Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jeszcze się nie wyżyłam

Jerzy Szerszunowicz
Katarzyna Kozyra w galerii Arsenał w Białymstoku
Katarzyna Kozyra w galerii Arsenał w Białymstoku fot. Wojciech Oksztol
Rozmowa z Katarzyną Kozyrą

Kurier Poranny: Piętnaście lat temu Pani "Piramida zwierząt" wywołała jedną z największych wrzaw medialnych i publicznych debat związanych ze sztuką współczesną. Jak z dzisiejszej perspektywy wyglądają tamte wypadki?

Katarzyna Kozyra: Ciągle to wspominam. Chyba żaden inny artysta w Polsce nie wywołał przeciwko sobie tak powszechnego pospolitego ruszenia jak ja.

Ma Pani poczucie krzywdy?
- Teraz już nie. Wtedy odczuwałam to bardzo silnie. Byłam Bogu ducha winna, a chciano mnie ukarać jak dziecko.

Dlaczego akurat jak dziecko?
- Bo w taki sposób karze się dzieci. Dziecko można potraktować niepoważnie, ukarać i nie obawiać się konsekwencji. A ja czułam się dorosła. "Piramidą zwierząt" chciałam pokazać, że jestem dojrzałą osobą, dojrzałą artystką. Tymczasem jedni chcieli mnie sadzać na ławie oskarżonych, inni odsyłali do psychiatry.

Czy zastanawiała się Pani nad oskarżeniami, próbowała w nich szukać jakiegoś sensu?
- Wydawały mi się kompletnie bezsensowne. Jednak w miarę narastania szumu wokół mnie, w miarę nasilania się agresji popadłam w taką psychozę, że zaczęłam zastanawiać się, czy nie zwariowałam. Skoro tyle osób twierdzi, że ze mną jest coś nie tak, to może rzeczywiście jestem nienormalna? Lepiej było siedzieć cicho: morda w kubeł, jak wszyscy, i święty spokój.

Dała się Pani wpędzić w depresję?
- Chyba tak. Czułam się kompletnie zaszczuta, bezradna.

Jak się wychodzi z takiej zapaści?
- Nie wiem. Chyba trzeba mieć wokół siebie ludzi, którzy ustawiają człowiekowi w głowie - którzy przekonają, że to świat ześwirował, a nie ty.

Kto Pani pomógł?
- Przede wszystkim mój profesor Grzegorz Kowalski.

Nie myślała Pani o tym, żeby udać się po pomoc do specjalisty?
- Nie. Chyba nie miałam zaufania do psychiatrów. To pewnie przez to, że będąc nastolatką, bardzo przeżyłam "Lot nad kukułczym gniazdem" (śmiech). Bałam się, że skończę jak McMurphy, grany przez Jacka Nicholsona. Byłam prawie pewna, że kiedy psychiatra wyda werdykt, ogłosi kogoś chorym psychicznie, to ta osoba będzie traktowana jak nienormalna, zostanie ubezwłasnowolniona. I nikt nie będzie się interesował, jak jest naprawdę.

Kiedy to wszystko pękło? Pamięta Pani moment, w którym poczuła się Pani wolna?
- Chyba wtedy, gdy dostałam stypendium i wyjechałam do Niemiec. Przedtem te kilka lat było naprawdę trudne. Również przez moją chorobę. Zamieszanie wokół "Piramidy zwierząt" skomplikowało leczenie, wszystko się przeciągnęło. To był taki jeden wielki kocioł.

Nie próbowała Pani wykorzystać choroby, żeby bronić się przed atakami na siebie, na swoją pracę?
- Tak się w końcu stało. "Gazeta Wyborcza" opublikowała duży reportaż na mój temat, w którym wywleczono na jaw moją chorobę. Miałam im to za złe, bo od tamtej pory zaczęto "Piramidę zwierząt" tłumaczyć przez pryzmat mojej choroby. Wcześniej posądzano mnie o sadyzm, teraz zaczęto się nade mną litować.

Informacja o chorobie zmniejszyła poziom agresji, krytycy zrobili się bardziej powściągliwi.
- To mi pomogło, ale moja praca została skrzywdzona - wypaczono jej sens. Mam takie odczucie, że "Piramida..." nigdy nie została intelektualnie "skonsumowana" do końca.

Teraz "Piramida zwierząt" jest jednym z eksponatów w zbiorach warszawskiej Zachęty. Emocje opadły. Jak Pani myśli, dlaczego przed laty reakcje były tak gwałtownie negatywne?
- Pamiętam, że wtedy wiele mówiło się o tym, że nie należy wykorzystywać i zabijać zwierząt, że jedzenie mięsa nie jest humanitarne, że trzeba nosić syntetyczne futra i buty ze sztucznej skóry. Też tak uważam. Ale rzeczywistość wygląda inaczej. Buzowała mi w głowie ta sprzeczność pomiędzy wzniosłymi deklaracjami a tym, że w każdym sklepie możemy bez problemu kupić mięso. Cała ta dyskusja nie trzymała się kupy. Zwierzę jest zwierzęciem, czyli niewolnikiem człowieka - niezależnie od tego, czy jest hodowane na mięso, czy do towarzystwa, jak domowe koty czy psy.

"Piramida..." była próbą zdemaskowania tego mechanizmu?
- Nie chciałam nikogo oskarżać - chciałam to pokazać. Wydawało mi się, że niczego specjalnego nie odkrywam, tylko robię rodzaj podsumowania zjawiska, które wszystkich nas dotyczy. Okazało się, że wsadziłam kij w mrowisko.

Zafundowano Pani bardzo traumatyczny, ale jednak spektakularny i bardzo skuteczny start do kariery. Nagle stała się Pani dyżurną skandalistką, dziewczynką do bicia, ale również ikoną polskiej sztuki współczesnej. Posypały się propozycje pracy?
- Rzeczywiście, to był zły dobry start. Dostawałam propozycje wystaw, zaproszenia. Jednak byłam tak zahukana, zastraszona, że przez długi czas nie odpowiadałam na oferty. W pewnym momencie byłam prawie pewna, że "Piramida..." będzie pierwszą i ostatnią rzeczą, jaką zrobiłam. Myślałam, że to koniec.

Stało się inaczej.
- Tak, znaleźli się ludzie, którzy mówili mi: Zrób wystawę, musisz to, musisz tamto. Po dwóch latach milczenia, kompletnej bezczynności zaczęłam coś robić. Powstały "Więzy krwi" - praca spokojna, bardzo delikatna.

Ale znów została Pani ocenzurowana.
- Zadziałał mechanizm: jak Kozyra, to musi być skandal. Czułam się napiętnowana. Ciążyła na mnie opinia sadystki, w której pracach leje się krew. Sama się zastanawiałam, czy mogę jeszcze robić inne rzeczy.

Zrobiła pani "Łaźnię" i znów podniosła się wrzawa. Co chciała Pani osiągnąć, filmując ukrytą kamerą nagie kobiety?
- Prawdziwe kobiety, stare i młode, piękne i brzydkie, chude i grube, które zobaczyłam w łaźni miejskiej w Budapeszcie, zachwyciły mnie. Zachowywały się tak naturalnie, bezpretensjonalnie. To było piękne, choć kompletnie odmienne od wzorców kobiecej urody lansowanych w kinie, telewizji, reklamie. Dla mnie, wychowanej w kraju, w którym nie ma publicznych łaźni, to było olśnienie. Chciałam się nim podzielić.

Oskarżono Panią o podglądactwo, epatowanie brzydotą, a nawet - po nakręceniu drugiej, tym razem "Łaźni męskiej" -o perwersję. Uzasadnieniem było to, że przebrała się Pani za mężczyznę, założyła atrapę męskich genitaliów. Wtedy chyba po raz pierwszy potraktowała Pani płeć jak rodzaj kostiumu. W kolejnych pracach ten wątek staje się bardzo ważny. Skąd zainteresowanie tym tematem?
- To była próba uwolnienia. Przez lata czułam się bardzo napiętnowana płcią. To, jak jesteśmy traktowani, bardzo zależy od naszej płci, wyglądu, wieku. Jesteśmy szufladkowani i musimy się dostosowywać, choć często tego nie chcemy, choć czujemy się poniżeni, zdegradowani.

Pięknym buntem jest "Olimpia". Pokazała Pani samą siebie w czasie zabiegu chemioterapii. Ciężko chorzy ludzie stają się "pacjentami", zostają zdegradowani do "przypadków chorobowych". Oddają swoje ciało pod kontrolę lekarzy i aparatury, zrzekają się odpowiedzialności za własne życie. Pani zamieniła zabieg medyczny w dzieło sztuki, odzyskując w ten sposób kontrolę nad sytuacją - z chorej ponownie stała się artystką, z leczonego ciała - pełnym człowiekiem.
- Chyba mogę się z tym zgodzić.

Oglądając Pani najnowsze prace z cyklu "W sztuce marzenia stają się rzeczywistością", mam wrażenie, że nie tylko uwolniła się Pani od ograniczeń, ale wręcz przejęła kontrolę nad rzeczywistością. Nie prowadzi Pani ironicznej gry z płcią-kostiumem, ale żongluje rolami społecznymi - Kozyra-cheerleaderka, Kozyra-śpiewaczka, Kozyra-królewna, Kozyra-święta.
- Kiedyś pozwalałam się wtłaczać w różne role, zachowania, kostiumy. Teraz sama ze sobą ustalam, jak będę się zachowywała, jak się ubiorę, co zrobię.

To anarchia?
- To wolność. Próba bycia sobą, uwolnienia się od presji otoczenia. Kształtuję sama siebie - na ile to możliwe. Ważne jest to, że nie boję się spróbować, nie cofam się na przykład przed sprawdzeniem, czy potrafię publicznie zaśpiewać arię.

Na początku kariery chowała się Pani za swoimi pracami. Teraz uczyniła Pani z siebie tworzywo sztuki.
- Można tak powiedzieć. Zaczynałam od rzeźby, obecnie robię niemal wyłącznie performance. Czasem myślę, że bardzo mi w tym pomogło to, że przed laty wywleczono na światło dzienne moją chorobę. Najpierw czułam się skrzywdzona, ale szybko zauważyłam, że mi to pomaga, że mówienie szczerze o sobie wyzwala.

Czego teraz zamierza Pani spróbować?
- Nie mogę powiedzieć. Nie chcę zapeszyć. To już nie będzie performance, ale pozostanę bohaterką swoich prac. Mam jeszcze w sobie strefę, na którą nie wkroczyłam.

To ma być całkowite obnażenie?
- Chyba nie... A może właśnie tak. Jeszcze się do końca nie wyżyłam.

Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny