Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jan Rokita - Jurand z Krakowa czy piszcząca baba?

Mirosław Miniszewski [email protected] tel. 085 748 95 43
Fot. Archiwm
- Ratujcie mnie! Biją mnie Niemcy! Ratujcie mnie! - krzyczy Jan Rokita. - Proszę wysiąść. Proszę po prostu wysiąść - mówi do niego jedna z pasażerek. - Ratujcie mnieeeeeeeee... - przeraźliwie zawodzi piskliwym głosem Rokita. Po chwili jednak zmienia ton i woła: - Proszę państwa! Państwo są Polakami! Ratujcie mnie!

Nagranie ze słynnymi już scenami z pokładu samolotu stojącego na lotnisku w Monachium robi furorę w Internecie. Zarazem urosło do rangi międzynarodowego incydentu dyplomatycznego, przez niektórych zakwalifikowane jako sprawa narodowej wagi. Czy rzeczywiście stało się coś wartego uwagi?

Załoga samolotu ma zawsze rację

Każdy, kto kiedykolwiek latał samolotem, wie, że polecenia załogi należy wykonywać bezwzględnie i bez dyskusji. To kwestia bezpieczeństwa. Podróż lotnicza nie jest zgodna z naturą człowieka. Mknięcie z prędkością tysiąca kilometrów na godzinę 10 km nad ziemią jest stanem wyższej konieczności. Ciasny kadłub samolotu to miejsce z natury niebezpieczne. Jeśli do tego dochodzi czynnik ludzki w postaci zachowań pasażerów, ryzyko się zwiększa. Dlatego od wielu lat linie lotnicze bezwzględnie nie dopuszczają do jakichkolwiek incydentów, a ryzykowne sytuacje są rozwiązywane jeszcze na lotnisku. Agresywnie zachowująca się osoba jest wypraszana po prostu z samolotu. Przy czym nie ma znaczenia, kim ona jest. Ocenianie stopnia ryzyka, które może spowodować nietypowo zachowujący się osobnik, jest zawsze brane na wyrost. Taka osoba po prostu nie poleci. W takiej sytuacji znalazł się Jan Rokita. Kiedy po kilkukrotnych prośbach nie chciał podporządkować się poleceniom stewardesy, postąpiła ona zgodnie z obowiązującą instrukcją i powiadomiła kapitana. Ten zarządził wyprowadzenie kłótliwej osoby, nie wnikając nawet w to, kim ona jest.

Chociaż pasażer to klient linii lotniczych, to w samolocie obowiązuje inna zasada niż w sklepie: na pokładzie to obsługa ma zawsze rację. Poza tym jeśli ktoś wykupuje bilet w klasie ekonomicznej, godzi się na to, że będzie ściśnięty jak sardynka i pozbawiony wygód, w tym specjalnego traktowania swego okrycia wierzchniego, którego miejsce jest w luku nad siedzeniem. Jeśli ktoś uważa, że jego palto zasłużyło na lepsze traktowanie i sam uważa, że powinien mieć więcej wygody, dopłaca i kupuje bilet w klasie biznesowej, gdzie może się wygodnie rozłożyć, a drogi wełniany płaszcz i elegancki kapelusz schować do szafy. To są normalne prawa rynku, które konserwatywnemu liberałowi pokroju Jana Rokity nie powinny być obce.

Inną sprawą jest zachowanie polskiego polityka. Trudno nie poczuć zażenowania, odsłuchując nagranie incydentu. Krzyczący w dojmujący sposób cienkim falsetem Rokita nie wzbudza współczucia. Budzi raczej niechęć. Jego zachowanie było tyleż komiczne, co po prostu żałosne. Żałosne jednak najbardziej było to, że cała Polska żyła tym przez kila dni. Znany opozycjonista, człowiek kreujący się na pełnego inteligenckiej gracji i elegancji dżentelmena, zachowuje się jak, za przeproszeniem, piszcząca baba! Jeśli już Rokita miałby trzymać się konsekwentnie wykreowanego przez samego siebie wizerunku, to powinien znieść cała sytuację z godnością i po angielsku opuścić samolot. Przede wszystkim zaś nie powinien był w żadnym wypadku dopuścić do takiej sytuacji, że doprowadzona przezeń do ostateczności kobieta musiała szukać pomocy u rosłych policjantów. Z relacji innych pasażerów wiadomo, że owa stewardesa kilka razy prosiła grzecznie byłego posła o zastosowanie się do jej decyzji i instrukcji. Jeśli nie potrafił tego docenić, tylko pieklił się coraz bardziej, to wystawił tym samym świadectwo samemu sobie.
Niemcy lubią porządek i dyscyplinę. Takie stereotypy panują w Polsce. To prawda. W Niemczech nie ma takiej anarchii jak u nas, a ludzie podporządkowują się regułom życia społecznego. Zachowujący się po sarmacku Polak musiał być w oczach interweniujących Niemców czymś zaiste kuriozalnym.

Panie, kto wam to uczynił?

Wszyscy chyba znają jedną z finałowych scen filmu "Krzyżacy" w reżyserii Aleksandra Forda, w której jadący konno jeźdźcy spotykają na leśnej drodze okaleczonego, długowłosego, siwego ślepca w lnianym kitlu - Juranda ze Spychowa. Pytają go: "Panie, kto wam to uczynił?". Na co on, nie mogąc mówić z powodu obciętego języka, robi kikutem ręki znak krzyża na piersi, czym wskazuje na okrutnych krzyżaków. Trudno nie odnieść wrażenia, że zadowoleni i dumni z siebie Rokitowie wrócili do Polski i zapewne marzyli, aby wychodzący im na spotkanie dziennikarze zapytali nabożnie: "Któż wam to uczynił?".

W zapisie zarejestrowanego krzyku Jana Rokity o pomoc najważniejsza jest kwestia: "Biją mnie Niemcy!". Dlaczego w ten sposób wołał falsetem? Ciekawe, czy gdyby incydent miał miejsce w nigeryjskich liniach lotniczych, to czy wtedy też zaakcentował by rolę Nigeryjczyków?

Interpretować to można wielorako, ale chyba nie będzie nadużyciem konstatacja, że zagrały tutaj po prostu fobie, resentymenty, które również Jan Rokita w sobie nosi. Kiedy Angela Merkel wymienia przed kamerami całuski z Donaldem Tuskiem, to trzeba mieć świadomość, że przecież mało brakowało, a to premier z Krakowa byłby na jego miejscu. Czy czym innym jest dyplomacja i wygłaszanie pochwał na szczeblu rządowym, a czym innym praktyka? Oczywiście, że tak! Nie ma w tym nic dziwnego. Jan Rokita, któremu zawsze było bliżej do pozycji konserwatywno-narodowych, pokazał, co tak naprawdę myśli w głębi serca. Takie resentymenty tkwią ciągle w wielu z nas. Tylko po co grać na nich w tak prymitywny sposób?
Wystarczyło tylko wywołać agresją incydent i wywołać wilka z lasu. Co sprawiło, że nie czuł się po prostu aresztowany przez Bogu ducha winną policję, spełniającą na dodatek swoje zadanie, tylko że potraktował to jak sprawę narodową, jako wręcz atak na swoją polskość dokonaną rękoma odwiecznych wrogów z Zachodu? Jednak wchodzenie w skórę Juranda ze Spychowa jest ryzykowne w realiach współczesności. Z tego, jak skomentowała sprawę strona niemiecka, nie widać, aby narodowość Jana Rokity miała dla nich jakiekolwiek znaczenie. Dlatego też absurdalne wydają się słowa Nelli Rokity, która twierdzi, że atak funkcjonariuszy był brutalniejszy, kiedy dowiedzieli się, że aresztowany jest Polakiem. Policjanci, nawet polscy, nie przebierają zwykle w słowach podczas interwencji. Mają być stanowczy, a nawet brutalni, bo takie jest ich zadanie i na to idą podatki, niezależnie od kraju, gdzie ma to miejsce. Jan Rokita po prostu przekalkulował i przeinterpretował całą sytuację. Ordnung must sein! Zwłaszcza w niemieckim samolocie. Kto tego nie lubi, niech lata Aerofłotem. Swoją drogą, ciekawe, jak by polskiego polityka potraktowała rosyjska policja...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny