Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jerzy Antkowiak: Ustrój bał się nawet gołego biustu

Marta Laszewicz
Jerzy Antkowiak  ur. w 1935 roku, nazywany niegrzecznym chłopcem polskiej mody. Ukończył Wydział Malarstwa Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych we Wrocławiu. W 1961 podjął pracę jako projektant w Modzie Polskiej. W 1968 wraz z piątką projektantów stworzył nowy zespół Mody Polskiej. W latach 70. Dom Mody Polskiej był członkiem „Chambre Syndicale de la Haute Couture”. Od 1979-do 1985 roku Jerzy Antkowiak był dyrektorem ds. wzornictwa w Modzie Polskiej. W 1993 ukazała się jego książka Sekrety modnych pań, napisana wspólnie z Barbarą Żmijewską. Dwie  dekady później do wspomnień powrócił  w książce napisanej razem z Agnieszką Janas „Antkowiak. Niegrzeczny chłopiec polskiej mody” (wyd. Bukowy Las).
Jerzy Antkowiak ur. w 1935 roku, nazywany niegrzecznym chłopcem polskiej mody. Ukończył Wydział Malarstwa Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych we Wrocławiu. W 1961 podjął pracę jako projektant w Modzie Polskiej. W 1968 wraz z piątką projektantów stworzył nowy zespół Mody Polskiej. W latach 70. Dom Mody Polskiej był członkiem „Chambre Syndicale de la Haute Couture”. Od 1979-do 1985 roku Jerzy Antkowiak był dyrektorem ds. wzornictwa w Modzie Polskiej. W 1993 ukazała się jego książka Sekrety modnych pań, napisana wspólnie z Barbarą Żmijewską. Dwie dekady później do wspomnień powrócił w książce napisanej razem z Agnieszką Janas „Antkowiak. Niegrzeczny chłopiec polskiej mody” (wyd. Bukowy Las). Anatol Chomicz
Na pokazy przychodziła specjalna komisja, która miała ocenić czy pokaz nie jest zbyt mocno szokujący. Tak naprawdę przychodzili nie po to, żeby ocenić, tylko, żeby sobie popatrzeć. To świadczy, na jakich glinianych nogach stał PRL - mówi Jerzy Antkowiak, legenda mody polskiej

Kurier Poranny: Jest Pan ikoną polskiej mody.

Jerzy Antkowiak: W ogóle nie cierpię słowa ikona, które teraz jest tak często nadużywane. Ikoną są dziś młodzi projektanci, przeciwko którym nic nie mam. Trudno się o tym mówi, bo zawsze zarzuca się starym zazdrość, ale to nieprawda. Ja ich kocham, są szaleni i muszą się wyżyć, bo jak się projektant nie wyżyje za młodu, to nie ma nic gorszego niż stary wariat, do których ja się zaliczam. Przez zasiedzenie w modzie mogę być trochę kontrowersyjny, ale wszystko w granicach zdrowego rozsądku. Przeżyłem tyle lat w PRL-u , w epoce szarości i rozdzielnictwa, kiedy władza dyktowała wszystko, nawet to, co ma być grane w teatrze. To powodowało, że chciało się robić na przekór.

W swojej książce pisze Pan o tym, dlaczego wyjeżdżaliście do Paryża.

Pani w ministerstwie, która oddawała nam paszporty życzyła nam zawsze dobrej zabawy, a przecież myśmy tam jechali do ciężkiej roboty. Dzięki pani Jadwidze Grabowskiej (mistrzyni Jerzego Antkowiaka - przyp.red) mieliśmy akredytacje i dobre kontakty z paryskimi domami mody. W tamtych latach byliśmy takim jedynym wentylem, bo nie było jeszcze nic - ani Burdy, ani innych żurnali, niczego nie było na polskim rynku. A myśmy jakoś te „słowo boże” - moda - przedostawali za nasze granice. Robiliśmy konferencje prasowe, ale partyjne dziennikarki wstawały, obciągały żakiet i oburzały się „dokąd moda polska prowadzi”. A ja byłem wtedy młody i marzyłem, żeby polskie domy mody chociaż w połowie przypominały paryskie.

Jak to się zaczęło?

Poszedłem na wystawę wzornictwa do Pałacu Kultury i usłyszałem muzykę w sali o wdzięcznej nazwie im. Feliksa Dzierżyńskiego. Zobaczyłem tam jakichś ludzi i początkowo myślałem, że to wystawienie zwłok. Ale zaczęły wychodzić modelki. Dokładnie te, które wisiały na wystawie „Polscy projektanci vol. 1” w Białymstoku w ramach Fasionable East 2016 (Ania Rembiszewska, Małgosia Wyżykowska, Ewa Fichner). Pomyślałem wtedy „Boże… Ja chcę coś takiego robić”. Wtargnąłem za kulisy i przedstawiłem się jako absolwent Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych. Odesłano mnie do biura. Wtedy Grabolka, czyli Jadwiga Grabowska, zapytała, czego ten chłopiec tutaj chce. Ja uklęknąłem, pocałowałem ją w rękę i powiedziałem, że chcę robić to, co pani i zamiast chwalić się, że jestem malarzem, artystą, powiedziałem, że skończyłem ceramikę, a ona na to „świetnie, bo serwisu do kawy nie mamy”.

Narysował pan wiele karykatur Grabolki.

Tak, ona lubiła je oglądać. Była kobietą o pięknej urodzie, nie miała w ogóle „kompleksów wyższej sfery”. Zaprosiła mnie kiedyś na śniadanie do hotelu Bristol. Zamówiliśmy kawę, a ona z torebki wyciągnęła kanapki. Śmiała się, że się nie przygotowałem. I nie robiła tego ze sknerstwa. W młodości mówiono na nią chrzanik, bo miała bardzo przewrotną naturę. Wiadomo było powszechnie, że pochodziła z rodziny semickiej. Kiedyś zabrała mnie do fotoplastykonu, bo tam były zdjęcia jej krewnych. Miała bardzo luźne podejście - kiedy oglądałem fotografie słyszałem „Nie, nie, jeszcze nie Jureczku, to są inne żydki”. Nie każdy tak potrafi.

Jak dochodziliście do sukcesu?

Nam się po prostu chciało. Chcieliśmy wyszarpać z podziemi jakieś tkaniny, nowe pomysły. Nie chcieliśmy kupować śmieci za granicą, a produkować własne materiały. Ale nie było mowy o żadnym sukcesie. My byliśmy pracownikami zatrudnionymi na etacie i nie myśleliśmy w kategoriach zrobienia kariery. Nikomu do głowy nie przyszło, żeby otworzyć własny butik. Myśleliśmy, że ten ustrój będzie trwał wiecznie. Byliśmy zespołem i byliśmy dumni, że to nie my jeździmy do Telimeny czy Dany, a tamci projektanci przyjeżdżali do nas.

Każdy mógł się ubierać w salonie Mody Polskiej?

Dużo rzeczy było sprzedawanych spod lady, bo serie były małe, tkanin mieliśmy nie za dużo. To były uroki także białostockiego salonu przy ul. Lipowej. Pamiętam, jak w latach 60-70. modne były białe kolory. Biele są trudne, bo wymagają czyszczenia, a w Katowicach sprzedawano właśnie kreacje w tym kolorze, mimo tego że pyłów węglowych było co nie miara. To były takie piękne irracjonalizmy mody, które zawsze jej towarzyszą.

Kogo poznał Pan ze świata mody?

Sława Zajcew przyjeżdżał do nas ze swoim kompozytorem, bo Polska była jedynym krajem, do którego go wpuszczano. Zaprzyjaźniliśmy się. Dwa lata temu spotkaliśmy się w Lublinie. Będąc w Paryżu spotykałem wszystkich znanych po zakończeniu pokazów. Był Pierre Cardin, Yves Saint Laurent, Karl Lagerfeld. O, z Lagerfeldem miałem ciekawą przygodę. Nasza modelka Kasia Młodzikowska pracowała u niego i koniecznie chciała nas ze sobą poznać. On pewnie miał jakąś ważną rozmowę, a Kasia zaczęła mówić, że to jest mój dyrektor z Mody Polskiej, a on „oui, oui, oui” i podał mi rękę nawet nie patrząc. To właśnie przykład, jak się projektant uważał za kogoś wielkiego. Pierre Cardin też się pięknie wykazał. Tomek Tomaszewski był u niego modelem i też z Kasią chcieli nas sobie przedstawić. O nas nie wiedział prawie nic, bo kiedy dowiedział się, że jestem z Polski stwierdził, że kiedyś przelatywał nad Warszawą jak leciał do Rosji.

A jakieś pozytywne wspomnienia?

Poznałem Teda Lapidusa . On nas woził po Paryżu kabrioletem i krzyczał „vive la Pologne, vive la Pologne”. Nawet wziął mnie z Joanną Rawik, żebyśmy zrobili mu serwis fotograficzny. Potem w Warszawie prowadziłem pokaz jego syna. Miałem też przemiłe spotkanie z młodziutkim wtedy mężem Vivienne Westwood. To było w Victorii w Warszawie. I po wielu latach na jej pokazie, trochę metodą Grabolki, która wchodziła oknem, kiedy nie wpuszczali drzwiami, próbowałem się na niego dostać. Krążyłem, krążyłem przy Grand Hotelu, gdzie odbywały się próby. Odnalazłem jej męża, przypomniałem mu się i dzięki temu mogłem wejść na wieczorną rewię mody.

To nie było najważniejsze, prawda?

Najbardziej staraliśmy się zdobywać żurnale, podpatrywać nowe kroje. Nie po to, żeby zapamiętać je od góry do dołu, ale po to, żeby inspirować się światową modą. To często nie było łatwe, bo musiałem kamuflować fakt, że jestem projektantem. W związku z tym zapisałem się do Towarzystwa Dziennikarskiego. Nawet mam jeszcze legitymację. Wtedy dostawałem akredytację. Raz się wygadałem na pokazie Yoji Yamamoto, ale na szczęście mnie nie wyrzucono.

Jaka Pana kolekcja odniosła największy sukces?

Z Ireną Biegańską zrobiliśmy kolekcję w 1968 r. Promocję postanowiliśmy zrobić po swojemu. Zamówiłem orkiestrę, która grała m.in. tango milonga i na Miodowej w Domu Rzemiosła przedstawiliśmy te wariackie, kolorowe stroje. Byliśmy też zafascynowani czarnymi strojami Saint. Na dziesięciolecie Mody Polskiej objechaliśmy z kolekcją pół Polski.

Co było szokujące?

Ustrój bał się nawet gołego biustu. Na pokazy przychodziła specjalna komisja, która miała ocenić, czy pokaz nie jest zbyt mocno szokujący. Tak naprawdę przychodzili nie po to, żeby ocenić, tylko, żeby sobie popatrzeć. To świadczy, na jakich glinianych nogach stał ustrój. Tłumaczyłem, że nie możemy zostać w tyle i to jest na świecie normą. Jak opowiadam takie historie młodym to dziwią się i myślą, że jestem albo nie z tej planety, albo pod wpływem.

Dzisiejsze projektowanie jest zupełnie inne.

Tak, młodzi mają wiele możliwości, ale jednego nie mogę zrozumieć. Paru młodych namaściłem, bo i Młodziutkiego Zienia, Osolińskiego, ale nie o tym. Teraz projektant robi kolekcję, a potem zaczyna się to, czego ja nigdy nie doświadczyłem. Jakaś agencja bierze te ciuchy, ma modelki, przeważnie 17-letnie lolitki, które nawet nie wiedzą, czym jest długość 7/8. Jak myśmy robili kolekcję to szyliśmy ją na konkretne modelki, a nawet doprowadziliśmy do tego, że każda miała swoją dublerkę. Ja kiedyś bardzo często pytałem modelkę, jak lepiej by się czuła, dyskutowaliśmy o stroju.

Każdy projektant ma swoją ulubioną modelkę?

Ja przez lata kochałem się w Małgosi Niemen, bo ona co prawda nie miała tego wściekłego wzrostu, ale wspaniale przechodziła metamorfozy. Jak trzeba było to wariacki gawrosz, jak trzeba było to damulka. Poza tym ona się tak interesowała modą, była szalenie wnikliwa, sprawdzała każdy guzik.

Projektuje Pan jeszcze?

Teraz już nie, zajmuję się życiem rodzinnym. Spotkałem raz mężczyznę, który poprosił mnie, żebym coś mu zaprojektował. Interesowały go płaszcze zimowe. Nie znałem go kompletnie więc zacząłem wypytywać, chciałem żeby opowiedział coś o sobie - gdzie się pokazuje jego firma, na jakich byli targach. On jak usłyszał słowo targi to się nagle ożywił i powiedział, że w piątek zawsze są w Pruszkowie, a w sobotę w Grodzisku (śmiech). Pomyślałem, że nie będę szargał moich świętości.

A na poważne propozycje jest Pan otwarty?

Tak, nawet dwa lata temu projektowałem coś dla Dody, więc czemu nie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny