Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Izabela Dąbrowska: Białystok na wyciągnięcie ręki

Anna Kopeć
Jak mamy zdjęcia do „Blondynki” to ja mieszkam w domu rodzinnym, dojeżdżam tylko na plan - mówi Izabela Dąbrowska. W serialu tym wciela się w postać Jasiuni Rostworowskiej, gospodyni doktora Fusa. Nazywana jest często mistrzynią epizodu. Choć obsadzana jest w rolach drugoplanowych, każde jej pojawienie się na ekranie to spore wydarzenie.
Jak mamy zdjęcia do „Blondynki” to ja mieszkam w domu rodzinnym, dojeżdżam tylko na plan - mówi Izabela Dąbrowska. W serialu tym wciela się w postać Jasiuni Rostworowskiej, gospodyni doktora Fusa. Nazywana jest często mistrzynią epizodu. Choć obsadzana jest w rolach drugoplanowych, każde jej pojawienie się na ekranie to spore wydarzenie. Anatol Chomicz
Nazywam nas ludźmi wybitnie naznaczonych talentem. Coś musi być w podlaskim powietrzu czy w wodzie, a może przekazały nam coś nasze matki... - mówi aktorka Izabela Dąbrowska.

Kurier Poranny: Spędza Pani święta w Białymstoku?

Izabela Dąbrowska: Tak, przyjeżdżam. W Białymstoku mam mamę, jej siostry, siostry mego ojca. Cała moja rodzina mieszka w Białymstoku i w okolicach. Teraz to już nie ma takiego wymiaru jak wtedy, gdy żyli dziadkowie. Wtedy cała rodzina się zjeżdżała do nich na święta prawosławne. Zawsze kultywowaliśmy tradycję, staraliśmy się zjechać na Wigilię, 6 stycznia, właśnie do dziadków we wsi Kołodno, niedaleko Supraśla. Dla mnie to był dom rodzinny, bo w nim się wychowałam do 3. roku życia. Była tam malutka cerkiew, brukowana ulica. Pamiętam wielką lipę i ławeczkę. Dziś już ich nie ma, wszystko się zmienia, ale obraz pozostał. Ogromnym sentymentem darzę te tereny i jak mogę to zawsze chętnie przyjeżdżam.

Tu spędziła Pani dzieciństwo i młodość. Jakie zachowała Pani pierwsze wspomnienie?

Tak, to czas mojej szkoły podstawowej, liceum i studiów. Skończyłam Wydział Sztuk Lalkarskich w Białymstoku. Mieszkałam w domu, więc życie studenckie - w takim klasycznym rozumieniu - mnie ominęło. Trudno mi mówić o wspomnieniach, bo we mnie jest to cały czas żywe. To nie jest kwestia nostalgii i czegoś czego mi brakuje, bo to cały czas jest. Być może dlatego te wspomnienia nie mają wymiaru sentymentalnego. Oczywiście wieś się zmieniła i na pewno już nigdy nie będzie taką, jak pamiętam z najmłodszych lat. Ale Białystok mam na wyciągnięcie ręki. Te 200 kilometrów od Warszawy to już nie jest tak duża odległość.

W którym momencie zdecydowała Pani, że chce pracować na scenie?

Nie było żadnego momentu przełomowego, że zgasło światło i było takie pstryk. To się raczej rodziło sukcesywnie. Jak dziś sobie o tym myślę, to przyjemność z występów miałam zawsze. Coś takiego we mnie tkwiło. Rzeczywiście od małego rodzinne imprezy okraszane były wierszykami, piosenkami w moim wykonaniu. Nigdy nie było buntu i nie trzeba było mnie do tego zmuszać. To zostało. Kiedy byłam w II klasie liceum, moja polonistka namówiła mnie do udziału w konkursie recytatorskim. Z tego występu nic wielkiego nie wynikło, ale w jury był Jerzy Siech - aktor Teatru Dramatycznego. Zaproponował mi żebym dołączyła do jego zespołu Pro. Potem to już poszło z takim rozpędem. Do szkoły teatralnej zdawali koledzy, pomyślałam, że może ja też, bo wiedziałam, że pójdę w kierunku humanistycznym. Ale bycie polonistką albo rusycystką niespecjalnie mnie kręciło. Zostałam przy pomyśle szkoły teatralnej i się udało. Co prawda byłam blisko kreski, ale się udało.

Pracowała Pani też w Teatrze Wierszalin, jeszcze chyba z Tadeuszem Słobodziankiem?

Z twórcami tego teatru - Piotrem Tomaszukiem i Tadeuszem Słobodziankiem - spotkałam się, gdy zaczęłam pracować w Teatrze Miniatura w Gdańsku, któremu szefowali. Kiedy los zmusił ich do odejścia z tego teatru, pojawił pomysł powołania Wierszalina, część aktorów postanowiła współtworzyć z nimi ten nowy teatr. Pracowałam w nim jakieś dwa lata. Potem zdecydowałam się pracować na własny rachunek jako wolny strzelec w Warszawie. Z Wierszalinem przeżyłam premierę słynnego „Turlajgroszka”, pierwsze sukcesy, festiwale, trochę zagranicznych wyjazdów. To ważny etap w moim życiu.

Na scenie współpracuje Pani m.in. z Rafałem Rutkowskim, który również jest białostoczaninem. Często spotyka Pani ziomków?

Faktycznie, często mijamy się na ulicach. Gramy razem w spektaklu „Prapremiera Dreszczowca”, w którym występuje także białostoczanka Patrycja Szczepanowska. Kiedyś nawet mieliśmy taki projekt żeby założyć klub białostoczan w Warszawie. Może jeszcze to się uda. W stolicy jest nas naprawdę sporo. Nazywam nas ludźmi wybitnie naznaczonych talentem. Coś musi być w podlaskim powietrzu czy w wodzie, a może przekazały nam coś nasze matki (śmiech).

Czy fakt, że pochodzicie z miasta na wschodzie pomaga czy przeszkadza?

Uważam, że ludzie z tego regionu mają w sobie pewien rodzaj otwartości. Z jednej strony są bardzo pragmatyczni, konkretni, myślą realistycznie, są związani bardzo z ziemią, mocno stąpają po ziemi, a z drugiej strony są życzliwi, otwarci. To pewnie pomaga, bo ludzie odczytują to jako pewien rodzaj sympatii, którą ma się do świata. Mam też poczucie, że nie ma w nas agresji, walki za wszelką cenę. Potrafimy cieszyć się z tego, co życie przynosi i taką filozofię chyba prezentujemy wobec świata.

Jakie ma Pani na najbliższy czas? Gdzie możemy Panią zobaczyć? Duży, mały ekran?

Trwa IV seria „Blondynki”, odcinki emitowane są co niedziela. Jeśli chodzi o scenę to w Och-Teatrze przygotowujemy premierę sztuki „Udając ofiarę” autorstwa braci Presniakow, którą reżyseruje pani Krystyna Janda. Premiera 8 stycznia, na którą zapraszam.

Jaki był najważniejszy moment w Pani karierze?

Mam nadzieję, że jeszcze nie nadszedł. Nie ustawiam jakichś kamieni milowych, bo zazwyczaj jak się człowiek na coś mocno „zasadzi” to najczęściej z tych planów wychodzą nici. Przyjmuję to, co los mi daje. A że obdarza mnie dość obficie to jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa. Lubię to co robię i mam nadzieję, że widzowie z wzajemnością to odbierają. Każda następną, każda nowa rzecz jest wyzwaniem. Dla aktora ważna jest ta premiera, która nadejdzie, a nie ta która się odbyła. To już ma się za sobą. A co przed nami, co nam los da, to się okaże. Musimy wszystkie swoje umiejętności i siły przeznaczyć, żeby to nowe było tak dobre, albo i lepsze niż to co się nam udało w przeszłości.

Jakie było Pani największe wyzwanie aktorskie?

„Nasza klasa” i rola Zochy. Pewnie nie będę zbyt odkrywcza. Wiązało się to z tym, że to temat dość trudny, relacje polsko-żydowskie również związane są z nimi rodzinnymi stronami. Postać Zochy była budowana w oparciu o prawdziwą osobę, to duża odpowiedzialność. Wiadomo, że nigdy nie przełoży się czyjegoś życia jeden do jednego, bo to niemożliwe, ale sam fakt, że ta osoba istniała, powodowało we mnie poczucie tego, że nie mogę tego potraktować lekko. Czas prób był niezwykle trudny, bo zastanawialiśmy się jak ten problem, temat w ogóle pokazać. W końcu zbawienny okazał się Onderj Spisak reżyser ze Słowacji , który miał w sobie pewien rodzaj dystansu do całej historii, mimo, że Słowacy mają podobne zaszłości z Cyganami. On rozumiał na czym polegają sąsiedzkie antagonizmy. Był osobą z zewnątrz więc mógł na to inaczej spojrzeć i wybrał rodzaj absolutnego minimalizmu. Jeśli chodzi o ciężar gatunkowy i rodzaj pracy to do tej pory to największe wyzwanie. Od pięciu lat zagraliśmy już ok. 140 przedstawień, mimo realizacji telewizyjnej w TVP Kultura wciąż mamy widzów. Teraz już niemal każdy kraj ma swoją „Naszą klasę”. Każdy w tym tekście odnajduje swoją historię, okazuje się, że jest to niezwykle uniwersalne. A dla mnie to najmocniejsze przeżycie teatralne i osobiste.

Izabela Dąbrowska to absolwentka V LO oraz Wydziału Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku. Zadebiutowała rolą Ziarenka w „Turlajgroszku” Piotra Tomaszuka i Tadeusza Słobodzianka w gdańskim Teatrze Lalki i Aktora Miniatura oraz w Teatrze TV.

Występowała w Teatrze Lalka w Warszawie, Teatrze Lalki i Aktora Miniatura w Gdańsku, Teatrze Dramatycznym w Warszawie, Teatrze Na Woli w Warszawie. Od roku 2005 roku współpracuje z warszawskim Laboratorium Dramatu Tadeusza Słobodzianka i Teatrem Montownia. W 2007 roku otrzymała wyróżnienie na XIII Ogólnopolskim Konkursie na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej - za rolę Fifi w „Kowalu Malambo” Tadeusza Słobodzianka w reżyserii Ondreja Spišáka w Laboratorium Dramatu. Wystąpiła w około 30 filmach i serialach, zaś w ponad 70 użyczyła swojego głosu w dubbingu. Popularność przyniosła jej rola Kazi Machejkowej w serialu „Plebania” oraz Zochy Suszkowej z filmu TV „Biała sukienka”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny