Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Instruktorzy tańca podejrzani o gwałt mają zniszczone życia

Jacek Wolski [email protected]
Sąd uznał, że instruktorzy są niewinni
Sąd uznał, że instruktorzy są niewinni
Ponad osiem lat temu dwaj instruktorzy tańca z Suwałk i Łomży trafili za kratki. Prokurator zarzucił im zgwałcenie 22-letniej kobiety. Kariera obu mężczyzn legła w gruzach. Sąd dwukrotnie uznawał ich za winnych. Ostatecznie okazało się jednak, że winy przypisać im nie można. To rozstrzygnięcie jest już prawomocne. Ale czasu nie da się cofnąć.

Choć szczególnie suwalska opinia publiczna swój wyrok wydała od razu, ta sprawa zawsze budziła wiele kontrowersji. To, w gruncie rzeczy, kolejny temat do emitowanego przez Polsat programu "Państwo w państwie". Sąd Okręgowy w Suwałkach uznał właśnie, że Jarosław P. i Dariusz S. żadnego przestępstwa nie popełnili.

Na miesiąc obaj podejrzani trafili do tymczasowego aresztu

W 2004 roku głośno było o tym w całej Polsce. No bo nie często dochodzi do sytuacji, że instruktorzy tańca gwałcą swoją kursantkę. W dodatku jeden z nich - Jarosław P., to znana osoba. W parze z żoną wygrywał konkursy w Polsce i poza jej granicami. W Suwałkach prowadził też bardzo dobrze prosperującą szkołę tańca. A działo się to jeszcze w czasach, gdy programy telewizyjne typu "Taniec z gwiazdami" dopiero przygotowywano do emisji. Można sobie tylko wyobrazić, jakie oblężenie szkoła Jarosława P. przeżywałaby po tym, jak miliony Polaków uwierzyły, że najważniejsze w życiu jest sprawne poruszanie się po parkiecie.

Tymczasem suwalczanina i jego kolegę z Łomży wezwał prokurator. Ten pierwszy miał wówczas 41 lat, drugi był o rok starszy. Śledczy zarzucił obu, że zgwałcili 22-letnią kobietę. Miało to się stać w jej mieszkaniu, do którego sama mężczyzn zaprosiła.

Jarosław P. usłyszał jeszcze jeden zarzut. Sześć lat wcześniej miał tę samą kobietę zgwałcić po raz pierwszy. Uczęszczała wówczas do jego tanecznej szkoły. Do gwałtu miało dojść na zapleczu sali, w której odbywały się zajęcia. Dziewczyna o niczym nikomu jednak nie powiedziała. Tyle, że w szkole P. już więcej wówczas się nie pojawiła.

Powrót nastąpił jednak z jej inicjatywy. W 2004 roku sama zgłosiła się do Jarosława P. Twierdziła, że chce, aby znalazł jej partnera, z którym mogłaby występować na konkursach tanecznych. Tak, jakby zdarzenia sprzed sześciu lat w ogóle nie było.

Mężczyźni nie przyznawali się do winy. Twierdzili, że do seksu z kobietą rzeczywiście doszło, ale działo się to za jej zgodą. Jarosław P. stanowczo też odrzucił oskarżenie dotyczące wcześniejszego gwałtu.
Prokuratura złożyła wniosek o tymczasowe aresztowanie obu podejrzanych. Sąd to zaakceptował. Za kratami spędzili miesiąc. Potem wyszli na wolność za kaucją.

Wszędzie w Suwałkach było go pełno

Na murach wielu suwalskich domów, ale też na przystankach autobusowych czy ogrodzeniach zaczęły pojawiać się wielkie napisy typu "P. gwałci", "P. zboczeniec". Nazwisko podawano rzecz jasna w pełnym brzmieniu. Ktoś to potem zamalowywał, ale pojawiały się nowe napisy. Trwało to przez wiele lat. Do dzisiaj nie wiadomo, kto i po co to robił.

Jarosław P. był w Suwałkach bardzo znaną osobą. Z gatunku takich, których wszędzie jest pełno. Tańca uczył się w zespole ludowym Suwalszczyzna.

- Miał duże poczucie rytmu, był bardzo sprawny i przebojowy - opowiadali znajomi z tamtych czasów. - Rekompensowało to niespecjalnie imponujący, jak na tancerza wzrost. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że Jarek prędzej czy później zrobi karierę.

Jego ambicje sięgały znacznie poza występy w ludowym zespole. W latach dziewięćdziesiątych założył własną szkołę tańca. Ludzie walili drzwiami i oknami. W tamtym czasie niemal wszyscy suwalczanie, którzy uczyli się tańczyć przeszli przez tę placówkę.

Jednocześnie, razem z żoną - piękną i sporo od siebie młodszą kobietą, występował na parkietach w kraju i za granicą. Para zdobyła wiele prestiżowych laurów. Jarosław P. dbał o to, by wszyscy o tym wiedzieli. Chodził po redakcjach, przynosił niezbędne materiały. Gazety chętnie opisywały sukcesy suwalskich tancerzy. Publikowały zdjęcia Jarosława P. i jego żony.

Dzięki niemu w Suwałkach zaczęły się też odbywać turnieje taneczne. Miejskie władze mocno to wspierały. Z roku na rok impreza robiła się coraz większa. Z czasem mogła stać się jedną z miejskich wizytówek.

Jarosław P. miał bardzo bezpośredni sposób bycia. Także w stosunku do kobiet. Jedni to tolerowali, inni - nie. Powiedzieć, że w Suwałkach był powszechnie kochany i poważany, jednak nie można.

- Lubił uszczypnąć ładną dziewczynę, albo klepnąć ją po pupie - mówiła dobra znajoma Jarosława P. - Ale z tym gwałtem, to chyba przesada.

Dwa razy - winny, dwa razy - niewinny

Tym, co od początku budziło największe wątpliwości było to, że poza zeznaniami kobiety prokuratura nie dysponowała praktycznie żadnymi innymi dowodami. Gwałt sprzed sześciu lat uwiarygodniać miała ekspertyza psychologiczna, w myśl której kobieta nie wykazywała skłonności do konfabulacji i rzeczywiście mogła kilka lat wcześniej przeżyć wielką traumę. Skąd to wiadomo? Mieliśmy okazję przeczytać akt oskarżenia. W 2004 roku zarówno prokuratura, jak i sąd były znacznie bardziej otwarte na współpracę z dziennikarzami. Dzisiaj pokazanie przedstawicielowi mediów podobnego dokumentu byłoby praktycznie niemożliwe.

W akcie oskarżenia nie pada odpowiedź na jedno z podstawowych pytań - dlaczego dziewczyna, która zostaje zgwałcona w wieku 16 lat i mocno to przeżywa, wraca do tego samego instruktora. Czy jakakolwiek kariera warta jest tego, by własną psychikę wystawiać aż na takie próby?

Nie ma też odniesienia do wersji, która pojawiała się w kontekście tej sprawy, iż ktoś bliski zaskoczył tancerzy oraz kobietę w jej mieszkaniu. Twierdzenie, że doszło do gwałtu mogło być więc swoistą obroną.

Co działo się na sali sądowej nie wiadomo, bo cały proces odbywał się z wyłączeniem jawności.
Pierwszy wyrok w tej sprawie zapadł w 2006 roku. Jarosław P. został skazany na cztery lata więzienia, Dariusz S. na dwa i pół roku. Obaj złożyli apelacje.

Sąd drugiej instancji wyrok uchylił i nakazał wszystko rozpatrzeć jeszcze raz.

Proces ciągnął się przez kolejne lata. M.in. z powodu zaświadczeń lekarskich dostarczanych przez Dariusza S., iż nie może brać udziału w rozprawie.

Drugi wyrok zapadł w 2010 roku. I znowu suwalski sąd uznał obu mężczyzn za winnych. Tyle, że kary bezwzględnego pozbawienia wolności były o kilka miesięcy niższe.

Oskarżeni złożyli apelację. I sprawa, tak jak poprzednio, wróciła do ponownego rozpatrzenia.
We wrześniu ubiegłego roku kolejny już skład orzekający wydał sensacyjny wręcz wyrok. Jarosław P. i Dariusz S. zostali bowiem uniewinnieni. Uzasadnienie także jest tajne, więc nie wiadomo, dlaczego.
Od tego rozstrzygnięcia odwołała się z kolei prokuratura. Zarzuciła sądowi błąd w ustaleniach faktycznych.

Ale drugiej instancji to nie przekonało. Uniewinniający wyrok został podtrzymany. Stał się on jednocześnie prawomocny.

Prokuratura może jeszcze składać wniosek o kasację do Sądu Najwyższego, ale czy to uczyni, na razie nie wiadomo.

Teraz mogą domagać się wysokich odszkodowań

Na pytanie, jak to możliwe, że na podstawie tych samych materiałów sąd raz orzeka tak, a raz inaczej, nikt odpowiedzieć nie chce. Bo trzeba by operować informacjami z postępowania, a te są wszak tajne. Opinii publicznej ma wystarczyć suchy komunikat - dwa razy winni, dwa razy niewinni. Koniec, kropka.
Czy jakieś instytucje nadzorcze będą tę sprawę analizowały, nie wiadomo. Pewnie jednak nie, bo sąd ma prawo do swobodnej oceny zgromadzonych przez prokuraturę dowodów.

Jak ta sprawa wpłynęła na losy Dariusza S. z Łomży, specjalnie nie wiadomo. Podobnie jak tego, co obecnie porabia.

Jarosław P. stracił natomiast niemal wszystko. Niedługo po wybuchu afery musiał zamknąć swoją suwalską szkołę tańca. Bo ludzie bali się do "gwałciciela" zapisywać. Przez jakiś czas prowadził szkołę w Augustowie. Tyle, że pod zmienioną nazwą. Ale i tam zła sława się za nim ciągnęła. Potem zniknął w ogóle.

Dzisiaj jego nazwisko można znaleźć na liście sędziów konkursów tanecznych w jednym z miast znajdujących się poza województwem podlaskim. Z informacji, którą da się znaleźć w internecie wynika, że w takiej roli występuje stosunkowo często. 50-letni dzisiaj mężczyzna zawodowo już nie tańczy.
Afera sprzed wielu lat zniszczyła mu także życie rodzinne. Małżeństwo P. się rozpadło.

Teraz przyjdzie pewnie czas na wystawianie instytucjom wymiaru sprawiedliwości rachunku. Bo aresztowanie na miesiąc czy niesłuszne oskarżenie i związane z tym konsekwencje dadzą się przeliczyć na złotówki. W grę mogą wchodzić nawet setki tysięcy złotych.

Tych pieniędzy, jeśli Jarosław P. czy Dariusz S. zdecydują się na wniesienie pozwów, nie zapłaci rzecz jasna ani prokurator, ani sędzia. Pomyłkę wymiaru sprawiedliwości sfinansują jak zawsze w podobnych przypadkach wszyscy podatnicy.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny