Chociaż James McBride jest muzykiem, nie zamierzał napisać kolejnej biografii Króla Soulu. Postawił sobie za cel dotarcie do prawdy o muzyku, który kierował się całe życie dewizą „załatw publikę i spadaj”. W swojej podróży do najbiedniejszych, przesyconych wciąż rasizmem stanów Ameryki Północnej McBride dociera do ostatnich żyjących osób, które zaczynały z Brownem wspólną muzyczną drogę. Odgrzebuje ślady jego dzieciństwa, przyjaciół, wiernych druhów, którzy nigdy go nie opuścili. A według nich wszystkich nie był łatwym człowiekiem.
Sam będąc muzykiem, z niesamowitą ironią, językiem ciętym jak u Woody’ego Allena, McBride opisuje ciężkie życie instrumentalistów, którzy współtworzyli legendarne brzmienie piosenek Browna. I zdaje sobie sprawę, że całe pokolenia Czarnych były przez białych okradane z ich kultury. Ironicznie opisuje sytuację, w której nagranie Charlie Parkera z 1945 roku utrwalone na marnej jakości płycie jest tematem egzaminu na zakończenie studiów muzycznych, za które rodzina przyszłego muzyka płaci 60 tys. dolarów rocznie, a spadkobiercy twórcy ponadczasowych jazzowych fraz nic z tego nie mają. Kiedy zastanawiam się, skąd u tego zawodowego dziennikarza i pisarza tyle ironii, trafiam na jego wspomnienie o mamie – Żydówce z Polski i wszystko staje się jasne. Po prostu jako twórca łączy w sobie inteligencję i melancholię z naszej części Europy z muzykalnością i wyczuleniem na kwestie rasowe ojca – Afroamerykanina.
Wracając do samej postaci Jamesa Browna, posiłkując się frazą, która stała się tytułem książki, opowiada o nim jako o postaci, która fałszowała swoja biografię, ale miała złote serce dla biednych. O człowieku, który umiał być szefem dla muzyków, ale rzadko przyjacielem. O mrocznych stronach Browna i jego nadzwyczajnej dbałości o wygląd. I o niechęci do spoufalania się z kimkolwiek. No tak – załatw ich i spadaj. Wtedy będą cię szanowali.
James McBride nie opisuje seksualnych i narkotykowych ekscesów, więcej uwagi poświęca najbliższym współpracownikom Browna. Fantastycznie opisuje, jaką miał rolę muzyk w wykreowaniu jednego z najważniejszych czarnoskórych kaznodziei współczesnej Ameryki. Ale też o jego chorobliwej manii chowania wszędzie gotówki, o karach finansowych dla muzyków, o przekupywaniu prezenterów w radiach, by puszczali więcej Browna. A, że ci często byli biali – pieniądze brali i … nie puszczali. Tak wygląda amerykańska równość i demokracja widziana od środka.
Dodatkowym atutem tej fantastycznej książki, będącej bardziej zapisem reporterskiego śledztwa, próbą stworzenia z okruchów choćby odbicia sylwetki Jamesa Browna niż klasyczną biografią jest język i jego tłumaczenie. McBride trzyma czytelników w napięciu, nigdy nie wiadomo, czego się dowie i jak zakończą się jego wojaże po peryferiach Stanów. Tłumaczący książkę Maciej Świerkocki chcąc pokazać prowincjonalność Browna, idąc pewnie za autorem, stara się oddać prostacką wymowę gwiazdora, wkładając mu w usta jakąś gwarę. Wychodzi przekonująco.
Nawet jeśli tylko jak przez mgłę pamiętacie pastora z filmu „Blues Brothers” (tak, to był James Brown), a reklamy najważniejszych marek zapomniały o korzystaniu z przeboju „I Got You”, nie przejmujcie się. „Załatw publikę i spadaj” to nie jest książka muzyczna. To książka o Ameryce, w jakiej będąc czarnoskórymi – nie chcielibyście żyć i dzisiaj.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?