Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kino w ogrodzie i czytanie na całą gębę

Andrzej Lechowski dyrektor Muzeum Podlaskiego
Kino Modern w 1914 roku. Znajdowało się w miejscu peerelowskiego kina Pokój.
Kino Modern w 1914 roku. Znajdowało się w miejscu peerelowskiego kina Pokój. Ze zbiorów Muzeum Podlaskiego
Po odzyskaniu niepodległości na białostockim kinowym podwórku o palmę pierwszeństwa rywalizowały dwa kina - Apollo i Modern. Walka była zacięta.

Kontynuuję kinową opowieść, która nie pretenduje do miana historii białostockiej X Muzy. Dziejami białostockich kin zajmowały się znawczynie tego tematu panie Alicja Kisielewska i Anna Łapińska. Pozostaje więc mi wyszukiwanie ciekawostek, a takowych trochę było. Jak już wspomniałem, o palmę pierwszeństwa rywalizowały dwa kina - Apollo i Modern.

Walka była zacięta. Na początku lata 1920 r. Modern zaskoczył konkurenta, ale też i kinomanów i otworzył przy swojej siedzibie przy Lipowej pierwsze w Białymstoku kino ogrodowe. Seanse odbywały się w nim późnym wieczorem. Apollo zareagowało natychmiast. Zaprosiło do Białegostoku przedstawicieli Amerykańskiego Towarzystwa Kinematograficznego. Mieli oni wykonywać bezpłatne „zdjęcia kinematograficzne mieszkańców Białegostoku, mających krewnych w Ameryce”. Zdjęcia wykonywano w ogrodzie za kamienicą przy Sienkiewicza 28. Dzielono chętnych na dwunastoosobowe grupy. Każdy musiał podać amerykański adres swojego krewniaka. No i najważniejsze, nagrane filmiki pokazywane były na specjalnych seansach w Apollo.

Frekwencja była gwarantowana. Do kina przybywały całe rodziny. To był sukces, bo o widza w przytłoczonym biedą mieście trzeba było walczyć. I właśnie ta walka spowodowała, że na krótko zawieszono konkurencję, którą zastąpiła niezwykła solidarność. Stało się to w lutym 1922 roku kiedy to dyrekcje Apolla, Modernu i Rusałki wydały specjalne zawiadomienie. Pisano w nim, że „ze względu na małą frekwencję w kino - teatrach związaną z ogólnym kryzysem, oraz z powodu olbrzymich kosztów eksploatacji na prowincji, jak to: cena wynajmu filmów (wygórowana z powodu olbrzymiego cła i podatków) oraz koszta: personelu fachowego sprowadzanego z większych centrów, oświetlenia i opału droższego niż w innych miastach, a głównie bardzo wysokiego opodatkowania 50 + 5% od dochodu brutto na rzecz kasy miejskiej, pomijając inne podatki jak komunalne tak i państwowe, przedsiębiorstwa nasze nie tylko nie są w stanie odłożyć pewnego procentu na pokrycie kosztów nieopłacającego się sezonu letniego, lecz już i teraz przynoszą dość znaczny deficyt.

Wobec powyższych względów stoimy w przededniu zupełnego zamknięcia kino - teatrów. Nie mając możności natychmiast zlikwidować naszych przedsiębiorstw z powodu umów z personelem i biurami wynajmu filmów postanowiliśmy na razie dawać przedstawienia w piątki, soboty i niedziele. W poniedziałki, wtorki, środy i czwartki poczynając od 6 lutego kina nasze będą nieczynne. Na te dnie sale kino - teatrów będą wynajmowane na koncerty, miniatury, odczyty, i t.p.”

Do jeszcze bardziej ostrego konfliktu w sprawie podatków pomiędzy właścicielami kin (znowu wystąpili solidarnie), a władzami miasta doszło w 1927 roku. Kina zamknięto wówczas na amen. Jedną z form protestu, przypominającą współczesne happeningi, było objeżdżanie gmachu magistratu na kozie. W 1922 r. szybko okazało się, że solidarności branżowej wystarczyło jedynie na wydanie wspólnego oświadczenia. Z umowy wyłamało się Modern, które już na 7 lutego zapowiedziało premierę filmu „Poseł do parlamentu” określając to dzieło jako „dramat życiowy”.

Dziś taki slogan reklamowy wywołałby sarkastyczne uwagi - czyj dramat - posła czy elektoratu? Dalej Modern szedł bezwzględnie za ciosem wykorzystując to, że oniemiała konkurencja przestrzegała wcześniejszych ustaleń. 8 lutego wyświetlano „Zjawę przeszłości” jako „arcydzieło wdzięku i gry”, a po weekendzie sprowadzono „Pięciu braci Rotszyldów”. Było nie było rzecz traktowała o klasykach biznesu bez sentymentów. Tak więc pierwsza próba walki o swoje interesy nie udała się wszystkim.

Ale wszystkich kinomanów i właścicieli kin trapiły takie same problemy nie mające wiele wspólnego z finansami tylko z kinowym savoir - vivrem. Oto jesienią 1923 r. narzekano, że „istną plagą seansów kinematograficznych jest głośne odczytywanie napisów na ekranie”. I dodawano, że „takie bezceremonialne sylabizowanie na całą gębę w czasie gdy orkiestra przygrywa dyskretnie, jest prawdziwą męczarnią dla osób lubiących i rozumiejących muzykę, a niemuzykalnym także drażniąco działa na nerwy, przeszkadzając w spokojnym śledzeniu akcji obrazu”.

Przypomniało mi się to uciążliwe acz też i zabawne zachowanie białostoczan podczas ubiegłotygodniowej premiery Carmen w naszej Operze. Niepotrzebnie uwspółcześnione kostiumy wprowadziły komiczny dysonans pomiędzy wyświetlanym tekstem libretta, a tym co widzieliśmy na scenie. Oto w pewnym momencie tytułowa Carmen zwraca się do jednego z uzbrojonych w karabiny automatyczne komandosów (skąd oni w Carmen - Pan Bóg raczy wiedzieć), aby ten rzucił czako i szablę. Ten oczywiście nie rzuca, bo akurat ma inne rekwizyty. Jakoś nikt w Operze „na całą gębę” nie komentował tego komicznego incydentu, może nie wiedząc co to jest czako.

Ale wracajmy do właściwej historii. W tymże też 1923 r. utyskiwano na złe wychowanie delikwentów „wysiadujących na widowni w kapeluszu na głowie”. Pretensje dotyczyły szczególnie panów. Kobieca moda tamtych lat lansowała niewielkie toczki, za to panowie nasadzali na swe łepetyny rozmaite panamy, które dodawały im szyku i powagi (to subiektywne mniemanie) i wzrostu (to już obiektywna prawda). Taki metr pięćdziesiąt w kapeluszu mógł więc przesłonić cały ekran. Tłumaczono więc, że „pochyłość sali, mająca na celu udostępnienie wolnego pola widzenia w całości wszystkim widzom, uwzględnia przeciętny wzrost osób w pozie siedzącej. Tymczasem czapka czy kociołek, nasadzone na głowę, przedłużają znacznie ten niwelacyjny umiar i stanowią przeszkodę dla oka znajdującego się poza nim”.

Nagminną plagą była też „familiarność” widzów. Kwitła ta familiarność w lożach, gdy znajome sobie towarzystwo wykupywało jej pierwszy rząd. To już było skaranie boskie, bo „rusza się to i wierci, nagina i przechyla, dzieląc wrażeniami z sąsiedztwem na prawo i lewo, a osoby znajdujące się w głębi loży muszą albo przerabiać te same (tylko w odwrotnym kierunku) łamańce i naśladować żyrafę - albo zupełnie zrezygnować z widowiska”.

O kolejnych kinowych ciekawostkach opowiem za tydzień.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny