Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jerzy Przytyk: Mówienie o tym, że jest się Żydem, to bunt przeciwko tym, którzy chcieli, by nas nie było

Alicja Zielińska
Kiedy byłem dzieckiem, znajomi mówili do rodziców: Ależ on nie wygląda na Żyda. Miałem jasne włosy. Żartowano, że zamieniono mnie w szpitalu. To miał być komplement -
Kiedy byłem dzieckiem, znajomi mówili do rodziców: Ależ on nie wygląda na Żyda. Miałem jasne włosy. Żartowano, że zamieniono mnie w szpitalu. To miał być komplement - Fot. Wojciech Wojtkielewicz
Kim jestem? Na pewno Polakiem. Wyjeżdżając z Polski po Marcu '68, byłem stuprocentowym Polakiem.

W dzieciństwie, jak się bawiliśmy i któryś z chłopaków krzyknął na mnie "Żyd", to ja wołałem za nim "katolik". Nie przyjmowałem tego jako coś obraźliwego, tak załatwialiśmy swoje porachunki. Problem antysemityzmu zaczął się dla mnie dopiero w 1968 roku. Moim rodzicom wtedy zawalił się cały świat - mówi Jerzy Przytyk.

W ubiegłą niedzielę z żoną i wnukiem oraz z grupą przyjaciół przyjechał do Białegostoku na Festiwal Kultury Żydowskiej Zachor, poświęcony pamięci jego matki Sary Nomberg-Przytyk, która przeżyła białostocki getto i obóz koncentracyjny w Auschwitz. Obejrzał przedstawienie przygotowane przez uczniów VIII LO na podstawie książki matki "Kolumny Samsona" i opowiedział nam o trudnym i bolesnym rozstaniu z Polską przed 40 laty.

Marzec '68 zastał mnie w Nowym Jorku. Studiowałem na AWF w Warszawie i rok wcześniej akurat wziąłem urlop dziekański. Postanowiłem ten czas wykorzystać na naukę angielskiego i wyjechałem do rodziny ojca do Stanów. Pojechałem 22 czerwca 1967 roku, tuż po wybuchu wojny sześciodniowej między Izraelem i Egiptem. I już nie wróciłem.

W Polsce zaczęła się nagonka antysemicka. Straszna. Z dnia na dzień. To było niepojęte. W "New York Times" raptem czytam, że mój ojciec został wyrzucony z pracy i z partii, bo od rosyjskiego Żyda wziął łapówkę. I to jaką! Mercedesa. Mój ojciec... Człowiek, który nigdy nie przywiązywał wagi do rzeczy materialnych. Mieszkaliśmy w Lublinie. Ojciec pracował w urzędzie wojewódzkim, marzyciel, romantyk. To był dla niego wyrok. Zwołano zebranie partyjne, kazano się tłumaczyć. Koledzy, znajomi od lat, którzy wiedzieli, że to nieprawda - głosowali, żeby go wyrzucić z partii. Wszyscy! A na drugi dzień przyszli do ojca i przepraszali, że tak musieli. Opowiadał mi to ze łzami w oczach. To było najgorsze, takie łamanie moralne ludzi. Ja później żartowałem: Tata, a gdzieś ty tego mercedesa schował, przecież ja zawsze chciałem mieć samochód.

Mamy nie wyrzucono z partii. Nie mieli odwagi. Była dziennikarką, znaną pisarką. W 1966 roku napisała książkę "Kolumny Samsona", w której opisała swoje dramatyczne przeżycia w getcie białostockim. Ale sama oddała legitymację partyjną. I straciła oczywiście zaraz pracę. Mego brata Władka, młodszego o trzy lata, wyrzucili ze szkoły. Uczył się w jedenastej klasie, w liceum. Oskarżono go, że pisał petycje przeciwko Polsce, a ja mu przesyłałem dyrektywy z Izraela. Chociaż w ogóle nie byłem w Izraelu.

Postanowiłem wracać do Polski. Mama dzwoniła, prosiła: Nie rób tego błędu, co mój brat, bo mamy brat zginął w getcie, w czasie wojny, kiedy właśnie wrócił do Polski. Ale ja chciałem być z rodziną. I byłem już nawet niedaleko. W Czechosłowacji. Za zarobione w Stanach pieniądze kupiłem sobie samochód, volkswagena. Zatrzymałem się w Pradze, u przyjaciół ze szkoły filmowej. Wtedy właśnie nastąpiła inwazja Układu Warszawskiego na Czechosłowację, 20 sierpnia 1968. I przypadek, spotykam w Pradze kolegę z Lublina, Piotrka Siebielca. Jest żołnierzem w armii sojuszniczej. Pozbawił mnie złudzeń. Nie wracaj, nie masz do czego, powiedział wprost. Zastanawiałem się, co ze sobą zrobić. Jeszcze w Nowym Jorku dostałem zaproszenie od przyjaciela z Gwatemali, wymyśliłem więc, że jadę do niego. Sprzedałem samochód i w Brukseli kupiłem bilet na samolot do Gwatemali, przez Montreal. W Montrealu postanowiłem zostać parę dni, ale pojawił się problem, nie miałem wizy kanadyjskiej. Musiałem się tłumaczyć, miałem adres znajomego ojca, zadzwoniłem do niego, by pomógł. On interweniował w urzędzie emigracji i pozwolili mi zostać w Kanadzie. Poszedłem na studia, ożeniłem się, kupiłem farmę i mieszkam do dzisiaj.

Rodzice wyjechali z Polski w październiku 1968 roku. Nie pakowali się, jak inni, że skrzynie drewniane zamawiali, wielkie paczki szykowali. Wzięli ubrania, moją kamerę filmową, książki. I serwis do kawy, to najbardziej zapamiętałem. Najpierw pojechali do Wiednia, jak wszyscy. I jak wszyscy, mieli przepisowe pięć dolarów, bilet w jedną stronę oraz paszporty z wpisem, że nie są już obywatelami Polski. Z Wiednia przewieźli ich do Rzymu. Tu mieli czekać na wizę amerykańską, bo ojciec miał w Stanach całą swoją rodzinę. Ale Amerykanie nie chcieli wpuścić mamy, gdyż była komunistką. Po interwencji konsula postawiono warunek: może jechać, jednak przez trzy lata będzie współpracować z jedną z rozgłośni radia Wolna Europa. Mama odmówiła. Powiedziała, że nie, mimo wszystko. Chodzi o godność, nie zamierza występować przeciwko Polsce.

I tak nasza rodzina została rozdzielona. Ja w Kanadzie, ojciec w Stanach, brat wybrał Danię, a mama postanowiła jechać do Izraela. Ojciec miał do niej później dołączyć. Niestety, nie zdążył. W 1971 roku, kiedy już załatwił dokument podróży, to nagle zmarł. Te wszystkie wydarzenia mocno nadwyrężyły jego zdrowie. On do końca nie mógł się pogodzić z tym, jak z nim postąpiono. Odwoływał się do Gomułki, pisał do różnych urzędów. Nie spał po nocach.

Wydarzenia marcowe były dla mnie szokiem. Długo nie mogłem zrozumieć, skąd tyle nienawiści do Żydów. Obracałem się w towarzystwie bardzo zróżnicowanym. Ukraińcy, Rosjanie, katolicy, o których wtedy nawet nie myślało się w takich terminach. To wszystko byli koledzy, koleżanki, wspaniały okres młodości.

Oczywiście miałem świadomość swego pochodzenia, ale kwestia żydostwa dla mnie nie istniała. Ja miałem naiwne pojęcie Żyda. Pamiętam, jeszcze na zebraniu harcerskim pytałem harcmistrzyni, czy Żydzi to ci, co w Boga nie wierzą. Bo wokół mnie było dużo dzieci rodziców niewierzących. A, i jeszcze jedno ze wspomnień, kiedy byłem dzieckiem, znajomi mówili do rodziców: Ależ on nie wygląda na Żyda. Gdyż w przeciwieństwie do brata, ja miałem jasne włosy. Żartowano, że zamieniono mnie w szpitalu. To miał być komplement.

Mama pochodziła z rodziny ortodoksyjnej, jednak w naszym domu nie były kultywowane tradycje żydowskie. To był polski dom. Mieliśmy choinkę, dostawaliśmy prezenty na Gwiazdkę, witaliśmy nowy rok. Moja żona, Kanadyjka i nie-Żydówka, pytała zdziwiona, dlaczego. Mama tłumaczyła, że wychowując nas nie jak Żydów, uważała, że tak będzie dla nas bezpieczniej. Później ubolewała nad tym. Nie odczuwałem nigdy antysemickich docinków, wyzwisk, a miałem w swoim gronie różnych przyjaciół. Mimo że byliśmy po trosze taką grupą "rockandrollowców", jak to wielu w tym wieku, to żyliśmy w pewnej ascezie, znaliśmy granice, przestrzegaliśmy norm i wartości. I one pozostały do dziś. Nie czuliśmy się młodzieżą bananową, jak nas Gomułka pogardliwie nazywał, ja nie wiedziałem, co to znaczy.

Mama oczywiście opowiadała o wojnie, o swoich strasznych przeżyciach w getcie w Białymstoku, w obozach w Auschwitz, w Stutthofie. Ale robiła to w taki sposób, że nie pozostawiło to we mnie traumatycznych doznań. Jestem jej za to bardzo wdzięczny. Na końcu każdej opowieści zawsze był człowiek. Ktoś, kto jej pomógł. Czy tu, w Białymstoku, czy w Auschwitz, czy kiedy wracała z obozu, przemarznięta na kość, i jakaś nieznajoma dłoń wcisnęła koc, by się okryła. Zawsze to był pozytywny aspekt, wiara w człowieka, w jego dobroć. Ciągle mówiła, jakie miała wielkie szczęście, że udało się jej przeżyć. Wśród tak nielicznych. Bo jeżeli patrzymy z obiektywnego punktu widzenia, to w tych nieludzkich czasach ktoś taki jak moja mama nie miał szans na przeżycie. W dzieciństwie chorowała na Heinego-Medina, utykała na nogę. Kaleka, komunistka i Żydówka. Według hitlerowców każdy z tych elementów skazywał ją na śmierć, predyscynował do gazu. Jej cała rodzina zginęła w Majdanku.

Ta wina przeżycia wróciła do niej pod koniec życia, jak u wielu ofiar Holocaustu. Mama potem przeniosła się do mnie, do Kanady. Zmarła w 2001 roku, podczas kręcenia o niej filmu.

Tęskniłem za Polską. Pierwszy raz spróbowałem przyjechać w 1975 roku. To było po ślubie brata w Danii, postanowiliśmy z żoną i grupą przyjaciół pojechać do Izraela, zobaczyć, jak żyje mama. A w drodze przez Europę odwiedzić Polskę. Ale Polska odmówiła mi prawa wjazdu. Chociaż byłem obywatelem Kanady, miałem kanadyjski paszport, nie dostałem wizy. Powód? Nie pamiętam, pewnie w ogóle tego nie tłumaczono. Udało mi się przyjechać dopiero w 1990 roku, wtedy jednak już była inna sytuacja polityczna.

Czy mam pretensję do Polski? Nie. Jeżeli mam mówić o swoich odczuciach, to jest to bardziej rozczarowanie i żal, że żyłem w Lublinie tyle lat i nie wiedziałem, że mieszkało tam tylu Żydów, że nie było po nich śladów. Mój stosunek do Polski jest zupełnie inny niż mojego brata, bo on był w samym środku nagonki marcowej i została w nim zadra. To też niedobrze, bo zaczyna się wtedy generalizować, obwiniać wszystkich.

Kim jestem? Na pewno Polakiem. Wyjeżdżając z Polski, byłem stuprocentowym Polakiem. Z czasem narosły we mnie inne tradycje, a przede wszystkim mój kontakt z żydostwem stał się silniejszy, co uważam za swoją odpowiedzialność moralną. Mówienie o tym, że jest się Żydem, to bunt przeciwko tym, którzy chcieli, by nas nie było. Jeśli bym miał precyzować, to moja tożsamość jest żydowska, wychowana na Mickiewiczu.

Polska jest bardzo ważnym okresem w moim życiu, tu kształtowałem moje myślenie, mam wielki sentyment do Polski, ciągle czytam po polsku, przyjeżdżam.
Wciąż mam polski paszport. Moi synowie też mają polskie paszporty. Starszy syn studiował w Polsce. I niebywałe, muszę się pochwalić, on w ciągu dwóch miesięcy nauczył się mówić po polsku. To był jeden z bardziej wzruszających momentów w moim życiu. Przyjechałem go odwiedzić, a on na lotnisku w Warszawie zaczął mówić do mnie po polsku, ale z takim żydowskim akcentem, że aż mi się nie chciało wierzyć, śmiałem się z tego. Nie wiem, skąd mu się to wzięło, bo w szkole i na studiach miał francuski, na uniwersytecie angielski. Talent do języków odziedziczył po żonie, ona też bardzo szybko się uczy.

Po 1990 roku bardzo często przyjeżdżam do Polski, współpracowałem z grupą rolników na Lubelszczyźnie, robiliśmy razem kilka projektów, bo zajmuję się rolnictwem ekologicznym. Odczuwam, że teraz jest prawdziwe zainteresowanie stosunkami polsko-żydowskimi. Oczywiście są może skrajne przypadki antysemityzmu, ale generalnie jestem zafascynowany tym, co się dzieje. Odbywają się konferencje, wydawane są książki. Po prostu rozmawia się. Tak powinno być. Byłem pod wielkim wrażeniem tego, co zrobiła młodzież z VIII Liceum i polonistka Grażyna Dawidowicz, wystawiając przedstawienie na podstawie książki mojej mamy. Tak się powinno uczyć młode pokolenie historii. Mama byłaby szczęśliwa,
gdyby dożyła.

Bo o przeszłości trzeba mówić, nie można zapomnieć o tym, co było złe. Należy jednak zachować umiar, by nie przegadać tematu. By mówić nie tylko o ofiarach i zbrodniach, ale i o bohaterach, a właśnie z Polski najwięcej osób otrzymało tytuł Sprawiedliwy wśród Narodów Świata za pomoc Żydom w czasie wojny. Ponad 6 tysięcy. Ważne, żeby o tym mówili Żydzi, by przejęli na siebie obowiązek uczczenia tych dobrych Polaków, bo o tych złych już wystarczająco dużo powiedziano. Oni byli. I niech tak zostanie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny