Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Konno przez Argentynę. To tam Marcin oświadczył się Monice. (zdjęcia)

Magdalena Kuźmiuk
Monika Filipiuk i Marcin Obałka ze swoimi towarzyszami podróży: Fliką, Moro, Diablo oraz suczką Narnią
Monika Filipiuk i Marcin Obałka ze swoimi towarzyszami podróży: Fliką, Moro, Diablo oraz suczką Narnią
Ona białostoczanka, on rodowity poznaniak. Monikę Filipiuk i Marcina Obałka połączyła miłość do koni i pasja podróżowania. Właśnie wrócili z rajdu po Argentynie. Na koniach przejechali 700 kilometrów. I dalej zamierzają tak zwiedzać świat.

[galeria_glowna]
Było tak pięknie. Świeciło słońce, za nami roztaczał się widok na Andy. Każdego dnia, gdy wsiadaliśmy rano na konie, myślałam, że to jest nierealne, że to nie może istnieć. Pytałam siebie: czy ja to naprawdę widzę? - wspomina Monika Filipiuk.

- O takiej wyprawie marzyłem od wielu lat. Ale brakowało kogoś równie zwariowanego, kto na koniu chciałby spędzić kilka miesięcy - przyznaje Marcin Obałek.

Ona białostoczanka. Instruktorka jazdy konnej, sędzia zawodów jeździeckich, pilot wycieczek, fotograf. On rodowity poznaniak. Tramp, pilot wycieczek, fotograf. Poznali się rok temu. W agroturystyce niedaleko Leszna Marcin pokazywał swoje zdjęcia z podróży po Ameryce Południowej. Monika przyjechała tam do przyjaciółki, która hoduje konie. Zaiskrzyło. Zaczęli się spotykać.

I właśnie wrócili z nietypowej wyprawy do Ameryki Południowej. Na koniach przejechali Argentynę.

Argentyńska burrokracja

Z Polski wyruszyli późną jesienią ubiegłego roku. Do Buenos Aires dotarli samolotem, a stamtąd do miejscowości o intrygującej nazwie San Salvador de Jujuy (czyt. Chuchuj). Żartują, że po czterech miesiącach nieprzerwanej suszy, przywieźli tam deszcz.

Od razu zaczęli przygotowania do wyprawy. Najpierw trzeba było kupić odpowiednie konie.

- Półtora miesiąca trwało nie tyle ich wybieranie, co załatwianie wszystkich dokumentów. Gdy już znaleźliśmy konie, właściciel zapewnił, że mają stosowne papiery. Potem okazało się, że dopiero trzeba je wyrobić - opowiada Marcin.

- O argentyńskiej biurokracji krążą już opowieści. To burrokrajca, a burro znaczy po prostu osioł - uzupełnia Monika. - Sprawy załatwia się tygodniami. Jeśli się z kimś umawialiśmy, to nigdy nie mieliśmy pewności, czy do spotkania dojdzie. Argentyńczycy nie przesuwają terminów o godzinę, tylko o całe dni.

W końcu udało się kupić trzy konie. Flikę, Diablo i Moro, czyli Czarnego, który, był całkiem siwy. W podróż zabrali ze sobą także suczkę Narnię. San Salvador de Jujuy opuścili 23 grudnia. Boże Narodzenie spędzili już w trasie, wśród gauczów, czyli południowoamerykańskich kowbojów. Wigilię zjedli, siedząc w wysokiej trawie przy namiocie.

- Był groszek z puszki, sos pomidorowy, buły pszenne, jakieś słodycze - wylicza Monika.
A potem rozpętała się wielka burza. To akurat doskonale wkomponowało się w argentyńską tradycję.
- Jest zwyczaj, że w wigilię puszcza się fajerwerki. Tak, jak u nas w sylwestra - tłumaczy Marcin.

Koka, cola i klaksony

Dziennie Monika i Marcin starali się przejechać na koniach 30-40 kilometrów. To około osiem godzin w siodle. A argentyńskie siodła różniły się od tych, na których jeździ się w Polsce.

- Typowa montura składa się z kilkunastu elementów. Grube, ręczne robione kocyki, płaty skóry, popręg. Ich założenie na konia w odpowiedniej kolejności zajmuje dobrych kilkanaście minut - tłumaczy Monika.

Wspomina, że przez pierwszych kilka dni oboje z Marcinem nie mogli pozbyć się bólu ud. Musieli też przyzwyczaić się do nietypowego siedzenia.

- Jak w fotelu, z nogami do przodu - dodaje Marcin.

Ale za to widoki wynagradzały wszelkie niedogodności. Krajobraz zmieniał się bajkowo. Od bujnej zieloności winnic i pól tytoniowych, przez góry, gdzie w dole wiła się rzeka. Potem Szlakiem Podkowy, tak stromym i wąskim, że nie było mowy o przejechaniu samochodem.

Zawędrowali też na najbardziej pustynne tereny, na wysokość ponad 2000 metrów. Przejeżdżali słynną w Argentynie drogą numer 40, która ciągnie się przez pięć tysięcy kilometrów i łączy północ kraju z południem.

Jadąc asfaltowymi drogami, Monika i Marcin poznali też zwyczaje Argentyńczyków. Kierowcy, widząc jeźdźca, pozdrawiają go głośnym klaksonem.
Konie były przyzwyczajone. Ale ich po jakimś czasie zaczęła już boleć głowa. Potem unikali głównych tras.

Ale tego spojrzenia na Argentynę i jej mieszkańców, które zdobyli podczas konnej wyprawy, nie odda żaden przewodnik, czy reportaż.

- Mieszkaliśmy z tymi ludźmi, żyliśmy tak jak oni - dodaje Monika.

Marcin nie omieszkał nawet spróbować koki. To popularna, całkowicie legalna używka, która umila życie Argentyńczykom. Więc tak, jak oni przeżuwał liście koki.

- Znakiem charakterystycznym Argentyńczyka są rozepchane policzki. Jak u zawodowego puzonisty. Właśnie od koki. Tam nawet dzieciom się ją daje - tłumaczy Marcin.

Podobnie jest z coca colą. Uważana za narodowy napój, króluje na stole w każdym domu. Tak samo mięso. Argentyńczycy nie wyobrażają sobie bezmięsnego posiłku. Monika i Marcin próbowali przemycić trochę tradycji z polskiej kuchni i raz zrobili placki ziemniaczane.

- Domownicy byli zawiedzeni. Ale gospodyni szybko się zakręciła i zaraz na stole pojawiły się kawały wołowiny - śmieje się Marcin.

Ten nieszczęsny gips

Przejechali na koniach 700 kilometrów, choć planowali 2000. Niestety, zdarzył się wypadek, który uniemożliwił dalszą jazdę. Podczas zakładania siodła jeden z koni nagle skoczył na Monikę i złamał jej nogę. Musieli przerwać wyprawę.

- Jest takie powiedzenie wśród miłośników gór, że jeśli chcesz naprawdę poznać przyjaciela, zabierz go w góry. Ja mogę powiedzieć, że jeżeli chcesz dobrze poznać drugą osobę, pojedź z nią na kilka miesięcy do Argentyny - mówi Monika.

Podczas wspólnej podróży zrozumiała, że to właśnie Marcin jest tym jedynym na całe życie. W sylwestra, w malowniczej dolinie rzeki Juramiento (czyt. Huramiento) przyjęła jego oświadczyny. 1 sierpnia biorą ślub.

Ale za rok chcą dokończyć przerwaną podróż po Argentynie. I odwiedzić też inne kraje Ameryki Południowej - Chile, Boliwię, Peru, Ekwador. A potem odbyć konny rajd z Europy do Kazachstanu i przejechać Australię.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny