Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Karabasz na Syberii. Pomnik pamięci polskich zesłańców

Adam Czesław Dobroński [email protected]
Tablica z polskim napisem.
Tablica z polskim napisem.
W Karabaszu na Syberii jest pomnik poświęcony pamięci polskich zesłańców, którzy nie wrócili do kraju. Inicjatorem jego powstania był Artur Woźniakowski, który jako mały chłopiec został wywieziony z rodziną przez NKWD i na nieludzkiej ziemi stracił ojca. To jedyny taki pomnik w Rosji.
Pomnik stoi w centrum miasta.
Pomnik stoi w centrum miasta.

Tablica z polskim napisem.

O rodzinie Woźniakowskich już pisałem. Ta rodzina nadleśniczego została wywieziona na Syberię 10 lutego 1940 roku ze Strugi koło Świsłoczy, pow. wołkowyski, przedwojenne woj. białostockie. Trafili do miasta Karabasz z pięcioma kopalniami rudy miedzi i piecem hutniczym. Nie trzeba przekonywać, że było ciężko i coraz ciężej. Ratunkiem okazała się tak zwana amnestia po układzie Sikorski - Majski.

Do wojska zaciągnął się i Mieczysław Woźniakowski, ojciec Artura, zaś młodszych po opuszczeniu Rosji skierowano do szkół, najmłodszych do specjalnych osiedli na kilku kontynentach. Pan Artur znalazł się w osiedlu Koja w afrykańskiej Tanganice, gdzie zamieszkała też Karolina Mariampolska, późniejsza żona białostoczanina Ryszarda Kaczorowskiego.

Nie wyrzekli się wiary i polskości

Artur Woźniakowski w swych bogatych zbiorach domowych ma kserokopie ściśle tajnych raportów NKWD. Dowiedzieć się z nich można, że w lutym 1940 roku "z zachodnich terenów Białorusi"(okręg białostocki) przywieziono do Karabasza 324 rodziny (1707 ludzi) specpieriesieleńców. Do stycznia 1941 roku urodziło się 20 dzieci, zmarły 73 osoby. "Naruszenia ze strony przesiedleńców mają miejsce, ale walczy się z tym w pierwszej kolejności drogą pracy wychowawczej, a jeśli to nie pomaga, nakłada się kary administracyjne".

Z dalszej lektury wynika, że skazywano również na kary więzienia. Wśród wymienionych naruszeń porządku były: samodzielne wyjazdy (ucieczki), odmowa nauczania dzieci w szkole rosyjskiej, "chuligaństwo" (nieprzestrzeganie nakazów, "bumelanctwo" (spóźnienie lub niestawienie się do pracy).

Winą największą "niewolników" było to, że nie wyrzekli się polskości i wiary katolickiej. W jednym z raportów znalazło się zdanie: "Do dzisiejszych czasów wśród specprzesiedleńców istnieje wiara w to, że oni szybko wrócą do Ojczyzny".

W okowach propagandy

Jako podstawowy środek wychowawczy stosowano przymus pracy przy wyśrubowanych normach, co prowadziło do wyniszczania organizmów, ale to już nie interesowało autorów raportów NKWD. Lansowano współzawodnictwo, starano się tworzyć brygady szturmowe, byle skuteczniej eksploatować przywiezionych. Dawano przykład przesiedleńca Żuka, ubolewając jednocześnie, że ktoś mu złośliwie wymalował na drzwiach napis: "szpieg japoński". Prawdą jest również, że dla wzmocnienia reżimu "stworzono 3 grupy wsparcia składające się z 9 osób należących do przesiedleńców". Czytaj - tylu zwerbowano tajnych współpracowników.

Autorzy raportu przyznali, że nastrojów antysowieckich nie udało się jeszcze wykorzenić. "W nocy na 04.12.1940 r. w południowym osiedlu Bernatowicz Józef, Załoga Tadeusz i Różowiec Mieczysław wyrwali z drzwi świetlicy zamek, weszli do świetlicy i porozrywali portrety tow. Stalina, Karola Marksa, zerwali hasło ze ściany i porozrzucali literaturę po podłodze. Śledztwo ustaliło, że te osoby znęcały się na portretami tow. Mołotowa, Stalina i Karola Marksa. Zostali ono aresztowani przez KGB i będą sądzeni".
Edward Kuczyński

W Karabaszu znalazła się i rodzina Kuczyńskich ze Świsłoczy. Tak wspomina tamten okres zamieszkały w USA Edward Kuczyński: "Moja mama, starsza siostra i brat pracowali w kopalni. Mój ojciec miał lepiej, pracował jako strażnik nocny. Ja miałem wówczas 13 lat, chodziłem do szkoły i byłem odpowiedzialny za żywność dla rodziny".

Dnie wypełniała 12-godzinna praca, stanie w długich kolejkach do kotła, wypełnianie kolejnych zarządzeń komendanta. Takiego trybu nie wytrzymał wspomniany senior Kuczyński, inwalida wojenny z 1920 roku i on jako pierwszy został pochowany na zboczu Złotej Góry. Ofiar przysparzały też wypadki w kopalni. Pan Edward napisał, że w przetrzymaniu gehenny pomogła mu silna wiara w Bogu. Trzeba było ponadto tak balansować, by zachowując co najmniej przyzwoitość nie złapać kary i uniknąć którejś z groźnych chorób, nie stracić sił, ale i prawa do nędznej strawy. Celem było przeżyć i wrócić. Śmierć oznaczała przegraną, choć czasem i uwolnienie od nadmiaru cierpień.

W "Robotniku Karabaskim" napisano w 2005 roku, że "Polacy cierpliwie znosili trudności, pozostając wygnańcami ze swej Ojczyzny, starali się przyjąć w swoje serce Rosję, nie dopuszczali do siebie złości, nienawiści. Na pewno dlatego wielu z nich stało się przykładem dobroci i wzajemnego zrozumienia dla mieszkańców Karabasza, a ci jak mogli wspierali Polaków". To wersja sielankowa, ale prawdziwe pozostaje stwierdzenie, że Polacy spotykali się także ze zrozumieniem oraz pomocą ze strony miejscowej ludności.

Trzeba żyć - trzeba pamiętać

Artur Woźniakowski w 1996 roku dotarł po raz pierwszy do Karabasza. Zmieniło się tu wiele, po hutach pozostały przerażające zniszczenia środowiska. Dwa lata później niezmordowany pan Artur przyjechał powtórnie, nawiązał znajomości, powziął zamysł. W 2003 roku pojawił się w towarzystwie 80-letniego Edwarda Kuczyńskiego, by sfinalizować ideę pomnika ku czci tych, co zostali na zawsze pod Złotą Górą, w tym i swego ojca.

Dolary pana Edwarda okazały się bezcenne, ale znaleźli się i bezinteresowni sojusznicy, w tym dziennikarka "Robotnika Karabaskiego", I. Tumanowa, która w 2006 roku odwiedziła Polskę i napisała cykl bardzo sympatycznych reportaży z naszego kraju.

Prace ruszyły z kopyta za aprobatą przewodniczącego Mussy Dzibuszkajewicza Dzugajewa, co I. Tumanowa skomentowała w duchu ekumenicznym: "Każde dobre zamierzenie, jak widać ma Boże błogosławieństwa". W 2004 roku odbyła się w Karabaszu niezwykła uroczystość, mimo zimna przyszły tłumy mieszkańców. Przemówił i Artur Woźniakowski, podziękował szczerze za jedyny taki pomnik w całej Rosji, przecięto najpierw czerwoną wstęgę, potem zdjęto biało - czerwoną, a monument poświęcili proboszcz miejscowej parafii prawosławnej i przybyły ks. Wilhelm.

Nazajutrz ukazał się artykuł opatrzony tytułem: "Trzeba żyć - trzeba pamiętać". To bardzo mądre przesłanie.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny