Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Katarzyna Kopeć: Mogę być nawet Babą Jagą!

Julita Januszkiewicz
Katarzyna Kopeć - choć supraślanką jest z wyboru, a nie z urodzenia - zakochana jest w tej okolicy.
Katarzyna Kopeć - choć supraślanką jest z wyboru, a nie z urodzenia - zakochana jest w tej okolicy. Andrzej Zgiet
Historię o Supraślu? A którą mam opowiedzieć? Zwykle gadam półtorej godziny! - śmieje się Katarzyna Kopeć. Aby miasteczko faktycznie stało się jej miejscem na ziemi, musiała się postarać. Bo do życia są potrzebne pieniądze. Otworzyła więc sklep z pamiątkami. A wieczorami pokazuje turystom, w jak magiczne miejsce przyjechali

Burmistrz mnie podpytuje: pani Kasiu, a gdzie pani chodzi z tymi turystami? - No jak to gdzie? Na groblę! A burmistrz na to: - Przecież tam nic nie ma! - Panie burmistrzu! To to nic! Bo na koniec biją brawo!

Katarzynie Kopeć buzia się nie zamyka. Gada cały czas. A to o tym, co robi, a to o tym, co chciałaby. - O, dzień dobry! - wita turystów. - Zachodźcie, zachodźcie. Myślałam, że o tej porze już nikt do mnie nie zajrzy. A tu taka niespodzianka. Taki obrazek? Nie ma sprawy! Namaluję i prześlę. Proszę tylko o adres. O, pani też przewodniczka? To koniecznie zapraszam na moje Szwędaczki Supraskie. Opowiem o Supraślu, pokażę fajne miejsca. Pochodzimy z pochodniami. Zobaczycie, będzie dobra zabawa.

Królestwo Katarzyny Kopeć to mały lokalik - kilka metrów kwadratowych, ale za to przy głównej supraskiej ulicy. Kto tu wejdzie - rzadko wychodzi z pustymi rękami. Pieniądze przestają grać rolę, gdy widzimy skarby, jakie zgromadziła tu właścicielka. Zresztą - postarała się również i o to, by skarby były na każdą kieszeń. Bo oprócz oryginalnych obrazów „kawą malowanych” (mój pomysł! - zapewnia pani Kasia), są tu też - za kilka zaledwie złotych - magnesy z reprodukcjami oryginalnych prac. Są i akwarele, oryginalnie malowane na luźno tkanym płótnie - ale i ich reprodukcje. Są i anioły na drewnie ze starej XIX-wiecznej chaty (odkupiliśmy ją, bo drewno było już przeznaczone na opał! - wtrąca Katarzyna Kopeć) i obrazki robione metodą decoupage’u, ale podkolorowane, dzięki czemu zyskały soczyste, nasycone barwy. Są torby na zakupy - ale ozdobione na ludowo, po suprasku, są podstawki pod garnek z drewna jałowcowego (przekona się pani, jak pięknie drewno pachnie, gdy rozgrzeje je pani gorącym garnkiem). Są gałgankowe lalki (to ludowe motanki; matki robiły je swoim dzieciom, gdy musiały iść w pole). Ach, cudowności tutaj co niemiara. Bo i gobeliny, i ramki na obrazki (serwetki nikt by nie kupił; a jak przerobiłam na ramkę - to proszę bardzo!), i nawet kieliszki ozdobione motywami związanymi z Supraślem (klienci się takich domagali). No właśnie - bo większość rzeczy związana jest tu z Supraślem. Przedmioty ozdabiają ornamenty z bobrem, z jeleniem, z pałacem Buchholtzów, z klasztorem prawosławnym...

Katarzyna Kopeć - choć supraślanką jest z wyboru, a nie z urodzenia - zakochana jest w tej okolicy.

- Przekomarzam się zawsze z mężem, że Supraśl w moim życiu był pierwszy - śmieje się Katarzyna Kopeć. Przez pięć lat przyjeżdżała tu z Białegostoku do szkoły, do Liceum Plastycznego. - I ta urokliwa miejscowość skłaniała do spacerów. A spacery - do poznawania nowych ludzi - opowiada, jak poznała męża.

Po skończeniu szkoły postanowiła trochę zarobić. Wyjechała z rodziną za granicę. Ale i tam nie dawały o sobie zapomnieć plastyczne zdolności. W coffee shopie odkryła, że kawą da się malować również na papierze. To odkrycie wykorzystuje dziś, przy prowadzeniu sklepiku w Supraślu.

Ale po kolei. Bo gdy osiem lat temu wróciła do Polski - oczywiście postanowiła zamieszkać w Supraślu. - I przez pięć lat pracowałam jako mama - śmieje się.

Potem, gdy dzieci poszły do szkoły, przedszkola, zaczęła szukać sposobu na życie. - Przypomniałam sobie, po co tu wróciłam. Żeby tworzyć swoje prace, zająć się swoją sztuką - robić to, co mnie bawi, to co lubię. I otworzyć sklepik z pamiątkami z Supraśla. Bo oczywiście - mogłabym wysyłać swoje prace nawet do Zakopanego... Ale skoro Supraśl jest miejscem z takim potencjałem, warto robić coś, co przyniesie korzyść dla tej przestrzeni. Tym bardziej że mam dzieci - chciałabym, żeby też tutaj w przyszłości znalazły pracę, a nie wyjeżdżały gdzieś w pogoni za zarobkiem. Dlatego też osobiście mi zależy, żeby Supraśl się rozwijał.

Napisała projekt na dofinansowanie. Chciała otworzyć właśnie sklepik, ale obok mieć przestrzeń, gdzie organizowałaby artystyczne warsztaty. Projekt nie przeszedł.

- Ale widziałam, że mały lokalik przy ul. 3 Maja cały czas jest do wynajęcia. Śmiałam się do męża: zobacz, takie fajne miejsce, główny supraski szlak turystyczny. A nie można otworzyć nawet gastronomii, bo nie ma zaplecza, nie ma łazienki. Idealne na pamiątki!

Pomyśleli: po co dotacja? Liczy się spontan!

Szybko postarali się o wynajęcie lokalu. Odmalowali. Kupili dwie tablice, dwie półki: - Dobrze, że udało się dobrać w tym samym kolorze - śmieje się pani Katarzyna. Bo przyznaje, że tak naprawdę to nie mieli pieniędzy na wielkie inwestycje. - Mówiąc szczerze, to po prostu w jednym miesiącu nie zapłaciliśmy rachunków na czas - wyjaśnia. Przydało się więc i kilka domowych sprzętów. No i wszystkie prace artystyczne, które pani Katarzyna gromadziła przez lata. - Klienci wchodzili, rozglądali się i mówili: Ale pani musi mieć ładnie w domu. Odpowiadałam, że miałam. Teraz wszystko jest w sklepie - wspomina pani Katarzyna.

Teraz z tych rzeczy pozostał już tylko jeden gobelin - ale to chyba tylko dlatego, że pani Kasia trzyma go zwiniętego pod ladą. - Ale jest na sprzedaż. Wszystko jest na sprzedaż! Zresztą marzę o takim kliencie, który przyjdzie i powie: kupuję wszystko. Zawsze przecież mogę zrobić nowe - zapewnia.
Przyznaje, że na początku bardzo się bała: że nie wyjdzie, że nie będzie miała klientów, że jej prace się nie spodobają, że szybko będzie musiała zwijać interes. Widziała przecież nieraz: ktoś w Supraślu inwestował, starał się, pracował, a za kilka miesięcy już firmy nie było. - Mąż był jedyną osobą, która mówiła, że mi się uda. Że ja jestem coś warta, że umiem malować, że zobaczysz, będą cię doceniali. I że to ma sens. Gdyby nie on, to ja bym pewnie jeszcze kilka lat wahała się: otwierać, nie otwierać. Rzeczywiście - ja się od niego uczę takiej iskry do biznesu, a on ode mnie takiej wrażliwości na sztukę. I bardzo często jest tak, że ja maluję, ale to on musi wycenić moją pracę.

Ale udało się. Sklepik z pamiątkami Kopart jest już na supraskim rynku od trzech lat. Latem - drzwi się tu nie zamykają. Teraz, jesienią i zimą ,pani Katarzyna będzie miała więcej czasu, by uzupełnić uszczuplone przez turystów artystyczne zbiory. Namaluje nowe obrazki, zleci zrobienie magnesów... Może uda się stworzyć jakiś nowy gobelin? Na pewno też powiększy się kolekcja motanek, czyli tradycyjnych szmacianych laleczek.

- Motanki to pierwsze lale, które się wyrabiało kiedyś, dawniej, na wsiach - tłumaczy. - Za pomocą sznurków motało się je z płótna, przede wszystkim ze starych ubrań. Na pewno początkowo były wykonywane dla dzieci. Jak było małe dziecko, mama musiała dużo zrobić w polu czy wokół domu, to na przykład wiązała takie lale z własnych starych ubrań - dziecko czuło zapach mamy i spało spokojnie.

- Wiele rzeczy zostało tu w jakiś sposób wymuszonych przez klientów. Przychodzą, pytają: ma pani magnesy na lodówki? Za kilka tygodni już miałam.

Tak samo bywa, gdy pani Katarzyna w sklepie maluje obrazek: - Przyjdziemy za dwie godziny. Będzie już gotowy?

- Na nic tłumaczenia, że obrazek nie ma ramki, nie ma haczyka...

Bywało też, że klienci szukali pani Katarzyny po całym Supraślu. Bo zapomniała się podpisać na swoim dziele. - Ja się śmieję, że wielki artysta zaczyna od podpisu. A dla mnie to, co robię, oczywiście jest sztuką, ale nie zapominam, że robię to przede wszystkim dla pieniędzy.

Wiele rzeczy pani Katarzyna już dziś zleca innym - choć projekty są zwykle jej, autorskie. - Nie daję rady sama wszystkiego zrobić - tłumaczy.

I pokazuje, że wśród bibelotów i pamiątek stoją też dwie książki - Legendy Podlasia i Skarby Podlasia Tomasza Lippomana.

- W kwietniu otworzyłam sklep, w czerwcu już tu się pojawił - opowiada pani Katarzyna. - No i oczywiście zaczęliśmy rozmawiać. W ciągu jednego wieczoru wymyśliliśmy formułę Szwędaczek Supraskich.

Tomasz Lippoman powiedział wtedy: Kasia, zróbmy coś fajnego, dla ludzi, niech to się niesie, niech to się kręci, niech ludzie tu przyjeżdżają po to, by doceniać te aspekty codzienności, które nas na co dzień bawią. I chodź to rozhulamy.

A jak się rozhulało - Szwędaczkami zajęła się pani Kasia. Przebiera się za Babę Jagę. I wieczorami, nie tylko latem - oprowadza po Supraślu turystów. Opowiada im supraskie legendy, ale też historie całkiem prawdziwe. A to o Borucie, za którego w Supraślu robi tajemniczy pan w cylindrze, który ukazał się kiedyś jednemu z mieszkańców. A to o Białej Damie z pałacu Buchholtzów. A to o wykopaliskach archeologicznych, bo w okolicach Supraśla odkryto osadę sprzed 4 tys. lat.

- Gadam tak całe półtorej godziny! - śmieje się pani Kasia.

Spacery zwykle są po zmierzchu, dlatego w sklepie pani Katarzyna zawsze ma przygotowane pochodnie.

- Niesamowita cisza, ciemność i my. Ludzie już odzwyczaili się od takiej atmosfery. I chyba dlatego tak to doceniają.

Doceniają to tak bardzo, że latem rzadko zdarzał się dzień, żeby nie zebrała się grupa co najmniej sześciu osób i pochód nie ruszył na groblę. Bo to właśnie tam supraska przewodniczka zaprasza swoich gości. - Tam autentycznie nic nie ma - mówi. Ale wie, że potrafi opowiadać w taki sposób... A gdy do tych opowieści dochodzi ryczenie jeleni, chrobotanie bobrów czy koncert ptaków bąków, które siedlą się w rozlewiskach rzeki... Nic więcej nie potrzeba!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny