Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Joanna Matysek: Tutaj spełniły się moje marzenia

Marta Chmielińska
Joanna Matysek (na zdjęciu z dziećmi) - urodzona w Krakowie w rodzinie Kossaków. Mając 18 lat stworzyła pierwszy swój projekt graficzny.
Joanna Matysek (na zdjęciu z dziećmi) - urodzona w Krakowie w rodzinie Kossaków. Mając 18 lat stworzyła pierwszy swój projekt graficzny.
Sami swoi. O sobie opowiada Joanna Matysek, rodem z Krakowa

Sylwetka

Sylwetka

Joanna Matysek (na zdjęciu z dziećmi) - urodzona w Krakowie w rodzinie Kossaków. Mając 18 lat stworzyła pierwszy swój projekt graficzny. " Robiła" kalendarze "Solidarności", okładki do książek wydawanych w drugim obiegu. Zaprojektowała opakowanie papierosów "Wiarus". Póltora roku śpiewała w " Piwnicy Pod Baranami". Zakochana w Białowieży od roku 1970, spełniła swe marzenia o zamieszkaniu tutaj w roku 1992. Jest anglistką - zajmuje się tłumaczeniami, uczy. Po ciężkiej chorobie wraca do życia, malowania i zawodu grafika. Kocha puszczę, konie i tutejszych ludzi. Mąż Krystian - operator i reżyser filmów przyrodniczych, córka Ida i syn Dan.

W Białowieży jestem...
Pierwszy raz przyjechałam do Białowieży w roku 1970. Wtedy moja ciotka Simona Kossak zamieszkała na "Dziedzince". To ona wybrała Białowieżę. Ja byłam bardzo z nią związana i to było naturalne, że moje pierwsze wakacje spędzę tutaj. Stało się to właśnie w roku 1970. Okazało się, że " Dziedzinka" to był dla mnie raj...Od dzieciństwa miałam zaszczepioną przez ciocię Simonę miłość do przyrody. W domu w "Kossakówce" było zawsze mnóstwo zwierząt. Simona była dla mnie wzorcem i zawsze chciałam być taka jak ona. Chciałam żyć jak ona, mieszkać jak ona, mieć rodzinę jak ona - czyli partnera życiowego, który kochałby przyrodę i przy okazji był artystą... Od pierwszego razu, gdy przyjechałam, moim marzeniem było, aby tutaj osiąść na stałe i jeszcze żeby znalazł się dla mnie dom w środku lasu - żeby prądu tam nie było, daleko od ludzi, wokół mnóstwo zwierząt... Moje życie teraz jest dowodem na to, że marzenia się spełniają. Nagle okazało się, że mój przyjazd do Białowieży stał się możliwy i wtedy, mimo otwierającej się kariery w Krakowie, przyjechałam tu. Zostawiłam wszystko i wyruszyłam do mojego ukochanego miejsca. To było w 1992 roku. Rok później poznałam mojego męża. To tez miało miejsce w Białowieży. Krystian zjawił się tu na zaproszenie Walencików, którzy zabrali go prosto ze szkoły do kręcenia " Tętna Pierwotnej Puszczy"...

Ludzie tutaj są...
Białowieża przyciąga pewien specyficzny typ ludzi. Nie spotkam w lesie kogoś, kto żyje, aby mieć. Tutaj nie da się wyeksponować nowego snowboardu czy bikini, opalenizny - to nie są Krupówki, to nie jest molo w Sopocie. Białowieża to bardzo specyficzne miejsce, tu jest las, są gzy, ślepaki i kleszcze... Tu są ludzie, którzy chcą powrócić do korzeni, poczuć zapach żywicy, posłuchać szumu lasu. Natomiast miejscowa ludność jest wspaniała! Nigdy nie czułam, że patrzą na mnie inaczej, bo jestem z Krakowa, czy jestem katoliczką, czy w ogóle przyjezdną. Mam poczucie niesamowitej więzi z tymi ludźmi. Przez pierwsze sześć lat, gdy powodziło nam się znakomicie, włączałam się czynnie we wszystkie działania miejscowej społeczności. Później kiedy przyszła choroba, to tak naprawdę nie przeżyłabym ani dnia bez pomocy ludzi stąd. Przez te siedem lat cały czas nas wspierają i nie jest to kilka osób... Kiedy wprowadziłam się na Podcerkiew i zrobiliśmy "parapetówę", to tutejszych mieszkańców było prawie 70 osób. To były te osoby, którym chciałam podziękować za wszystko, co od nich otrzymałam. Dali mi ciepło i wielkie wsparcie. W grę wchodziły tu kredyty w sklepach rzędu nawet kilku tysięcy złotych, ale też pożyczano nam prywatne samochody, aby dojechać z dziećmi do lekarza, czekano na czynsz bardzo długo, dostawaliśmy płody ziemi. Często nie wiedziałam nawet od kogo - znajdowałam po prostu na progu kawałek schabu, szynki itp. Na Boże Narodzenie na płocie znalazłam cztery pary skarpet zrobionych na drutach. Jest to niesamowicie serdeczna społeczność. Pod warunkiem, że okaże się tym ludziom to samo serce.

Święta i tradycje tutaj...
Tutejsze tradycje są czymś wspaniałym. Ludzie zapraszają mnie na różne uroczystości. I mimo że nie jestem w związku mieszanym, z radością obchodzę wszystkie święta. Katolickie i prawosławne. Zdarzyło się też parę razy, że mąż z powodu pracy nie zdążył do domu na katolickie święta i obchodziliśmy święta prawosławne. Moja córka oprócz religii katolickiej chodzi także na prawosławną. Ostatnio mówi, ze chciałaby śpiewać w chórze prawosławnym. Kilka razy byłam na mszy w cerkwi. Marzę, aby być na nabożeństwie na Zmartwychwstanie, gdy w Białowieży pod cerkwią rozbrzmiewają petardy. Jak wybija godzina, gdy Chrystus opuszcza grób, jest "łubudu" całkiem jak na Sylwestra... Niestety, dzieje się to bardzo późno w nocy... Na nabożeństwie w cerkwi jestem skupiona wyłącznie na modlitwie - może dlatego, że nie rozumiem języka. Byłam dwa razy na ślubie. To piękny obrzęd, dużo bogatszy niż katolicki. W domu wychowywano mnie w duchu ekumenizmu i szacunku dla innych wyznań, choć z prawosławiem zetknęłam się dopiero tutaj.

Święta w domu Kossaków...
Oczywiście, były pisanki. Malowałyśmy temperami, bo farb akrylowych wtedy jeszcze nie było. Farbowaliśmy też cebulą i skrobałyśmy wzorki. Robiłam to ja i moja mama. Zabierałyśmy się za to na tydzień - dwa przed świętami. Dom zdobiłyśmy głównie kwiatami. Kwiaty, kwiaty, kwiaty...na sto tysięcy sposobów... Tutaj zapożyczam z ludowych wzorów. Coś podobnego jak haftuje się na rubaszkach czy inne ludowe elementy. Wycinałam i wycinam baranka ze zmrożonego masła. Wszystko jest przystrojone bukszpanem, tak więc przed świętami robię "porządki" we wszystkich białowieskich żywopłotach. Święcone w moim rodzinnym domu wyglądało początkowo zupełnie inaczej niż teraz. Po prostu ksiądz przychodził do domu i święcił cały stół świąteczny. Później mama szykowała wielki kosz, w którym obowiązkowo były wszystkie jajka, jakie mieliśmy zjeść w czasie świąt. Na dnie były takie zwykłe, gotowane tylko w cebuli, na wierzchu leżały te pięknie zdobione. Był chleb, sól i babeczka lukrowana. Wszystko przybrane bukszpanem. Z ciast to zawsze były mazurki - orzechowy i kajmakowy. Sernik i pascha. Oczywiście żurek na zakwasie. Sos chrzanowy i sos tatarski do wszystkich mięs na zimno. W Krakowie była też kaczka z jabłkami.

Potrawy, które poznałam...
Uwielbiam pierogi z kapustą i grzybami, które tu robią. To pierogi drożdżowe smażone w tłuszczu. Ciągle sobie obiecuję że zrobię takie same...Wstrząsnął mną kisiel owsiany! Nie wiedziałam, że może być coś tak pysznego. Placki ziemniaczane z mięsem... tak porządnie robione, w "czuhunie". Tutaj są ludzie, którzy wciąż peklują mięsa. Znam takich, którzy trzymają mięso w zalewie pół roku. Poznałam tu " Marcinka".

Czuję się tu...
W Białowieży czuję, że znalazłam się na właściwym miejscu. Poznałam tu wspaniałych ludzi. Znałam na przykład dwie osoby, które nie umiały się podpisać a były fascynujące, jak również ludzi z tytułami, którzy nie są tym pokręconym artystycznym światkiem, który znałam w Krakowie.

Zobacz koniecznie: Hajnówka: Dzieci bez problemu kupują alkohol!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny