Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jerzy Szóstko skończył Szkołę Orląt. Pierwszy samolot widział nad Wasilkowem.

Alicja Zielińska
Jerzy Szóstko gotowy do lotu
Jerzy Szóstko gotowy do lotu Fot. Archiwum
O lataniu marzyłem od dziecka - opowiada Jerzy Szóstko. I te plany udało mu się zrealizować. W latach 1955 - 1956 był na szkoleniu w Wyższej Szkole Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie, słynnej Szkole Orląt.

Dęblin był kolebką polskiego lotnictwa, tu szkolono pilotów, nawigatorów, strzelców pokładowych radiotelegrafistów. Właśnie ze szkoły dęblińskiej wyszło wielu wspaniałych pilotów, którzy rozsławili polskie skrzydła na całym świecie podczas II wojny światowej - zaczyna swoje wspomnienia Jerzy Szóstko.

- Ja trafiłem tam w 1955 roku w ramach zasadniczej służby wojskowej. Do Dęblina wybierano chłopaków ze średnim wykształceniem lub po przerwanych studiach. Ale przede wszystkim trzeba było być zdrowym. Przechodziliśmy badania specjalistyczne na CBL-u w Otwocku i w Warszawie na Okęciu.

Szkolenie trwało 12 miesięcy. Szkoła w Dęblinie w tym czasie miała za patrona Janka Krasickiego.

Dowódcą był pilot ppłk. Żarski, zajęcia praktyczne prowadził nawigator Romanowicz. Jak to w wojsku bywa, różne były sytuacje, od humorystycznych do dramatycznych. Tym bardziej, że w kraju wówczas miały miejsca ważne wydarzenia polityczne, których skutki my również odczuwaliśmy.

Pamiętam, czerwiec 1956 roku. Poznań, pierwsze rozruchy społeczne - robotnicy wyszli na ulice, domagając się lepszych warunków pracy i godnego życia. Szkoła oczywiście została postawiona w stan gotowości bojowej. Cały tydzień spaliśmy w mundurach. Codziennie odbywały się apele na placu alarmowym. Politrucy dwoili się i troili, i wciskali nam propagandowe wiadomości. Czuliśmy w tym fałsz i nieprawdę, przyjmowaliśmy je z przymrużeniem oka.

Kolejne dni niestety przyniosły tragedię w samej szkole. Doszło do wypadku lotniczego. Podczas szkolenia odejścia od szyku (szkoleniowe tzw. szparki) zderzyły się dwa samoloty bombowe IŁ 28. Zginęło sześciu kolegów. Mocno to przeżyliśmy. Pojawiła się niechęć do nauki, lęk, strach czy warto się uczyć i kończyć szkolenie. Ale czas robi swoje i powoli wszystko wróciło do normy.

Nadchodzi jesień, polski Październik, Gomułka przejmuje władzę. Ludzie mają nadzieję na poprawę sytuacji. W szkole znowu stan gotowości bojowej, powtórka z czerwca. Pojawiają się jednak pierwsze zmiany. Dowódca wojsk lotniczych, rosyjski generał Iwan Turkul wraz z innymi wyższymi oficerami wracają do Moskwy. Dowódcą zostaje generał Jan Frey-Bielecki. Bardzo dobry pilot, organizator i taktyk. I przede wszystkim Polak. Zwraca uwagę na jakość szkolenia, a nie na ilość, jak było za Turkula.

W listopadzie kończymy zajęcia i jako podoficerowie zostajemy przydzieleni do różnych pułków lotniczych. Modlin - Lotnictwo Bombowe, Sochaczew - Lotnictwo Rozpoznawcze, Babie Doły - Lotnictwo Morskie (każdy z nas marzył, aby tam pójść) oraz Warszawa Okęcie - lotnictwo transportowe.

Jerzy Szóstko - prawdziwa historia

Dwóch moich kolegów zostaje w Dęblinie na szkole, jako instruktorzy alfabetu Morse'a. Ja oraz Zbigniew Siedlikowski z Warszawy i Stanisław Iwan z Rzeszowa trafiliśmy do Eskadry Holowniczej w Świdwinie. Nie byliśmy zadowoleni, bo jak mówiliśmy, do większej dziury nie mogliśmy już wpaść. Ale potem okazało się, że mieliśmy najlepiej z chłopaków pod każdym względem.

Dowódcą był pilot kpt. Ziśman. W kadrze pięciu pilotów myśliwskich, czterech pilotów bombowych, czterech nawigatorów, czterech strzelców pokładowych radiotelegrafistów. Była to jednostka samodzielna, podległa pod dowódcę wojsk lotniczych.

Do cywila wróciłem wiosną 1958 r. Po odwilży jesiennej zmniejszono służbę z trzech lat do dwóch, ale ze względu na brak absolwentów z Dęblina, my służyliśmy sześć miesięcy dłużej. Potem dowiedziałem się, że jednostkę ze Świdwina przeniesiono do Słupska. Właśnie ze Słupska otrzymałem list od dowódcy eskadry kpt. Stasiaka, abym wrócił do wojska na zawodowego jako strzelec. To była kusząca propozycja, paru moich kolegów skorzystało. W tamtych latach warunki w lotnictwie były bardzo dobre. Po sześciomiesięcznym kursie dostawało się stopień podporucznika, dobre wynagrodzenie, a w wieku 35 lat można już było iść na emeryturę.

Niestety coś za coś. Dyscyplina, ciągłe przeprowadzi, wiadomo wojsko - mnie to nie odpowiadało. A poza tym to niebezpieczna służba. Z moich kolegów, jak się dowiedziałem po latach, pięciu nie powróciło do cywila, zginęli w katastrofach.

Do lotnictwa jednak sentyment mam do dzisiaj.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny