Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jan Pozdziej, żołnierz AK, zginął w bombardowaniu. Komuna zabrała rodzinie rentę

Adam Czesław Dobroński [email protected]
zdjęcie z zaświadczenia niemieckiego
zdjęcie z zaświadczenia niemieckiego
Maria Grażyna Nabokow przechowuje dokumenty świadczące o tragicznym losie ojca Jana Pozdzieja. Żołnierz AK, więzień obozów koncentracyjnych, zginął w 1945 r. Mama Józefa musiała się zmagać z trudami wychowania córki i przeszłością męża, potępianą w PRL.

Urodzony w Piotrkowie Trybunalskim Jan Pozdziej tam ukończył gimnazjum. Nie wiadomo, jakie motywy sprawiły, że podjął naukę w szkole penitencjalnej w Warszawie. Po jej ukończeniu pracował w więzieniu w Sieradzu, tam zamieszkał wraz z żoną Józefą z domu Sutarzewicz. Po wybuchu wojny już jako naczelnik więzienia ewakuował się, co skończyło się niewolą niemiecką. 11 września 1939 r. urodziła się mu córka Maria Grażyna. Urodziła się "w polu", bo mama wybrała się do rodziny w Piotrkowie.

Ojciec córkę zobaczył po dwóch latach. Wrócił do Piotrkowa, trochę popracował w miejscowym więzieniu, nawiązał kontakty z siatką Armii Krajowej. Gestapo znalazło w domowej szafie z ubraniami "bibułę", Jan Pozdziej trafił do obozu koncentracyjnego w Auschwitz, a następnie w Neuengamme na przedmieściach Hamburga.

Zachował się artykuł z "Dziennika Łódzkiego". Wynika z niego, że komendant obozu Neuengamme postanowił więźniów załadować do wagonów i dowieźć do portu w Lubece. Tam wprowadzono ich na statki, które 8 maja 1945 r. wypłynęły w morze. Nadleciały brytyjskie samoloty bombowe. Lotnicy przekazali rozkaz wywieszenia białych flag (bander) i zawrócenia do portu. Usłuchał tylko jeden kapitan, pozostali nie chcieli, lub nie zdołali przeciwstawić się nadzorującym ich esesmanom.

W tej sytuacji załogi samolotów rozpoczęły bombardowanie. Dwa "statki śmierci" zatonęły, uratowali się nieliczni więźniowie, mający najwięcej sił i dużo szczęścia. Nie było wśród nich Jana Pozdzieja. Łącznie zginęło 7 tys. więźniów "pływającego obozu koncentracyjnego", także liczni Polacy. Ogółem przez obóz w Neuengamme przeszło ponad 100 tys. osób, w tym 17 tys. naszych rodaków.

Osamotniona Józefa Pozdziej zabiegała o środki na utrzymanie siebie oraz córki. Dzięki swej mamie posiadła umiejętność przeszywania mundurów żołnierskich na cywilne ubrania, dorabiała też tłumacząc z niemieckiego na polski listy z obozów i z polskiego na niemiecki pism do władz. Nie załamywała się, uczestniczyła w tajnym nauczaniu, czekała na koniec wojny i powrót męża. Wojna się wreszcie skończyła, po kilku miesiącach znajomy, pan Dratwa, przyszedł do domu Pozdziejów i opowiedział scenę pożegnania z Janem. Dratwa jako chory na tyfus zazdrościł koledze, że Niemcy biorą go na statek, że popłynie ku wolnym lądom.

Komuna odebrała rodzinie rentę

Józefa Pozdziej została kierowniczką świetlicy Związku Bojowników o Wolność i Demokrację, zyskała rentę dla siebie i córki z tytułu śmierci męża - członka AK, więźnia obozów koncentracyjnych. Wydawało się, że najgorsze minęło.

Niestety, AK i naczelnikostwo sanacyjnego więzienia zaczęły wadzić. Kolejna komisja w 1950 r. renty odebrała, a z Warszawy nadeszło pismo rozwiewające wszelkie wątpliwości. Według nowych kryteriów Jan Pozdziej nie był uczestnikiem "demokratycznego ruchu podziemnego lub partyzanckiego i poniósł śmierć w związku z walką o wyzwolenie Polski i zabezpieczenie w niej władzy ludowej".

Pani Józefa zdecydowała się wyjechać do Zambrowa, gdzie powstawał wielki zakład włókienniczy. Objęła odpowiedzialną funkcję kierowniczki szkolenia zawodowego, otrzymała mieszkanie, sprowadziła córkę Marię Grażynę, która po małej maturze też podjęła pracę w zambrowskim kombinacie w charakterze próbiarki - laborantki. Z Zambrowa matka i córka przeniosły się do Białegostoku, bo tu ruszył jeszcze większy zakład włókienniczy - "Fasty". Zamieszkały w tzw. bloku awaryjnym, potem już w prawdziwszym mieszkaniu. Maria Grażyna podjęła naukę w Zaocznym Technikum Włókienniczym przy ul. Mickiewicza.

Kombinat "Fasty", to temat na dużą monografię. Posadowiono go na żyznych glebach, wówczas za miastem, wyposażono w maszyny sprowadzone z wielkiego (i przyjaznego) Związku Radzieckiego. Miał być bastionem socjalizmu, taką mniejszą Nową Hutą. Józefa Pozdziej robiła swoje, miała bogaty bagaż doświadczeń życiowych.

Ostatnie lata przepracowała w Czarnej Białostockiej , zakładzie zamaskowanym w lesie, przygotowanym na szybką zmianę profilu produkcji, z cywilnej na wojskową (czołgi). Córka Maria Grażyna z "Fast" przeniosła się do fabryki dywanów, połknęła bakcyla związkowego, wrosła w Białystok. Często wraca wspomnieniami do ojca, którego ledwie co poznała i do bardzo dzielnej matki.

PS. A może ktoś chce przekazać swe wspomnienia z pracy w Fastach?

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny