Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kazimierz Prażych czeka na atak urzędników na jego staw

Tomasz Mikulicz
Tomasz Mikulicz
Kazimierz Prażych nie potrzebuje stawu do hodowli ryb. Wykopał go tylko po to, by odwodnić swoją działkę. Tak samo zrobili zresztą i jego sąsiedzi. Wszyscy oprócz jednego. - Zamiast tego woli nas gnębić. Swego czasu przeszkadzało mu, że jeden z sąsiadów miał kury. Nasyłał ochronę środowiska, straszył innymi kontrolami - opowiada nasz Czytelnik.
Kazimierz Prażych nie potrzebuje stawu do hodowli ryb. Wykopał go tylko po to, by odwodnić swoją działkę. Tak samo zrobili zresztą i jego sąsiedzi. Wszyscy oprócz jednego. - Zamiast tego woli nas gnębić. Swego czasu przeszkadzało mu, że jeden z sąsiadów miał kury. Nasyłał ochronę środowiska, straszył innymi kontrolami - opowiada nasz Czytelnik. Andrzej Zgiet
Ma dość. Od 2013 roku walczy, by nadzór budowlany zostawił go w spokoju. Twierdzi, że w latach 80. wykopał na swoim podwórku staw. Na mapie z 1996 roku go jednak nie widać. A to rodzi wątpliwość, czy wszystko było zgodne z prawem. Sprawa była już w sądzie. I wraca tam ponownie.

W zeszłym roku po raz kolejny przesłuchano siedmiu świadków. Od tego czasu cisza. Wszystko wskazuje więc na to, że w końcu dano mi spokój. Wygrałem! - cieszy się Kazimierz Prażych. Jego radość jest jednak przedwczesna. Sprawa, która ciągnie się od 2013 roku, jeszcze się nie zakończyła.

Kazimierz Prażych mieszka przy ul. Końcowej 44 na osiedlu Zawady. Na swojej działce ma niewielki staw, który - jak twierdzi - wykopał w latach 80.

- Wszyscy dookoła tak robili. Nie chodziło oczywiście o to, że byliśmy jakimiś zapalonymi wędkarzami. Nie mieliśmy wyjścia. Tylko w ten sposób mogliśmy odwodnić nasze działki - tłumaczy pan Kazimierz.

Kilka posesji dalej mieszka jednak sąsiad, który sprowadził się tu później i stawu nie wykopał.

- Zamiast tego woli nas gnębić. Swego czasu przeszkadzało mu, że jeden z sąsiadów miał kury. Nasyłał ochronę środowiska, straszył innymi kontrolami - opowiada nasz Czytelnik.

To wspomniany sąsiad powiadomił nadzór budowlany. A pan Kazimierz miał pecha. Na zdjęciu lotniczym z 1996 roku jego staw nie jest widoczny, podczas gdy sąsiednie są. Zbiornik wodny na działce naszego Czytelnika można dokładnie zobaczyć za to na mapie z 2005 roku. Stąd też powiatowy nadzór budowlany stwierdził, że staw musiał powstać między 1996 a 2005 rokiem. Byłoby to złamanie prawa. W 1994 roku uchwalono bowiem przepisy, z których wynika, że aby zbudować staw, trzeba mieć pozwolenie.

W latach 80. takich wymogów nie było. To, że właśnie wtedy powstał staw potwierdza sześciu sąsiadów pana Kazimierza. Powiatowy inspektor nadzoru budowlanego nie dał jednak im wiary. Nasz Czytelnik odwołał się więc do inspektora wojewódzkiego. Ten stwierdził w maju zeszłego roku, że zdjęcie z 1996 roku nie jest czytelne.

- Fotografowano akurat w momencie, gdy nad moim stawem była chmura - mówi pan Kazimierz.

W oświadczenia świadków inspektor też jednak nie uwierzył. Sprawa w zeszłym roku trafiła do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego, który wytknął inspektorowi powiatowemu błędy proceduralne. Nakazał też znów przesłuchać świadków.

W zeszłym roku pytaliśmy Kazimierza Roszkowskiego, zastępcę wojewódzkiego inspektora nadzoru budowlanego, skąd taka determinacja w ustaleniu daty powstania stawu, który przecież nikomu nie zagraża.

- Nie chodzi o zagrożenie, ale zgodność z prawem - mówił inspektor.

Kazimierz Prażych zastrzegał jednak, że nie wpuści nadzoru na ponowne oględziny stawu. - Ostatecznie wpuściłem, bo i tak by weszli i to z policją. Popatrzyli na staw i sobie poszli - opowiada teraz nasz Czytelnik.

Po przesłuchaniu świadków nastała cisza. Prażych uznał więc, że wygrał i nikt już nie będzie go o nic pytał.

- Postępowanie zostało jedynie zawieszone na czas tworzenia planu miejscowego tych okolic. Kiedy zostanie uchwalony, sprawa powróci. Nie przeprowadzono jeszcze wszystkich czynności - mówi Monika Barszczewska z powiatowego inspektoratu nadzoru budowlanego.

Kazimierz Prażych nie wierzy, że koszmar powróci.

- Przecież sąd nie zostawił na inspektorach suchej nitki. Uwzięli się na mnie i tyle! - denerwuje się.

WSA nie rozstrzygnął sprawy, a jedynie stwierdził, że trzeba ją ponownie rozpatrzyć. Prażych ma za to rację, że w uzasadnieniu wyroku na inspektorach nie zostawiono suchej nitki. Sąd doszukał się nieprawidłowości wśród rzeczy, które powinny być czystą formalnością.

Powiatowy Inspektorat Nadzoru Budowlanego zamiast wezwać świadków na przesłuchanie, poprosił ich o złożenie wyjaśnień. A to nie to samo. Nie każdy świadek dostał też formularz z wymaganym przez przepisy pouczeniem z odwołaniem się do konkretnego przepisu kodeksu postępowania administracyjnego.

Inspektorzy naruszyli też ten ostatni, bo jednego ze świadków przesłuchali pod nieobecność innej strony postępowania, co jest niedopuszczalne. Według sądu mogło to mieć istotny wpływ na wynik postępowania.

Sąd też dokładnie przyjrzał się wspomnianemu zdjęciu lotniczemu. Stwierdził, że nie jest ono czytelne.

- Co prawda nie widać na nim wyraźnych konturów stawu, ale fragment terenu umiejscowienia tego zbiornika wydaje się mieć nieco inną barwę niż teren otaczający - czytamy w uzasadnieniu wyroku.

Sąd uznał, że inspektorzy jeszcze raz powinni przyjrzeć się fotografii.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny