Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kobieta, która spisuje rodzinne wspomnienia. Opowieść o głodzie, złocie i obywatelstwie.

Krystyna Kościewicz [email protected] tel. 85 682 23 95
W pani Marii Garustowicz wspomnienia z zesłania na Syberię męża i teściowej są ciągle żywe.
W pani Marii Garustowicz wspomnienia z zesłania na Syberię męża i teściowej są ciągle żywe. fot. Krystyna Kościewicz
Pani Irena Kostera ze Związku Sybiraków zaproponowała, żeby zbierać materiały. Ona to wszystko posegreguje. Prosiła, żeby opisać albo nagrać. Burmistrz zgodził się pokryć wydanie książki, a ja mam trochę dokumentów - mówi Maria Garustowicz z Narewki.

Maria Garustowicz zapisuje wspomnienia teścia, teściowej i męża: - Po wojnie, jak Polacy chcieli wracać z Kazachstanu, zmuszano ich do przyjęcia obywatelstwa rosyjskiego. Moja teściowa też miała szalone kłopoty, bo ciągle mówili "Jesteś Białorusinką, nie puścimy" - opowiada Maria Garustowicz.

Oficer z Grodna

Jej teściową ratowało tylko i wyłącznie to, że była położną, przed wojną skończyła szkołę położniczą w Grodnie. Tam wyszła za mąż za oficera rosyjskiego o nazwisku Kudrycki, który zginął w czasie pierwszej wojny.

- Była wdową, ale świadectwo miała polskie. A oni ciągle: "Ty prawosławna, ty nasza, nie puścimy". A mama: "Jestem Polką". Nazwisko panieńskie miała Pańkowska, ale imię Tatiana, rosyjskie. Na podstawie tego świadectwa pozwolili przyjechać, ale świadectwo zatrzymali - wspomina pani Maria.

W Kazachstanie jeść nie było co

Nie żyje już ani teściowa, ani teść, a mąż pani Marii, Arkadiusz Garustowicz. Zmarł 30 lat temu, ale ich wspomnienia są ciągle żywe.

- Mąż opowiadał, że tam, w Kazachstanie, jeść nie było co - opowiada Maria Garustowicz. - Jednak jego mama, jako położna, miała ze sobą sporo złota, bo kiedyś przyjmowała porody. A kto brał do domu położną? Aptekarz, leśniczy, gajowy, ktoś, kto miał pieniądze. Jak się kąpało noworodka, to dziadek tego dziecka w wodę wkładał złotą monetę, albo obrączkę. Potem mama wylewała wodę, a złoto było dla mamy.

Jak dodaje pani Maria, mąż mówił, że sporo tego było, a w Kazachstanie, miasto w odległości 100 km.
- Brała więc mama jakąś złotą rzecz i szła na piechotę do miasta. Zanim tam doszła i wróciła, w domu nie było jej przez tydzień - sięga do swoich wspomnień Maria Garustowicz. - Pytałam męża co jadł? Mówił, że zdobył puszkę po konserwach, chodził i ludzie dawali mu coś do jedzenia. Za złotą rzecz, mama dostawała pud żyta, a pud, to szesnaście kilogramów. Żyto niosła na plecach. Żaren nie było, w jakimś naczyniu rozbijała zboże i gotowała zupę.

Zobaczyła dwóch Niemców z karabinami

Teściowa pani Marii, z niespełna dziesięcioletnim wówczas synem, została wywieziona na Syberię drugim transportem, w 1941 roku.

- Ze wszystkich tych wsi wozili kamienie do Świsłoczy, gdzie było budowane lotnisko. Rodzice mojego męża też powieźli kamienie, a mąż został sam w domu. Rodzeństwa nie miał. Jego matka chrzestna, jak weszła zobaczyła dwóch żołnierzy z lufami zwróconymi w stronę mojego męża, wówczas dziecka. Kiedy wrócili rodzice, żołnierze wyznaczyli kilka godzin na spakowanie i z tym pojechali. Mama objeździła cały Kazachstan ze skrzynią. Taką, jak to kiedyś dostawała panna, gdy wychodziła za mąż, taki sunduk. Ten sunduk też się zachował.

Z opowieści teścia

- Razem, teściów dowieźli do Świsłoczy, tam mężczyzn wsadzili do wielkiej stodoły, zamknęli jako przestępców, a dzieci z żonami wywieźli do Kazachstanu. Mężczyzn chcieli spalić, czy rozstrzelać - relacjonuje wspomnienia swego teścia Maria Garustowicz.

Teść opowiadał, że kiedy byli zamknięci w tej stodole, po pewnym czasie zorientował się, że na zewnątrz nie ma ochrony. Wyważyli drzwi i okazało się, że Niemcy są już blisko.

- Opowiadał mi, że bardzo dużo naszych szło, przeważnie Żydów, z walizkami, plecakami. Gdy widzieli Niemców, wszystko rzucali i uciekali. Teść zobaczył rzucony dywan, tkany w "berebory", wziął go pod pachę, żeby mieć czym się przykryć. Z tym dywanikiem wrócił ze Świsłoczy, piechotą. Ale już nie było gdzie mieszkać. Dom w Leśnej został spalony - opowiada Maria Garustowicz.

Dom trzech braci

- Było ich trzech braci. Jeden w Skupowie - Paweł, Antoni mój mąż i Roman batiuszka. Wszystkim nieźle się powodziło. Mieli pieniążki, więc zebrali się i postanowili gdzieś je ulokować. Postanowili zbudować dom - kontynuuje swoja opowieść Maria Gramatowicz. - To ten bardzo duży dom przy galerii Tamary Sołoniewicz w Narewce. W tym domu najpierw byli Niemcy, potem policja, a jak się wyprowadzili, to wprowadziła się teściowa. Niektórzy złośliwcy twierdzili, że to nie twój dom, tylko Romana.

Z sundukiem w walce o swoje po wojnie

Niestety, dom spodobał się jakiemuś repatrianta, który zapragnął założyć w nim restaurację. Dokumentów żadnych nie ma, więc chcieli teściową pani Marii z niego wyrzucić.

- Przyjechał cały samochód policji, przyszedł wójt i miejscowy komendant. Wtedy mama usiadła na sunduczku i mówi: Z tym kuferkiem objeździłam cały Kazachstan i wróciłam. Chyba wy mnie z tym sundukiem wyniesiecie na środek ulicy, bo inaczej ja wam nie ustąpię - relacjonuje Maria Garustowicz.

Potem pani Maria też miała bardzo duże kłopoty. Trzy lata się sądziła aż wreszcie nabyła prawo własności do tego domu.

- Moja połowa domu spaliła się 1 listopada 2009 roku. Całe szczęście, że akurat wyszłam do syna, dosłownie na pięć minut - mówi spokojnie nasza rozmówczyni.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny