychodzi przyzwolenie, zmienia zdanie. Powiem wprost: Białystok stać na to, by na budżet obywatelski przeznaczyć 4-5 mln złotych. Na marginesie kwotę porównywalną z dofinansowaniem prywatnej spółki.

To w takim razie, jaki pomysł SLD ma na Białystok 2014?

- Przede wszystkim, by ludzie aktywnie zaczęli się włączać w życie miasta, politykę, i doprowadzili do sytuacji, by radni wyrażali wolę wyborców a nie szefa klubu, który każe im, co mają robić. Mniej partyjnej nomenklatury w mieście, sprawna i wydajna administracja, odpowiedzialność za finanse miasta. Więcej troski o ludzi, zwłaszcza o osoby starsze, dzieci i młodzież. Tworzenie wreszcie nowych miejsc pracy i inwestycji zewnętrznych. Równe i poważne traktowanie białostockiego biznesu. Jak mówi Franciszek "władza to służba a nie splendor". Mniej bizantyjskiego dworu. Przedstawimy dobry program.

To samo deklaruje już nie tylko PiS. Potencjalny wyborca, który przy urnie samorządowej chciałby kierować się zdrowym rozsądkiem, a nie wpływem centralnej polityki na lokalność, może mieć nie lada orzech do zgryzienia. Zwłaszcza, że i Platforma też bije się teraz w piersi. Zapowiada powrót do źródeł i bycie bliżej ludzi jeszcze bardziej niż przysłowiowa koszula.

- Mówi to już od dłuższego czasu, ale jak na razie słabo jej to wychodzi. Zresztą już wkrótce będzie kilka okazji, by zweryfikować frazesy Platformy. Według mnie takim probierzem ich intencji będzie referendum w sprawie przyszłości MPEC-u. Nie wspominając, że Platforma do wyborów nie poszła z hasłem prywatyzacji tej spółki komunalnej.

Tyle że partie i większość polityków zazwyczaj tylko niektóre swoje hasła maluje na plakatach i ulotkach wyborczych.

- To prawda. Jeżeli jednak Platforma chce tę sprawę rozegrać uczciwie, to powinna apelować o udział w referendum, o dużą frekwencję i przekonać mieszkańców do sprzedaży MPEC-u. Pan prezydent robi własną kampanię, dwoi się i troi, przekonuje do swoich racji. Tymczasem prawdopodobnie będzie tak, że zrobią wszystko, by sprawa otarła się o sąd administracyjny. De facto oznacza to, że termin referendum zbiegnie się z wakacjami. To z kolei może znacznie obniżyć frekwencję, czyli wpłynąć na ważność głosowania.

To wróćmy do innych pomysłów SLD na Białystok 2014 roku.

- Po pierwsze krok po kroku rozliczymy każdy rok prezydentury Tadeusza Truskolaskiego. Wszystkie niespełnione obietnice, brak inwestorów zewnętrznych, nieskuteczność promocji, niedostateczny nadzór nad inwestycjami. Nie może być tak, że budowa stadionu ciągnie się latami.

No, ale są też obiektywne przeszkody, na które magistrat nie ma wpływu.

- Tyle, że w tym kraju jest takie samo prawo. Rok temu, były burzone trybuny w Zabrzu. Dziś ich stadion jest dużo bardziej zaawansowany niż nasz. Innych przykładów w Polsce jest dużo. Druga sprawa: budowa stadionu będzie kosztowała 250 mln złotych, ale bez kluczowej inwestycji, czyli zaplecza przy Elewatorskiej. Przecież to stadion Piasta zgodne z pierwotnym projektem miał być główną bazą treningową, odnowy biologicznej i tak dalej. Tymczasem przy Słonecznej powstanie kulawy stadion, do którego miasta będzie dopłacało.

Obiekt w Krakowie, kosztujący 500 mln, za który Wisła rocznie płaci miastu 2 mln zł, będzie się spłacał 250 lat. A ile jest w stanie Jagiellonia wpłacać do kasy miejskiej? Nie więcej niż milion rocznie. Mamy zatem perspektywę, że stadion też zwróci się za dwieście lat i to pod warunkiem, że Jagiellonia ani razu nie spadnie z ekstraklasy

Wieszczy Pan, że nikt się skusi na tzw. obligacje stadionowe?

- Stadion w całości będzie pokryty i utrzymywany z miejskich pieniędzy i pójdą na to pieniądze - jeśli do tego dojdzie - ze sprzedaży MPEC-u. Nie wierzę, że zostaną przeznaczone w całości jako wkład własny do kolejnych inwestycji finansowanych z funduszy unijnych. Mówienie o obligacjach miejskich, za które sfinansuje się inwestycje, jest mrzonką. Dziś ich nikt nie kupi, bo to prosta droga do utopienia pieniędzy. Chyba, że będzie to biznesowa decyzja z tych, które określa się przymiotnikiem: polityczna.
W normalnej firmie za takie prowadzenie inwestycji poleciałyby głowy, w przypadku stadionu jest odwrotnie. Prezydent wydaje się bagatelizować problem z tą niekończącą się inwestycją.

To jeszcze nie oznacza, że osoby ją nadzorujące nie dbają o publiczne pieniądze?

- To kolejna sprawa: gdzie są kary umowne dla wykonawcy nie tylko stadionu, ale innych opóźnianych inwestycji. Za tydzień, dwa powinno być kolejne otwarcie Parku Naukowo Technologicznego, zresztą już raz przesunięte z 30 października 2012 roku. Co stało na przeszkodzie, by dotrzymać pierwotnego terminu? Przecież w okresie letnim nie można zwalać winny na pogodę. Tymczasem na pytanie o kary umowne słyszymy z magistratu: "Jakie kary, przecież mamy aneks do umowy?".

Inny przykład: dotacja do niemiejskiego ośrodka dla trudnej młodzieży Exodus, który spłonął w styczniu. Jakimi przesłankami kierowały się władze miasta, że w porównaniu z ubiegłym rokiem chciały zwiększyć jego dofinansowanie z 600 tys. - do 2,5 mln? Skąd ten czterokrotny wzrost, skoro przez lata pod względem organizacyjnym i pedagogicznym wiele się nie zmieniało. Było tam niespełna 20 wychowanków.
W tym mieście powinno się walczyć o każdą złotówkę. Tym bardziej, że coraz częściej brakuje ich w budżecie na zwykłego człowieka. Z jednej strony lekką ręką trwonimy duże pieniądze, z drugiej brakuje 100 tysięcy złotych na szczepionki przeciw grypie dla emerytów.

Poza buchalterskim rozliczeniem rządzących, czym SLD chce jeszcze przyciągnąć potencjalnych wyborców.

- Należy wykorzystać energię i siłę tkwiącą w organizacjach pozarządowych, odciążających miasto w wielu dziedzinach życia np. opiece społecznej, kulturze, oświacie, sporcie. Musimy otoczyć większą opieką tych ludzi, którzy sobie nie radzą. Ponadto sprawy oświaty, chociażby kwestia sensownego szkolenia sportowego w Białymstoku, które obecnie w ogromnym stopniu szwankuje.

Przecież jest tyle szkół o tym profilu.

- No i co z tego? Czasami bowiem jest tak, że w szkole podstawowej uczeń ma jakieś zajęcia, a po przejściu do gimnazjum nie ma gdzie ich kontynuować. Miasto nie powinno przeznaczać pieniędzy na bale sportowe, wątpliwej natury promocję, a dotować zajęcia pozalekcyjne, szkolenia dzieciaków i młodzieży.

Kolejna sprawa: Chciałbym wrócić do temu Węglówki, która miała być kiedyś wyspą kulturalną. Natomiast prezydent Truskolaski zdecydował, że ulokuje tam biznes. I teraz mamy swoiste mydło i powidło. Jedno call center, magazyny organizacji charytatywnych, muzeum społeczników, magazyn dla artystów niezależnych. A przecież można było zrobić z Węglówki wizytówkę miasta- to brak wyobraźni i zmarnowana szansa. Tym bardziej. że tereny powojskowe mają wsparcie unijne.

I po te pieniądze chce sięgnąć magistrat budując tam Muzeum Sybiru.

- Tylko, by miał na wkład własny do projektu, musi sprzedać ważną społecznie i ekonomicznie spółkę komunalną. Sama inicjatywa upamiętniania tragedii narodowej jest jak najbardziej godna. Pytanie tylko czy Białystok stać na to? Według mnie - nie. Muzeum Sybiru jest dziś hasłem politycznym, które paru polityków Platformy wypisało sobie gdzieś tam swoich sztandarach.

Zresztą nie ma żadnych gwarancji przed powtórką z opery. Miała kosztować 70 mln, a każdy grosz więcej miał być tym wziętym z kapelusza. Tymczasem była trzy razy droższa. Białystok funduje sobie dziś kolejną placówkę, tak na dobrą sprawę nie wiedząc, jakie będą koszty jej funkcjonowania. Z tym związany jest też inny problem: tak zwanych świętych krów wśród instytucji miejskich, które pracują jak pracują, z każdym rokiem się rozrastają, a nie zawsze idzie to w parze z ich skutecznością, wydajnością. I jakoś nikt z magistratu zbyt specjalnie się nad tym nie pochyla. Takie podejście odzwierciedla dość celebrycki styl sprawowania władzy w mieście przez prezydenta Truskolaskiego. Z jednej strony buduje wokół siebie dziwny dwór, z drugiej strony chyba jest przez niego odseparowany od białostockiej ulicy.

W Białymstoku po 1989 roku nigdy nie było dobrej pogody dla lewicy. Nawet wtedy, gdy na szczeblu krajowym SLD dwa razy współrządziło, w mieście nie przekładało się to na wzrost notowań ugrupowań lewicowych. Senator Włodzimierz Cimoszewicz, w jednym z wywiadów powiedział, że lewica zamiast bitew na froncie światopoglądowym powinna dzisiaj skoncentrować się na myśleniu o postępie i koniecznych zmianach. Czy w Białymstoku Sojusz ma przed sobą przyszłość? Bo na razie fakty przeczą słowom. Mówi Pan, że miasto powinno bardziej wspierać szkolnictwo sportowe i dbać o zwykłych ludzi, a z drugiej strony radny SLD nie ma oporów przed wyciąganiem ręki po pieniądze od prezydenta na organizowany przez siebie bal sportowy i co gorsza nie widzi nic zdrożnego w tym, że doradza jako ekspert komisji rozdzielającej dotacje na wspieranie amatorskich inicjatyw sportowych. Czyli de facto sam sobie jest sędzią we własnej sprawie.

- Lewica nie wojownicza, nie ortodoksyjna, ale przedstawiająca ciekawe rozwiązania programowe dla ludzi i miasta jest w stanie coś znaczyć w Białymstoku. Może jeszcze nie w sensie przejęcia władzy, ale na tyle silnej reprezentacji, by stać się ważnym partnerem, realizować swój program społeczny i korygować politykę miasta. Jestem przekonany, że to nam się uda. Zwłaszcza, że postaramy się, by ten zgubny trend rozchodzenia się samorządowców od wyborców powstrzymać. Także przy pomocy nowych twarzy, większej dynamiki i determinacji.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny