Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kazimierz Kutz: Dogoniłem młodszych, starszym dałem nadzieję

fot. mwmedia
Kazimierz Kutz
Kazimierz Kutz fot. mwmedia
Przepis na młodzieńczą aktywność? Trzeba mieć pomysł na życie, wyznaczyć sobie jakiś cel, własny, niepowtarzalny, a potem zasuwać.

<>b"Znowu o Śląsku..." - wzdychają niektórzy, zabierając się do czytania Pana powieści: "Odbiył mi dekiel, chyba mom ptoka i niy wiym, jak pisze sie książka".
Kazimierz Kutz: Nie szkodzi. Ze statystyk wynika, że "Piąta strona świata" sprzedaje się bardzo dobrze.

Jedni piszą, że pracował Pan nad nią dziesięć, inni, że trzydzieści, a jeszcze inni, że ponad czterdzieści lat. Jak było naprawdę?
- Zależy, jak na to spojrzeć. Można przyjąć, że zacząłem ją jeszcze przed zrobieniem filmów śląskich; żeby pobudzić pamięć, spisałem wtedy całą historię rodziny. Leżała 20 lat, aż naczelny "Znaku", Jerzy Illg, szukając autorów do śląskiego numeru "NaGłosu" spytał, czy nie mógłbym napisać jakiejś prozy literackiej.

Przypomniałem sobie o tym tekście, było tego ze sto stron. Illg uznał, że to wspaniały materiał na książkę. Tak to właśnie się zaczęło.

Zaczęły się molestowania, nawet z "użyciem" Wisławy Szymborskiej. Wiem właśnie od redaktora Illga.
- Cały czas naciskał, żeby tekst poszerzyć do wymiarów powieści, ale byłem czynny zawodowo i zabrałem się za politykę, po prostu nie miałem czasu na pisanie. No a potem zaczęły się choroby.

Porządne, jak Pan zauważył przy innej okazji.
- Bardzo porządne. Śmiertelne. Ale doszedłem do siebie, postanowiłem, że nie będę już robił filmów, zostało mi wystarczająco dużo czasu, żeby potraktować powieść jako główne zajęcie. Żeby zmusić się do pracy, podpisałem nawet umowę ze Znakiem.

To napawa optymizmem: debiut literacki w wieku 81 lat...
- Dogoniłem młodszych i stałem się nadzieją dla starych ludzi. A kiedy jeden z krytyków stwierdził, że to niemożliwe, by w tak podeszłym wieku literacko debiutować, uznałem to za najwyższy komplement.

Ważną postacią w "Piątej stronie świata" jest matka. Jak to właściwie na Śląsku było? Panował matriarchat, ale szczególną opieką i szacunkiem cieszył się ojciec.
- Matki tworzyły kult ojca, bo to dzięki niemu było co do gęby włożyć. Dlatego też dbano, żeby córkom trafił się dobry chłop - przyzwoity, pracowity, odpowiedzialny, tym bardziej że małżeństwo trwało aż o śmierci. Proszę przy tym pamiętać, że matriarchat to nie była władza kobiet ani gwarancja przywilejów, a jedynie szczególne obowiązki. Kiedy ojciec szedł na wojnę, wychowanie nierzadko licznej gromadki spoczywało na matce. Dziadek ze strony mojego ojca miał dwunastu chłopców i jedną dziewczynę.

Kiedy zmarł, babka zapędziła synów do nauki instrumentów i można powiedzieć, że potem w domu powstał dom kultury. Występowali a to na pogrzebach, a to w kościele, a to na zabawach, przynosili jakiś grosz, krótko mówiąc, wychowała ich na ludzi.

Ojciec był autorytetem i hamulcem, tym, który w razie czego wykonywał egzekucje z woli matki. Wytworzył się zwyczaj, że każdy dorastający chłopak, obojętne czy coś przeskrobał, czy nie, otrzymywał wypłatę paskiem.

Pan także?
- W naszym domu była tylko trójka - co prawda mój starszy brat i ja nie byliśmy święci, ale matka dawała sobie radę. Co nie znaczy, żeby od czasu do czasu nie namawiała ojca, żeby dał nam w dupę. Dla fasonu.

Miał Pan jakieś obowiązki?
- Zaczęła się okupacja - miałem dziesięć lat - i żyliśmy w poniżeniu i biedzie, bo dla ojca, byłego powstańca, zabrakło pracy, mało tego, zgodnie z miejscem na volksliście dostawał najgorsze kartki. Matka wpadła depresję i bracia przejęli hodowlę królików, a ja zająłem się zaopatrzeniem, bo byłem uwodzicielski, świetnie umiałem liczyć i odpowiednio wydawać pieniądze.

Poza tym znałem się na mięsie. W sobotę razem zamiataliśmy podwórko, wszystko myliśmy i szorowali, jak to na Śląsku było w zwyczaju, a potem w piwnicy kąpaliśmy się w wielkim, drewnianym cebrzyku.

W "Piątej stronie świata" rzeczywistość miesza się z fikcją. Do której kategorii należy scena ze zbiorowym gwałtem na czternastolatku, pańskim alter ego?
- Dla mnie to była przede wszystkim wielka, oczekiwana przyjemność. Obchodziliśmy jakieś niemieckie święto, gospodarz, u którego pracowałem, zresztą bardzo fajny chłop, postawił wino, a kiedy biesiada się skończyła, przyszły do mnie trzy dziewczynki. Proszę zważyć, że podczas wojny na Śląsku zabrakło mężczyzn, prawie wszyscy poszli walczyć, a ja jako ten z miasta uchodziłem za znawcę w sprawach seksu.

Zdanie z "Piątej strony świata": "Znów gotowano zupę na naszych gnatach". Wciąż Pana boli Śląsk...
- Starego Śląska już nie ma. Wszystkie komplikacje narodowościowe kończyły się dla niego źle i pozostała jedynie historyczna pamięć. Ludzie stale żyli w niepewności, zapomniani przez Polaków, gnębieni przez Niemca. A po wojnie, gdy się pootwierały granice, co lepszych wywiało. To dlatego teraz Śląsk jest taki dupowaty.

Nie pomogło przywiązanie do tradycji, twarde normy moralne?
- Ostatnich dwadzieścia lat rozbiło kulturę robotniczą i familijną, na którą pracowały wieki. Jak się niszczy więzi rodzinne, szacunek dla starszych itd. wszystko się rozpada. Dlatego napisałem książkę - żeby przypomnieć i obudzić poczucie śląskiej tożsamości.

Dwa razy urwał się Pan z serdecznej śląskiej uwięzi.
- Wyjechałem, wróciłem, żeby zrobić tu filmy, powołałem zespół filmowy "Śląsk". Ale że nie należałem do partii i nie chciałem poddać się kochanemu reżimowi, przez tamtejszych bonzów w stanie wojennym zostałem internowany. Uznałem, że nie da się tak dalej żyć i już na zawsze wyjechałem z Katowic.

Jak żyło się Panu potem?
- Wszystkie moje zawodowe interesy były związane z Warszawą, bo tu są pieniądze, tu wszystko się załatwia. Pracowałem w telewizji, byłem dyrektorem ośrodka krakowskiego, zrealizowałem mnóstwo spektakli, stworzyłem szkołę teatru TV. W Katowicach jest coraz gorzej. Ośrodek telewizyjny, który za moich czasów pracował pełną parą, rozpada się. Osiedliłem się pod Warszawą także z innych względów, choćby zdrowotnych.

Jak czuje się Pan teraz?
- Dobrze. Mam wreszcie dom, którego nigdy nie posiadałem, dzieci, które dorastają. Nareszcie nie brakuje czasu na ich wychowywanie.

Nigdy nie miał Pan kłopotów wychowawczych?
- Nigdy. Oczywiście nie są święte, ale wszystko przebiega normalnie. W piątek czy w sobotę wyjeżdżają do swoich rówieśników.

Przy innej okazji powiedział Pan, że jest już za stary, żeby "latać po planie, jak młody samiec". A przecież w kinie nie brakowało i nie brakuje przykładów takiego latania, wystarczy wymienić 77-letniego Polańskiego czy 80-letniego Clina Eastwooda. A "Piąta strona świata" to świetny materiał na scenariusz.
- Może i na kilkanaście scenariuszy. Tylko, widzi pani, każdy sportowiec powinien wiedzieć, kiedy zejść ze stadionu, to kwestia przyzwoitości zawodowej.
Na planie pojawili się znacznie młodsi reżyserzy - za mojego życia do głosu doszły już trzy generacje - i taki stary facet, jak ja miałby się z nimi ścigać? Albo mieli by mnie otaczać szczególną czułością, krzesełka podtykać?

Obrzydliwe! Swoje zrobiłem i dość.

Podzieli się Pan swoim przepisem na młodzieńczą aktywność?
- Po prostu trzeba mieć pomysł na życie, wyznaczyć sobie jakiś cel, własny, niepowtarzalny. A potem zasuwać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny