Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jerzy Rybnik: Odebrałem krzyż w imieniu tych, którzy też mieli duży wkład w zwalczanie komuny

Julita Januszkiewicz [email protected]
Jerzy Antoni Rybnik od jesieni 1980 r. aktywny działacz NSZZ ,,S” w Białostockiej Fabryce Mebli. We wrześniu 1980 r. uczestnik strajku w zakładzie. W czerwcu 1981 r. delegat na I WZD Regionu, wybrany wiceprzewodniczącym ZR. 13 XII 1981 r. uniknął internowania uciekając z mieszkania przez okno. 14 XII 1981 r. organizator Prezydium RMKS NSZZ ,,S”. Od marca 1982 r. wiceprzewodniczący TKR. Zaangażowany w druk i kolportaż nielegalnych wydawnictw.  3 VIII 1982 r. ujawnił się. W maju 1983 r. uczestnik spotkania działaczy ,,S”, na którym omawiano m.in. kwestię podziemnej działalności oraz budowy pomnika ,,S”. W październiku 1983 r. ponownie ujawnił się. We wrześniu 1985 r. sygnatariusz społecznego apelu ws. bojkotu wyborów. W październiku 1988 r. członek RKW ,,S”. W kwietniu 1989 r. członek KO ,,S” Ziemi Białostockiej. Objęty był stałą kontrolą operacyjną SB.
Jerzy Antoni Rybnik od jesieni 1980 r. aktywny działacz NSZZ ,,S” w Białostockiej Fabryce Mebli. We wrześniu 1980 r. uczestnik strajku w zakładzie. W czerwcu 1981 r. delegat na I WZD Regionu, wybrany wiceprzewodniczącym ZR. 13 XII 1981 r. uniknął internowania uciekając z mieszkania przez okno. 14 XII 1981 r. organizator Prezydium RMKS NSZZ ,,S”. Od marca 1982 r. wiceprzewodniczący TKR. Zaangażowany w druk i kolportaż nielegalnych wydawnictw. 3 VIII 1982 r. ujawnił się. W maju 1983 r. uczestnik spotkania działaczy ,,S”, na którym omawiano m.in. kwestię podziemnej działalności oraz budowy pomnika ,,S”. W październiku 1983 r. ponownie ujawnił się. We wrześniu 1985 r. sygnatariusz społecznego apelu ws. bojkotu wyborów. W październiku 1988 r. członek RKW ,,S”. W kwietniu 1989 r. członek KO ,,S” Ziemi Białostockiej. Objęty był stałą kontrolą operacyjną SB. Andrzej Zgiet
Najbardziej smutne jest to, że włos z głowy nie spadł tym wszystkim oprawcom, sędziom. Tym wszystkim, którzy dokonali morderstw na narodzie polskim. Czy to jest sprawiedliwe. Czy ma to tak wyglądać? - pyta Jerzy Rybnik, legenda podziemnej, białostockiej, Solidarności.

Pański ojciec, Aleksander Rybnik, żołnierz AK- WiN, prosił, aby nigdy nie zajmował się Pan polityką i znalazł przyzwoity zawód?

Tak, to prawda. Nie dotrzymałem słowa, ale ja nie chciałem uczestniczyć w ruchu Solidarność jako pierwszoplanowa osoba.

Działał Pan w podziemnych strukturach Regionu Białystok NSZZ „Solidarność”. Jak to się zaczęło?

Pęd do Solidarności i niezależności od władz komunistycznych polegały na tym, że ludzie na dole wybierali siebie, znając siebie bardzo dobrze, wiedząc kto kim jest, co sobą reprezentuje. Tak budowano niezależność, gdyż wybierano ludzi, którzy krytycznie oceniali sytuację. Pracowałem wtedy w Białostockich Fabrykach Mebli. W sposób pokojowy postanowiliśmy wzorem naszych ojców i kolejnych zakrętów historii PRL, spróbować odebrać władzę komunistom, podzielić się nią ze wszystkimi. Mieliśmy czyste dusze, otwarte serca. Postanowiliśmy zmienić Polskę. Chcieliśmy, by było inaczej. Tamta rzeczywistość, to nie był bój o kiełbasę, to była świadoma walka o godność, prawdę i byt.

Jest Pan jednym z działaczy opozycji solidarnościowych, któremu dr Łukasz Kamiński, prezes IPN, wręczył we wtorek Krzyż Wolności i Solidarności

Czuję się zażenowany, że go dostałem. Solidarność to był bohater zbiorowy. To nie jest tak jak mówi teraz Lech Wałęsa, uwłaczając nam wszystkim, że to on pokonał komunę. Było w to zaangażowanych dziesięć milionów ludzi. Trzeba też pamiętać o Papieżu Janie Pawle II, który natchnął nas duchowo, jakby otworzył nam oczy, że możemy być kimś innym. Odebrałem krzyż, ale zrobiłem to w imieniu tych, którzy także mieli duży wkład w zwalczanie komuny. Byliśmy wtedy altruistami, walczyliśmy o zmianę życia, naszą godność i wolność. Sam jednak nie tęsknię do krzyży.

W niedzielę mija 34. rocznica wprowadzenia Stanu wojennego. Jak wspomina Pan 13 grudnia 1981 roku?

Kilka dni przed 13 grudnia, wiedzieliśmy, że coś jest szykowane. Miałem sygnały z różnych stron, chociażby z Wrocławia. Żebyśmy brali pieniądze, bo się nam przydadzą. Atmosfera była bardzo ciężka. Z kolegą Bernardem Bujwickim jeździliśmy po zakładach, by uspokoić napięcie. Ostatnie spotkanie z załogą, już nie pamiętam, czy mojego zakładu czy Uchwytów, mieliśmy 12 grudnia.

Gdy w niedzielę 13 grudnia wprowadzono stan wojenny byłem w domu. Dzień wcześniej późnym wieczorem odwiedził mnie mój kolega - lekarz z więzienia, który za chwilę miał przyjmować internowanych. I pewnie mnie też, gdyby udało się milicjantom mnie złapać. O 23. 30 wezwano go pilnym telefonem. Poszliśmy spać. W nocy słychać było łomotanie do drzwi. Otwierać, otwierać! Milicja! … Czułem co za chwilę może nastąpić. Po naradzie z żoną postanowiłem uciekać. Należy pamiętać, że za granicą tupała 5 milionowa armia radziecka. Tym nas straszono. Byliśmy obciążeni tym, co się zdarzyło w Polsce po 1944 roku. Wiedzieliśmy, że nie ma żartów. Tych, których internowano do Suwałk straszono, że jadą na białe niedźwiedzie.

Bał się Pan?

Tylko wariat się nie boi. Normalny człowiek myśli, wiedząc jak eksterminowany był naród polski przez okupanta i przez bandytów, bo tak trzeba nazwać komunistów.

By uniknąć internowania uciekł Pan z mieszkania przez okno.

Tak. Mój przesympatyczny kolega - oficer, który odmówił wykonana rozkazu, wszedł kiedyś na czwarte piętro. Więc pomyślałem sobie, że jak on tam wlazł, to ja z drugiego nie dam rady? Śmieszna sprawa... Więc zszedłem. Padał wtedy śnieg. Było zimno. Uciekłem z przekonaniem, że robię to dla innych, by mieli satysfakcję, że tym łotrom, bandytom z SB nie udało się złamać wszystkich. To była taka, przyzna Pani, otucha, jakaś nadzieja.

Dokąd Pan wtedy doszedł?

Piechotą do księdza Jerzego Giesztorowicza. Na plebanii przy ul. Świętego Rocha spotkali się inni działacze jak Stanisław Marczuk, śp. Edmund Łuczycki. Na krótko pojawił się Marek Maliszewski. Analizując to, co się stało, ustaliliśmy strategię działania, jak nieść pomoc internowanym działaczom Solidarności oraz ich rodzinom. Następnie po kilku dniach ksiądz Stanisław Szczypura przewiózł nas do plebanii przy kościele farnym. Przyjął nas ksiądz Lićwinko. Opiekował się nami przez kolejny miesiąc. Było nas najpierw pięciu, a potem zostało czterech. Przyjechał też do nas Krzysztof Burek, redaktor naczelny „Biuletynu Informacyjnego”. Zastanawialiśmy się, jak organizować bierny opór przeciwko władzy komunistycznej. Przy pomocy Darka Boguskiego zaczęliśmy rozpowszechniać biuletyn Solidarność robiony na powielaczu. Przekazaliśmy biuletyn do Radia Wolna Europa we Włoszech.

Boże Narodzenie spędziliście na plebanii?

Tak. Był Stanisław Marczuk, Krzysztof Burek i ja. Były to smutne święta, ale pełne nadziei. Ksiądz Lićwinko dbał o nas.

Potem przez jakiś czas że mieszkałem ze Stanisławem Marczukiem. Później prawie przez rok ukrywałem się w różnych miejscach, w sumie w siedmiu. Tym ludziom, którzy wtedy mi pomagali, jestem teraz niezmiernie wdzięczny. Narażali oni swoją wolność, wolność swoich dzieci, często utratę majątku. Narażali się na kłopoty.

To była dobrze funkcjonująca siatka.

Tak. Byli ludzie, którzy szukali nam mieszkań, taksówkarze, którzy nas wozili. Załatwiali jedzenie, spotkania z działaczami z zewnątrz. Stworzyliśmy podziemną organizację. Jako pierwsi w Białymstoku wydawaliśmy biuletyn.

Czy kontaktował się Pan z rodziną?

Mogłem się kilka razy z nią spotkać, ale nie odwiedzać jej. Popatrzeć jak na imieniny żony SB robi rewizję w moich mieszkaniu. Widziałem to z sąsiedniego bloku.

Czy rodzina była szykanowana?

Żonę co jakiś czas wożono do SB na przesłuchania. Szukano haków, by jej dokuczyć. Przeniesiono ją na gorsze stanowisko w pracy. Były szantaże emocjonalne. Dzisiaj można spokojnie o tym porozmawiać, wtedy nie należało to do przyjemności. Koledzy z niej żartowali, że zamiast jeździć do pracy autobusami MPK, powinna wsiąść do czarnej wołgi, która ją śledziła.

Syn uczył się w pierwszej klasie podstawówki. Pewnego dnia zginął jego tornister. Cała klasa go szukała. Znaleziono go na śmietniku. Wszystkie książki były przerwane. Jaką trzeba było mieć siłę by to zrobić? Plecak wynieśli funkcjonariusze SB.

Kto odbierał syna ze szkoły?

Dziadek - mój ojczym. Pilnował, by mu się nic nie stało. Proszę sobie wyobrazić, jak ja się wtedy czułem, gdy dowiadywałem się o tym wszystkim. Co ja wtedy myślałem.

Kiedy się Pan ujawnił?

Po roku poinformowano mnie, że nie mam po co się już ukrywać. Wyszedłem więc z podziemia. Wróciłem do domu. Od razu przyjechała grupa funkcjonariuszy SB. Zawieźli mnie na komendę. Tam przesłuchiwał mnie podpułkownik Borowik i major Chojnowski oddelegowany z Warszawy do rozpracowania podziemia. Nie złożyłem żadnego oświadczenia, nie podpisałem żadnej lojalki. Powiedziałem, że jeśli chcą to niech mnie zamykają, bo nic takiego nie zrobię, nic im nie powiem.

Próbowano Pana wyeksportować poza kraj?

Któregoś dnia po południu usłyszałem, że czeka kierownik urzędu paszportowego i jeśli chcę mogą zaraz z rodziną wyjechać za granicę. Odpowiedziałem, że nigdzie nie wyjadę. Bo tu jest moja ojczyzna. Tu będę. Usłyszałem wtedy, że nie będę miał z czego żyć. Odparłem, że zatrudnię się w prywatnej firmie. Na to oni, że ją zamkną. Nigdy nie mogłem dostać pracy, imałem się różnych zajęć, by zarobić. Aż w końcu udało mi się zatrudnić w Teatrze Dramatycznym. Zorganizowaliśmy tam punkt kolportażu wydawnictw podziemnych. Zajmowali się tym m.in. Krzysztof Paliński i Robert Tyszkiewicz.

Jak Pan spogląda z dzisiejszej perspektywy na ówczesny czas?

Często spotykam się z pytaniem: po co mi to było? Wtedy mówię: mam duszę romantyka. To była też kontynuacja walki mojego ojca. To był ukłon w stronę tych ideałów. Nigdy nie przewidywaliśmy, że uda nam się wywalczyć wolność. Pamiętam, jak w szkole nauczyciel nazwał mnie dzieckiem bandyty, gdzieś to zostało w mojej głowie.

Zawsze warto walczyć o ojczyznę. Jest to nasz obowiązek. Uważam, że mój naród, ojczyzna, rodzina są najważniejsze. Bo nic ich nie zastąpi. Czekam na odnalezienie śladów po ojcu, zamordowanym przez komunistów w 1946 roku.

Czy spotkał Pan swoich prześladowców?

Nie, oni wszyscy prawdopodobnie wyjechali z Białegostoku. Raz widziałem porucznika Protasiuka. Kilka lat temu spotkałem porucznika Opalińskiego. Chyba mnie zauważył. Uciekł wzrokiem. To był nasz główny tropiciel. Najbardziej smutne jest to, że włos z głowy nie spadł tym wszystkim oprawcom, sędziom za lata 40 . Tym wszystkim, którzy dokonali morderstw na narodzie polskim. Czy to jest sprawiedliwe Czy ma to tak wyglądać?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny