„Kiedy gasną światła” nie straszą. Po prostu po trzech minutach reżyser David F. Sandberg pokazuje widzom zarys morderczego demona, który ramionami pasuje do jakiegoś Freddie Krugera, siłą dorównuje opętanym, a boi się światła. Jest na tyle nowoczesny, że potrafi wygasić je tu i ówdzie i zbierać krwawe żniwo.
Wrażliwe panie z pewnością pochylą się nad losem na oko 10-latka, którego ów demon będzie straszył, panowie zawieszą oko na pięknej Australijce Teresie Palmer, ale największą frajdę sprawiają nie oklepane sceny z gasnącym światłem i atakującą zjawą, ale dochodzenie do prawdy o historii nawiedzonej rodziny i konsekwencjach nieodpowiedzialnych znajomości, szczególnie zawieranych w szpitalach psychiatrycznych.
Poniedziałkowa widownia w Heliosie też podeszła ze zrozumieniem do tematu. Wszak mamy wakacje, a wydaje się że w taki dzień na film idą raczej kinomani niż randkowicze, to i niektóre sceny nagradzali salwami śmiechu. Zaś gwarantuję, że niespodziewany finał na chwilę wytrąci nawet największego twardziela z dobrego nastroju.
Oprócz udanych kreacji aktorskich i kameralnego nastroju budowanego obrazem i adekwatną muzyką film ma jeszcze jedną zaletę. Trwa 81 minut. Idealny czas.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?