Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kazimierz Dąbrowski odebrał sobie życie przez honorowe długi

Włodzimierz Jarmolik
Dąbrowski wydobył z szuflady brauninga, przystawił do skroni i pociągnął za spust. Przyczyna: nierozważne kroki popełnione w kierowaniu dobrami Dojlidy.
Dąbrowski wydobył z szuflady brauninga, przystawił do skroni i pociągnął za spust. Przyczyna: nierozważne kroki popełnione w kierowaniu dobrami Dojlidy. Fot. sxc.hu
Kazimierz Dąbrowski po samobójczym strzale w skroń żył jeszcze przez kilkadziesiąt minut. Zastrzelił się, bo miał honorowe długi.

19 czerwca 1927 roku nad ranem w lokalu redakcji "Dziennika Białostockiego" zadzwonił telefon.

Zderwowany głos męski informował, że właśnie nadleśniczy dóbr dojlidzkich księcia Rafała Lubomirskiego, Kazimierz Dąbrowski, zamieszkały w folwarku Zielona, usiłował odebrać sobie życie.

Mężczyzna krzyczał w słuchawkę. Potrzebny jest natychmiast lekarz, a właściwe numery w Białymstoku nie odpowiadają. Może redakcja pomoże w przybyciu medyka.

Reporter, który odebrał to dramatyczne wezwanie, rozpoczął zaraz akcję. Najpierw skontaktował się telefonicznie z doktorem Rozentalem, później zaś wezwał pod gmach redakcji "Dziennika" znajomego taksówkarza. Po dziesięciu minutach auto z trzema osobami w środku mknęło już ulicami Białegostoku w kierunku Dojlid. Szofer Burgenmajster robił co mógł, aby jak najprędzej dotrzeć na miejsce wypadku.

Tymczasem w folwarku Zielona panowały egipskie ciemności. Kierowca nie bardzo wiedział pod jaki dom podjechać. Zaczął więc trąbić. Po chwili w pobliżu taksówki pojawiło się światełko latarki. Okazało się, że to komendant miejscowego posterunku policji, który wiedział już o wszystkim, wyszedł naprzeciwko spodziewanego lekarza.

U progu domu nadleśniczego na pomoc z Białegostoku oczekiwał Bronisław Onicz, siostrzeniec samobójcy, odbywający pod jego kierunkiem praktykę leśną. Lekarz udał się natychmiast do gabinetu, w którym znajdował się Dąbrowski. Dziennikarz zaś zaczął wypytywać o szczegóły.

W gabinecie wypełnionym mdłym światłem lamp naftowych szybko okazało się, że medycyna niewiele ma tutaj do roboty. Samobójca żył co prawda jeszcze, ale kula z brauninga przebiła mu prawą skroń. Doktor Rozental próbował robić nadleśniczemu zastrzyki z kamfory. Niestety, po kilkudziesięciu minutach nastąpiła agonia.

Do pokoju denata zajrzał również wszędobylski dziennikarz. Wprawnym okiem zauważył on, że leżący na kozetce Kazimierz Dąbrowski ubrany jest jak na bal: w elegancki, ciemny żakiet i białą koszulę. Na szyi miał natomiast zwykły sznurek z nanizanymi nań fotografiami, swoją i żony. Owe zdjęcia dodatkowo były spięte kokardą koloru liliowego.

Swoją pracę w gabinecie samobójcy wykonał także naczelnik posterunku policji w Zielonej. Zabezpieczył on przede wszystkim leżący przy łóżku rewolwer, a także pieniądze i liczne listy Dąbrowskiego, adresowane do żony i do innych osób. Po wyjściu wszystkich pomieszczenie ze zwłokami zostało dokładnie zamknięte. Za kilka godzin miała przyjechać ekipa Ekspozytury Urzędu Śledczego i przeprowadzić już gruntowne dochodzenie.

W południe do Zielonej z grupką swoich agentów przybył sam szef, komisarz Makarewicz. Policjanci obejrzeli dokładnie gabinet nadleśniczego, zbadali broń, przeliczyli znalezione pieniądze, przeczytali pozostawione listy i przesłuchali świadków.

Te czynności dały im pewne wyobrażenia o przyczynach dramatycznej decyzji Kazimierza Dąbrowskiego.

Okazało się, że tegoroczne święta wielkanocne Dąbrowski spędził wraz z żoną we Lwowie, u krewnych. Do Zielonej nadleśniczy wrócił sam, żeby zająć się sprawami służbowymi, które ponoć ostatnio mocno mu się pogmatwały. W tych dniach chodził stale smutny i zamyślony.

Tragicznej nocy, około 2. polecił służącej, aby wezwała do niego siostrzeńca, który mieszkał w domu naprzeciwko. Kiedy dziewczyna wyszła, Dąbrowski wydobył z szuflady brauninga, przystawił do skroni i pociągnął za spust.

Listy, które pozostawił samobójca napisane być musiały już wcześniej. W jednym z nich Dąbrowski instruował siostrzeńca, jak ma postąpić po jego śmierci, kogo zawiadomić w pierwszej kolejności. Inne listy adresowane były do żony, księcia Lubomirskiego, urzędników i pracowników dóbr dojlidzkich. Swego pryncypała nadleśniczy prosił o przebaczenie oraz by nie wyrządzać krzywdy jego ukochanej żonie.

A jako przyczynę samobójstwa podawał nierozważne kroki popełnione w kierowaniu dobrami Dojlidy.

Zaangażowałem się zbyt wysoko - pisał.
Honorowe długi nadleśniczego spłaciła kula.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny