Kurier Poranny: W poniedziałek Kasa Chorych dostała Fryderyka za album roku w kategorii blues. Jak się czujesz ze statuetką?
Jarosław Tioskow: Stoi na stole obok wody sodowej, ale nie pisz tego (śmiech). Jestem zaskoczony, że część artystów nie zjawiła się i nie jest to dla nich wartościowa nagroda.
W poniedziałek rano jeszcze nie wierzyłem, że jest jakakolwiek szansa na tę statuetkę. Trzeba było być obecnym na gali i tyle. Moi koledzy też byli bardzo sceptyczni. Kiedy Jan Chojnacki przeczytał: "Kasa Chorych", aż przeleciały po mnie dreszcze. Wyskoczyłem, złapałem tego Fryderyka i pokazałem wszystkim, że blues też może coś zdobywać, a nie tylko siedzieć cicho, gdzieś tam w jakimś małym radyjku. Mnóstwo moich przyjaciół i fanów napisało od razu setki SMS-ów, zadzwoniło. Ta nagroda, to nie jest zasługa wyłącznie aktualnego składu, ale wszystkich, którzy w Kasie Chorych grali i wszystkich, którzy przyczynili się do faktu, że kapela ciągle żyje.
A wiesz z kim rywalizowaliście w kategorii album roku - blues? Kogo się obawiałeś?
- Do ostatniej chwili myślałem, że nagrodę dostanie Madzia Piskorczyk. Tę płytę nagraliśmy może po dwóch koncertach w nowym składzie. Nie do końca jest ona profesjonalnie zrobiona. Myślę, że oprócz krążka nagrodzona została nasza cierpliwość, wytrwałość w tym, co robimy od przeszło 30 lat.
A czy to nie jest dziwne, że płyta białostockiej kapeli powstała w bydgoskim radiu, a nie na miejscu?
- (śmiech) To są rzeczy mało ważne. Tam graliśmy koncert i tam akurat został zarejestrowany. Zwykły przypadek.
To kto wpadł na pomysł, żeby go wydać?
- Ja. Powiedziałem - skoro koncert się nagra, to można wydać. Ale rzeczywiście, mogliśmy to zrobić w Białymstoku.
I sami ją wydaliście?
- Tak, niezbyt dużym nakładem środków. Sami ją też sprzedajemy przez stronę internetową i na koncertach. Pomogli nam przyjaciele, technicznie i finansowo.
Czyli Blues to taka muzyka przyjaciół?
- Po każdym koncercie zyskujemy nowych i proszą, żebyśmy wrócili zagrać jeszcze jeden raz. Kolejni ludzie przekonują się, że na koncertach gramy bardzo fajnie, autentycznie i przekonująco.
Czy teraz już Białystok może być w stu procentach dumny z Kasy Chorych?
- Och, Białystok może być dumny, kiedy tylko będzie chciał. Chyba bardziej rozmawia się w mieście o Fryderyku, który otrzymała Filharmonia, bo to muzyka poważna, klasyka. Przejrzałem wiadomości w Internecie i wszyscy piszą, że "drugiego Fryderyka dostała Kasa Chorych" (śmiech).
A nie czujesz się trochę jak żywy pomnik bluesa, który dostał statuetkę za to, że w ogóle jeszcze żyje?
- Nie wiem, to możliwe. Fryderyk wynagrodził mi wszystko, co do tej pory było takim wiatrem w oczy. Wydaje mi się, że poprawi też nasz status materialny. Informacja o nagrodzie poszła po całej Polsce, wszystkie media, kluby, wszystko, co jest związane z zarabianiem lub traceniem pieniędzy na muzyce mogło zobaczyć, że Kasa Chorych jest na wierzchu.
Jak sądzisz, co powiedziałby Ryszard "Skiba" Skibiński (legendarny harmonijkarz i współzałożyciel zespołu) o tej nagrodzie?
- Powiedziałby tak: "Tiosek, fajnie, tylko bierz się kurde, do roboty".
To weźmiecie się do roboty, będzie wreszcie płyta studyjna?
- Taki jest plan. Ale przede wszystkim granie koncertów. Zarabianie w ten sposób pieniędzy sprawia, że życie staje się łatwiejsze. A zamiast po koncertach bimbać i nic nie robić, musimy się wziąć do pracy. Już mam szkielet dwóch utworów, dwa kolejne przygotował nasz gitarzysta Grzegorz Kluczyński. Cztery utwory są, to jeszcze tylko osiem i będzie bardzo dobrze. (śmiech)
Dziękuję za rozmowę.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?