Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jasnowidz z Człuchowa szuka sprawcy bestialskiego mordu na listonoszu. W jego ciele było 6 kul. Policja bezradna

Fot. Anatol Chomicz
Więcej dawał innym, niż brał dla siebie - mówią o Jerzym Zajkowskim we wsi Lewickie.
Więcej dawał innym, niż brał dla siebie - mówią o Jerzym Zajkowskim we wsi Lewickie. Fot. Anatol Chomicz
To jedno z nielicznych morderstw z Podlasia, kiedy winni nie ponieśli kary. Chociaż ludzie szepczą po domach, że przecież wiadomo, kto to zrobił.

Nazwisko ofiary: Jerzy Zajkowski. Wiek: 39 lat. Zawód: listonosz. I jako listonosz zginął. Zabójcy oddali w jego kierunku sześć strzałów i tyle kul wyjęto z ciała zamordowanego. Dramat rozegrał się 25 czerwca 1996 roku i poruszył mieszkańców okolicznych wsi. Także podlaskich pocztowców. Zajkowski zginął, bo był listonoszem. Pracował w Urzędzie Pocztowym w Juchnowcu.

Jerzy opuścił pocztę około godz. 9.30. Miał przy sobie blisko 20 tys. zł. Jak co dzień, przed nim była do pokonania stała trasa: Juchnowiec - Kolonia Lewickie - Lewickie - Brończany - Koplany - Juchnowiec. Dostarczył korespondencję i renty w Kolonii Lewickie i wyjechał na drogę leśną w kierunku wsi Lewickie...

Kogo spotkał? Czy znał swego zabójcę, zabójców? Kto strzelał?

Około godziny 16.10 chłopak zbierający jagody w lesie znalazł ciało listonosza, leżące 20 metrów od drogi. Zaraz przyjechała policja.

Broń kaliber 6,35 mm

Cecylia Zajkowska, żona zamordowanego, też przybiegła na miejsce. - Ale nie dali mi podejść. Nie pozwolili zobaczyć. On tam leżał na ziemi, a ja stałam kilkanaście metrów dalej.

Ekipa dochodzeniowa zbadała miejsce zbrodni, ciało listonosza zabrali do Białegostoku.

- Pojechałem, kiedy lekarz sądowy robił sekcję - opowiada brat pani Cecylii. - Widziałem, jak wyjął z ciała sześć kul. Sześć razy do niego strzelali!

Okazało się, że Zajkowski zginął od broni palnej kaliber 6,35 mm. Policjanci sądzą, że musiał zostać zaatakowany na drodze, którą jechał, a następnie - już martwy - przeciągnięty do lasu. Bandyci ukradli ofierze wszystkie pieniądze, pistolet startowy i saszetkę.

Potem przyszło długie oczekiwanie, aż policja ustali, kto to zrobił, aż złapie morderców, a sąd ich ukarze. Ale tak się nie stało.

Żona postanowiła pojechać do jasnowidza do Człuchowa.

- Najpierw trzeba było umówić się telefonicznie. Kazał przywieźć ubranie męża i fotografię. Ale ubranie, które ofiara miała na sobie, nosiła je, nie mogło być prane. Takiego nie miałam, bo policja nie oddała jeszcze rzeczy męża. Jasnowidz patrzył więc tylko na fotografię. I powiedział, jak to było. Że zaatakowali go w lesie. Narysował portret zabójcy na kartce. Mężczyzna z jakimś zarostem, a może to były blizny? - opowiada pani Cecylia.

Żona napisała do prokuratora

W lipcu 1997 roku, prawie rok po zabójstwie, Cecylia Zajkowska dostała pismo z prokuratury. Że śledztwo w sprawie zabójstwa jej męża zostało umorzone. Powód? Brak sprawców ohydnego czynu.

Wtedy jeszcze większy ból, żal i przerażenie ją ogarnęło. Napisała do prokuratora. Jak można mówić o umorzeniu, kiedy ona przeczytała pierwszy tom akt i już wiedziała, kto był zamieszany w sprawę.

Ale nic to nie dało. Prokurator nadal twierdził, że nie ma dowodów. Fakt, że jeden z mieszkańców widział pewnego mężczyznę w lesie, tuż przed zabójstwem, nie pozwala wyciągnąć tak daleko idących wniosków, że brał udział w morderstwie. I jeszcze jedno, że na miejscu zbrodni nie było takich dowodów, które mogłyby potwierdzić, że chodzi o tę osobę.

Ludzie znają prawdę

- Ale tu ludzie wiedzą swoje, domyślają się, kto mógł maczać w tym palce, ale się boją - twierdzi brat pani Cecylii.

Po śmierci szwagra pomagał siostrze. Jeździł na policję, czytał akta. Był taki jeden policjant, który nie mógł uwierzyć, że tak to się wszystko potoczyło.

- Podpowiadał nam, co mamy robić. Że nie można tego tak zostawić - przypomina sobie szwagier Zajkowskiego. - Kiedy umorzono postępowanie, pocieszali nas w prokuraturze, że zawsze, w każdej chwili mogą wrócić do sprawy. Jeśli coś nowego wyjdzie albo ktoś złoży ważne zeznania. Mają na to 30 lat. Ale kto przemówi, skoro nawet powołali świadka incognito i też nic.

Białostoccy policjanci pamiętają jednak o tej porażce. Zabójstw na Podlasiu nie jest wiele: dziesięć, piętnaście w roku. Większość, ba, prawie wszystkie sprawy kończą się wykryciem. Zabójcy idą siedzieć. W ubiegłym roku wykrywalność zbrodni - sto procent. Dwa lata temu tak samo. A tutaj nie ma morderców!

- Dlatego cały czas mamy nadzieję, że jeszcze nie wszystko stracone, że pojawią się w tej sprawie nowe okoliczności. Dlatego prosimy te osoby, które mogłyby coś dopowiedzieć, o kontakt z policją - mówi podinsp. Andrzej Baranowski z zespołu prasowego KWP w Białymstoku. - Jest bardzo prawdopodobne, że ofiara znała zabójcę. Lokalna społeczność może coś wiedzieć na ten temat.

Niestety, apele policji do tej pory nie przyniosły rezultatu. Dwukrotnie ta historia była tematem programu kryminalnego 997. Dziennikarze apelowali do tych, którzy znają prawdę. Pierwszy program wyemitowano w kwietniu 1997 roku, zaraz po umorzeniu śledztwa. A potem jeszcze raz - w sierpniu 2000 roku.

Kto pamięta listonosza?

Dzisiaj, trzynaście lat od morderstwa, w niewielkiej wsi Lewickie pamiętają Jerzego Zajkowskiego. Że był człowiekiem bardzo uczciwym i pracowitym. Że go zabili. Kto? O tym ludzie szepczą po domach, głośno strach.

- Bo się boją. Są zastraszeni, a przecież my wiemy, kto to zrobił. Kto był w zmowie - przekonuje szwagier listonosza. I opowiada, że wszyscy tutaj lubili Jerzego. Taki był uczynny, więcej dawał od siebie, niż brał.

Cecylia Zajkowska na wspomnienie o mężu płacze. Została sama z dwójką dzieci. Najbardziej ten dramat przeżyła i nadal przeżywa córka. Syn jest starszy.

- Jak mąż zginął, poczta zaproponowała mi, abym przyszła do nich do pracy. Wzięła rejon Jerzego. Nie chciałam. Ale teraz pracuję na poczcie, w Białymstoku - opowiada.

Rodzina nadal się zastanawia, co się stało 25 czerwca 1996 roku. I dlaczego Jerzy Zajkowski dzień przed zabójstwem zmienił termin wypłaty emerytur w Kolonii Lewickie. Postanowił płacić dzień później.

- Pewnie tak przedłużył sobie o jeden dzień życie - mówi żona.

To było już kilka lat po. Pani Cecylia weszła do sklepu. I pewien mężczyzna bardzo się jej przyglądał. Skojarzyła, że to jeden z tych, których sprawdzała policja po zabójstwie.

- Tak mi się jakoś niedobrze zrobiło. Zaraz wyszłam ze sklepu - opowiada ze łzami w oczach. - Ja bym chciała, żeby ich pokazać. Nie muszą dostać kary. Na wyroku mi nie zależy. Chcę tylko, żeby ludzie wiedzieli, kto to zrobił. Bo jak to jest, zabili i żyją sobie spokojnie? Nie chcę zemsty, chcę prawdy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny