Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak to klika „Lonka” w białostockiej drogówce stłuczki załatwiała

Izabela Krzewska
Prócz łapówek, policjanci mieli też dostawać alkohol. Piotr M. z firmy ubezpieczeniowej osobiście zanosił im trunki na komendę
Prócz łapówek, policjanci mieli też dostawać alkohol. Piotr M. z firmy ubezpieczeniowej osobiście zanosił im trunki na komendę Anatol Chomicz
Ponad 200 tys. złotych. Tyle według śledczych pomogli wyłudzić policjanci z ruchu drogowego od firm ubezpieczeniowych. Za łapówki legalizowali fikcyjne stłuczki. Grozi im 10 lat więzienia.

Akt oskarżenia przeciwko funkcjonariuszom to efekt gigantycznego śledztwa Prokuratury Apelacyjnej w Białymstoku. Udział policjantów to jednak tylko „wierzchołek góry lodowej” jakim był proceder organizacji fikcyjnych stłuczek. Główny prowodyr to Piotr M. - likwidator szkód w białostockim oddziale dużej firmy ubezpieczeniowej, a jednocześnie właściciel wielu samochodów drogich marek. Jak ustalili śledczy, auta rejestrował na inne osoby. Te z kolei wyszukiwali Adam F. i Michał M. (ci mężczyźni przewijają się w każdym zarzucie stawianym policjantom z Sekcji Ruchu Drogowego KMP w Białymstoku). Cała trójka cywilów rekrutowała też figurantów, czyli rzekomych uczestników sfingowanych kolizji. Byli to najczęściej członkowie ich rodzin, koledzy i znajomi.

- Zgodziłem się, gdyż po tym, jak nie przedłużono mi umowy o pracę, ja i moja rodzina znaleźliśmy się w trudnej sytuacji finansowej - zeznawał Ireneusz G.

Wtajemniczeni i umoczeni

Odrębną kategorią figurantów byli Białorusini. Przyjeżdżali do Polski w celach handlowych i wykupywali ubezpieczenie graniczne OC w firmie, gdzie pracował Piotr M. To z niej wypłacane były później świadczenia za szkody komunikacyjne. Obcokrajowcy oficjalnie występowali w nich jako sprawcy.

W „biznes” zaangażowani byli czterej oskarżeni - byli już funkcjonariusze białostockiej drogówki. To Andrzej B., Seweryn J., Waldemar W. i Artur S. W zeznaniach świadków pojawia się, jeszcze jedna ważna postać, kolega po fachu, Cezary D. pseud. Lonek. Był on zresztą służbowo na miejscu większości kolizji z opisywanego aktu oskarżenia. W przeciwieństwie do byłych współpracowników, skorumpowany mundurowy usłyszał już prawomocny wyrok 4 lat więzienia w zawieszeniu na 8 lat. W tym czasie sąd oddał go po dozór kuratora i orzekł przepadek korzyści majątkowej, jaką uzyskał z przestępstwa. Były policjant musi też częściowo naprawić szkodę wyrządzoną ubezpieczycielom.

- W tamtym czasie w „drogówce” była tzw. klika Lonka, to jest grupa zaufanych policjantów drogówki, którzy byli wtajemniczeni w proceder ze sfingowanymi kolizjami - zeznał Adam F. Obciążył między innymi Waldemara W., któremu dał łapówkę.

Był wrzesień 2003 r. Adam F. jechał w pobliżu giełdy warzywnej. Zagapił się. Skręcając w lewo, do stacji paliw, wymusił pierwszeństwo i zderzył się z autobusem. Uszkodził cały przód nissana almery. Kierowca autobusu wezwał policję.

Interwencję załatwiał sprawy starszy policjant (Waldemar W. - wynika z akt sprawy).

- Na początku był oficjalny. W czasie rozmowy powołałem się na Lonka i powiedziałem mu, że zależy mi na dopisaniu poduszek powietrznych. Gdy padła ksywka, policjant inaczej ze mną rozmawiał - opowiada Adam F. - W pewnej chwili zapytał: co proponujesz? Oświadczyłem, że dam mu 100-200 złotych. Bez wahania przystał na moją propozycję. Chwycił banknot i schował go.

- Być może zdarzyło mi się potraktować „łagodnie” osobę, która się na kogoś znajomego powołała, ale w granicach przepisów. Nigdy nie wziąłem łapówki. Nie wiem, dlaczego jestem pomawiany - odpierał zarzuty W. - Nie miałem wiedzy, że Lonek mógł być w coś umoczony.

Ale zdaniem śledczych było inaczej. Waldemar W. i jego koledzy za pieniądze sporządzali notatki urzędowe. Potwierdzały one przebieg kolizji podawany przez jej fikcyjnych uczestników. W ten sposób uwiarygodniali okoliczności stłuczek, które zgłaszane były później do firm ubezpieczeniowych. Kwoty odszkodowań z tytułu OC lub AC wahały się od 9 do ponad 25 tys. zł. Za przysługę do kieszeni oskarżonych policjantów „wpadały” każdorazowo kwoty od 100 do 400 zł.

W sumie oskarżeni usłyszeli 11 zarzutów (w tym korupcji, poświadczenia nieprawdy w dokumentach, pomocnictwa w oszustwie oraz przekroczenia uprawnień). Przestępstwa popełniane były głównie w Białymstoku, Bielsku Podlaskim i okolicach (Andrzej B. pracował później w bielskiej komendzie powiatowej). Choć zarzuty sięgają lat 2002-2003, udział policjantów w całym procederze wyszedł na jaw po latach. Dopiero latem 2011 r. podejrzani zostali zatrzymani. Niedługo później, zwolniono ich ze służby.

Na akt oskarżenia trzeba było jednak czekać aż 4 lata. Janusz Kordulski, rzecznik prokuratury apelacyjnej, nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, dlaczego trwało to tak długo.

Trudno rozpoznać fikcję

Sprawa trafi na wokandę Sądu Rejonowego w Białymstoku. Wszyscy oskarżeni odpowiadać będą z wolnej stopy. Żaden z nich nie przyznaje się do winy. Choć prokuratura twierdzi, że w wielu przypadkach czas i miejsce fikcyjnych kolizji były dopasowywane do grafika służb „zaprzyjaźnionych” policjantów, funkcjonariusze zgodnie odpowiadają: - Nas na miejsce kolizji wysyłał zawsze dyżurny. Nie było tak, że my sami zajeżdżaliśmy i coś załatwialiśmy.

- W tamtych latach był chyba nawet zakaz brania telefonów prywatnych na służbę, więc nie mogłem się z kimś umawiać - bronił się tuż po zatrzymaniu Artur S. Przyznał, że podczas interwencji zauważył pozorowaną stłuczkę, ale zareagował jak prawo nakazało: - Napisałem notatkę, że uszkodzenia nie pasowały do okoliczności zdarzenia. Później trzy lata chodziłem po sądach w charakterze świadka i sprawa została umorzona.

Byli funkcjonariusze przekonują, że ciężko jest rozpoznać fikcyjną stłuczkę.

- Nie zawsze przyjeżdżało się na kolizje od razu po wezwaniu. Czasami od zdarzenia do naszego przyjazdu na miejsce czekali na nasz przyjazd nawet godzinę lub dwie. Ja nie wiem, co się tam wówczas działo - wyjaśniał Seweryn J. - Pojazdy stały często na poboczu. Czasami uczestnicy sami zbierali z drogi uszkodzone części albo kawałki szkła. Inne ślady były już rozjeżdżone prze inne pojazdy. Jeżeli obaj uczestnicy tak samo mówili, co do okoliczności kolizji, to przyjmowałem to za pewnik. Zbierałem ich dokumenty, spisywałem notatkę, karałem mandatem i na tym się kończyło moje działanie.

Tak też zrobił rzekomo oskarżony Andrzej B., gdy w maju 2003 r. przyjechał w pobliże miejscowości Pasieka na trasie Bielsk-Siemiatycze. Agnieszka K. jadąc Mitsubishi Carisma miała uderzyć w drzewo, kiedy próbowała ominąć sarnę, która wbiegła na drogę. Andrzej B. zrobił notatkę informacyjną, sporządził protokół użycia alkotestu, wypisał mandat karny 50 zł. Po przeprowadzeniu postępowania wyjaśniającego, ubezpieczyciel wypłacił z AC odszkodowanie ponad 22 tys. zł.

Drzewo było, ale sarny już nie

Po latach prokuratura bada sprawę. I co się okazuje? To Agnieszka K. zgłosiła szkodę, ale wbrew dokumentom policyjnym, to nie ona prowadziła auto. Mało tego, nawet jej tam nie było. Za kierownicą mitsubishi siedział jej narzeczony - wymienia już Adam F. Sarny też nie było. Jedyne, co się zgadzało to drzewo, na którym wylądował samochód po jego brawurowej jeździe.

- Nie chciałem występować w tej kolizji jako uczestnik ponieważ samochód miał wykupioną polisę autocasco w PZU zaś wcześniej, to jest zimą 2002, ledwo wypłacono mi odszkodowanie z kolizji drogowej z Dodgem Grand Caravan - mówił Adam F. - Policjanci oglądali mój rozbity pojazd. Cały czas zastanawiałem się jak rozwiązać problem. W pewnym momencie podszedłem do jednego z przybyłych funkcjonariuszy w celu sprawdzenia, czy są „elastyczni”. Bez ceregieli rzuciłem stare hasło, cytuję „ znam... z Białegostoku”.

Po moich słowach funkcjonariusz drogówki się „wyluzował”. Stał się przyjacielski, miły. Zapytał wprost, czego od niego oczekuje. - Powiedziałem, że jedyny rozsądnym wyjściem byłoby, gdyby zamiast mnie jako kierująca była moja dziewczyna. Policjant, aż cmoknął z radości, pokiwał ze zrozumieniem głową, uśmiechnął się i powiedział, cytuję, sprawę masz załatwioną - opowiada F. - W tym czasie drugi funkcjonariusz kręcił się przy samochodzie, jakby nic go nie interesowało.

Andrzej B. wziął do ręki prawo jazdy wystawione na Agnieszkę K., a które Adam F. znalazł w schowku. Spisał dane do notatnika. Dla uwiarygodnienia wszystkiego wystawił symboliczny mandat kredytowy. Jak ustalili śledczy, za swoją usługę wziął co najmniej 200 zł. I do tego zgodnie z sugestią, dopisał, że przyczyną kolizji, była próba uniknięcia zderzenia z sarną, która rzekomo wbiegła na drogę.

Są już wyroki

Czterech obywateli Białorusi, za doprowadzenie firm ubezpieczeniowych do niekorzystnego rozporządzenia mieniem (każdy usłyszał po kilka zarzutów) zostali prawomocnie skazani na kary roku lub 2 lat więzienia w zawieszeniu. Muszą też naprawić szkodę. Podobnie polscy tzw. figuranci.

Uznani za organizatorów procederu: Adam F i Michał M. w listopadzie tego roku usłyszeli wyroki skazujące. Pierwszy: na 5 lat pozbawienia wolności w zawieszeniu na 7, Piotr M. - 3,5 roku więzienia w zawieszeniu na 6 lat. Muszą też naprawić szkodę. Orzeczenie czeka na uprawomocnienie się.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny