Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Karnawał. Król tancerzy w areszcie

Andrzej Lechowski dyrektor Muzeum Podlaskiego
Legenda białostocka trzyma się krzepko. Wszyscy wierzymy, że tamte karnawały w Ritzu to był szczyt elegancji. Ritz i ulica Pałacowa w 1916 r.
Legenda białostocka trzyma się krzepko. Wszyscy wierzymy, że tamte karnawały w Ritzu to był szczyt elegancji. Ritz i ulica Pałacowa w 1916 r. Ze zbiorów Muzeum Podlaskiego
Wiosną 1931 roku po Białymstoku gruchnęła wieść, że niejaki Stanisław Cederman, który jeszcze w karnawale zachwycał publikę w Ritzu tanecznymi popisami, występując na czele baletu, jest słynnym królem oszustów.

Już sam nie wiem co jest większym szaleństwem - karnawał czy pędzący czas. Wszystko kręci się jak w wiedeńskim walcu, pędzi jak w polce galopce. Jeszcze nie tak dawno świąteczne przygotowania, opłatek, karp i jego wigilijne dodatki, a tu już karnawał 2015. I on też przeleci jak błyskawica, pozostawiając nas z szumem w głowie i wspomnieniami. No właśnie wspomnienia. Pamiętamy raczej to, co było dobre, wystrzałowe niepowtarzalne, nic to, że co roku właśnie powtarzalne. Tak powstają legendy.

Wykreowaną legendą dawnych białostockich karnawałów jest Ritz. To w nim odbywać się miały najwspanialsze, sięgające szczytów elegancji bale. A jak było naprawdę?

Wiadomo, że jak bal, to ważną kwestią jest muzyka i kulinaria. Z tym w Ritzu bywało różnie i o tym wykwintnym menu krążyły po Białymstoku niewybredne żarty. Pewien gość zamówił kolację i oczekując dania przysłuchiwał się grze restauracyjnej orkiestry. W końcu kelner przyniósł wytwór miejscowej kuchni.

Zgłodniały klient zabrał się z animuszem za sztukę mięsa, ale szybko stwierdził, że jest tak twarda, że nie da się nawet pokroić. Zdenerwowany woła kelnera i podniesionym z irytacji głosem pyta: - Co to jest? A na to kelner, wsłuchuje się przez chwilę w grę zespołu i ze stoickim spokojem oraz z nutką wyższości w tonie odpowiada:

- To, przepana, jest kawałek z Wesołej Wdówki.

W karnawale 1931 roku w każdej restauracji i w salach różnych stowarzyszeń bale szły pełną parą. Ale z Ritza donoszono, że "słabiutko wypadła zabawa Towarzystwa Sokół. Udział gości nie przekroczył liczby 50 osób".

Co prawda w lokalu tegoż Sokoła, który znajdował się prawie po sąsiedzku, bo przy ul. Kilińskiego 6, białostocka Liga Morska i Rzeczna "urządziła huczny bal", na którym było ponad 100 osób. Coś zawiodło w logistyce. Zamiast dwóch odrębnych zabaw trzeba było zrobić jedną. Tym bardziej, że w sali Przystani, ona znajdowała się też w Ritzu, karnawałowym breweriom oddawali się członkowie Stowarzyszenia Robotników Katolickich. Tu było pełno. 150 osób. To zagęszczenie balowe wokół Ritza przyniosło też niezamierzone efekty. Jeden z uczestników zabawy w Przystani po jej zakończeniu udał się do szatni po własne futro. Ze zgrozą jednak stwierdził, że futro zniknęło. Zrobiło się zamieszanie i dopiero po jakimś czasie okazało się, że balowicz zostawił je w szatni Ritza.

Z tą ritzową szatnią to też nie było specjalnie światowo. Na porządku dziennym czy raczej nocno-porannym było to, że szatniarz wydawał gościom kapelusze, a czasem i palta jak leci. Mocno rozbawieni klienci dopiero w domach orientowali się, że w zgoła czym innym przychodzili do Ritza. Ta zła sława szatni odbijała się też na wykwincie restauracji.

W karnawale 1936 roku powszechnie sarkano na obyczaj panujący w tym uchodzącym za wystrzałowo elegancki lokal. Otóż bowiem bywalcy, kąśliwie nazywani elitkami, w imię ochrony własnej odzieży wierzchniej szerokim łukiem omijali szatnię. W efekcie "wszystkie krzesła ritzowe obwieszone są paltami, futrami, płaszczami, a wszystkie podstola zastawione botami i kaloszami. Zupełnie jak na jarmarku".

Szydzono, że to nie obawa przed utratą futer i płaszczy, ale zwykły niedostatek kierował elitkami. I wobec tego proponowano, aby w holu restauracyjnym wywiesić ogłoszenie: - "Dla biedoty szatnia bezpłatna".

Ale wracając do karnawału z 1931 roku, to należy stwierdzić, że raczej nie wpisał się on w chwalebne annały Ritza. Oto wiosną 1931 roku po Białymstoku gruchnęła wieść, że niejaki Stanisław Cederman, który jeszcze kilka tygodni wcześniej zachwycał publikę w Ritzu tanecznymi popisami występując "na czele baletu", jest słynnym "królem oszustów". Wrażenie nie mniejsze niż pląsy musiały robić jego bliskie karnawałowym maskaradom przestępcze wyczyny. Tyle, że tymi ostatnimi zamiast gości karnawałowych zabaw zajęli się prokuratorzy.

Przestępcza kariera Cedermana miała ogólnopolski charakter. Pewnego razu aresztowano go za oszustwa w Pabianicach. W trakcie transportu więźnia do Łodzi poprosił on policjanta "o pozwolenie pożywienia się w kawiarni. Przy tej okazji spoił policjanta, odwiózł do hotelu, rozebrał, ułożył w łóżku, a dorożkarza zapłacił zegarkiem skradzionym policjantowi".

Innym zaś razem "zdołał zbiec z twierdzy w Brześciu w przebraniu wojskowym, poczym zdobywszy gdzieś mundur oficerski przybył do tego samego więzienia na inspekcję i nierozpoznany przez nikogo, po dokonaniu odprawy wyszedł i ulotnił się".

Zanim trafił do Ritza "odwiedzał teatrzyki i kabarety w towarzystwie kochanki, podając się za specjalnego delegata ministerstwa spraw wewnętrznych. Podczas kontrolowania kabaretów jadł i pił na rachunek dyrekcji i artystów". W Białymstoku oddał się jednak całkowicie uwodzicielskiej profesji tancerza. Damy wzdychały i robiły na jego widok maślane oczy.

Niestety nerwy "króla" puściły po którymś z tanecznych popisów. Ufny w swą bezkarność i sprzyjające mu niebywałe szczęście wywołał awanturę na białostockim dworcu. Za obrazę policjanta został aresztowany i skazany na trzy miesiące paki. Śledczy szybko zorientowali się jednak z kim mają do czynienia. I tak skończył się tamten karnawał.

Elitki z Ritza nie wiedziały, co o tym wszystkim myśleć. Było nie było przez cały karnawał król parkietu Ritza czarował ich co wieczór. Czy jednak nie knuł czegoś? A może odnalazł się w tańcu? Kto wie. Osieroconym po aresztowaniu ich bożyszcza bywalcom pozostały krążące po mieście dowcipy o ritzowskich wspaniałych zabawach.

Zbliżał się koniec karnawału. "Godzina czwarta nad ranem. Goście opuszczają już Ritz. Jakiś mocno zmęczony jegomość stojący w drzwiach bufetowych wzywa kelnera i powiada: - Niechże pan, do licha, zamknie te drzwi, bo w nogi cholerycznie wieje.
Kelner rozgląda się dokoła i powiada: Nic nie wieje, proszę szanownego pana. Tylko włożył pan nogę do wiaderka z lodem, które dla szampańskiego przygotowałem".

No to szampańskich karnawałowych szaleństw życzę!

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny