Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Inny Wymiar Wschodu Kultury

Jerzy Doroszkiewicz
Zaskoczeni widzowie i przechodnie ruszyli w tany z teatralną trupą, a zakończony w okolicach fontanny spektakl zamienił się w całkiem sporą miejską potańcówkę
Zaskoczeni widzowie i przechodnie ruszyli w tany z teatralną trupą, a zakończony w okolicach fontanny spektakl zamienił się w całkiem sporą miejską potańcówkę Jerzy Doroszkiewicz
Taniec, moda, muzyka i przede wszystkim teatr. Dzięki wsparciu ministra białostoczanie mogli na własne oczy przekonać się, że kultura niejedno ma oblicze. I warto w niej uczestniczyć, nawet mimo późnej pory i przenikliwego chłodu.

Wszystko zaczęło się od wspólnego projektu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Narodowego Centrum Kultury. Urzędnicy pomyśleli sobie, że warto byłoby wspomóc wydarzenia kulturalne dużych miast Polski Wschodniej z krajami Partnerstwa Wschodniego. Ministerstwo postawiło na Rzeszów, Białystok i Lublin. Zapowiadało też wymianę artystyczną i kulturalną, mobilność artystów i dzieł.

Czy tak było naprawdę?

Na pewno odwiedzili nas artyści zza wschodniej granicy, ale już prosta wymiana wydarzeń artystycznych między Rzeszowem, Białymstokiem i Lublinem nie była chyba priorytetem. Podczas edycji rzeszowskiej w programie imprezy określonej jako Europejski Stadion Kultury pojawił się jedynie Teatr Malabar Hotel ze spektaklem "Wesele". Oczywiście nazwa imprezy wywodziła się już od przygotowań do EURO 2012 i w jakiś sposób miała ugruntowaną markę. Organizatorzy mieli też idealny termin - od 28 czerwca, co oznaczało, że większość imprez odbędzie się w plenerze i przy łaskawej w tym roku aurze. Przyglądając się artystom, którzy rozpoczynali Wschód Kultury koncertem "Zjednoczeni w różnorodności" można tylko uchylić przysłowiowego kapelusza. Od Zakopower występujących wspólnie z ukraińskim SunSay, poprzez Hey z wielkim eksperymentatorem sceny elektronicznej Jimi Tenorem, po Myslovitz grający wspólnie ze znanym doskonale w Podlaskiem z festiwali Basowiszcza N.R.M. A do tego Coma wspólnie z Guano Apes i Julia Marcell z Aliną Orlovą. Można powiedzieć, że Guano Apes i Orlova występowali W Białymstoku już w poprzednich latach. No tak, tyle że zespół rockowy ściągnęli na Juwenalia studenci, a koncert Orlovej wbił się w pamięć nielicznym uczestnikom pierwszej edycji Halfway Festival - i jak widać z dobrym skutkiem, skoro inna instytucja kultury rok później postanowiła powtórzyć koncert artystki już w ramach swojego festiwalu Inny Wymiar. Tak czy inaczej, pomysł łączenia muzycznych światów był, moim zdaniem, największą wartością rzeszowskiej edycji i tu dofinansowanie ministra z pewnością pomogło w realizacji tak odważnych zestawień.

Zaglądam do programu edycji lubelskiej, która trwa od wtorku. Uff. W czwartek białostockie Południce wraz z Liquid Molly miały szansę zaprezentować na żywo swoją rewelacyjną płytę "Elektronice" Lublinowi. Dobre i to. Lublin w przestrzeni miejskiej pokaże kilka performance'ów, będzie też siedzibą obrad kongresu Kultura dla Partnerstwa Wschodniego. Jak w takim razie wypadł Białystok i jego wizja Wschodu Kultury?

Nie było tak najgorzej

Nawet jeśli muzycznie - przeciętnie i zachowawczo, to w dziedzinie teatru, mody, a przede wszystkim aktywizowania społeczności lokalnej chyba organizatorzy pobili pozostałe miasta. Oczywiście - nie odkryli Ameryki, bo urządzane od kilku lat już z najróżniejszych okazji spacery po mieście z pasjonatami-przewodnikami nie są żadną nowością, ale ważne, że białostoczanie chcieli wyjść z domów i rzeczywiście owe wycieczki, mimo dość podłej pogody, w mieście były widoczne. Nie są to rzecz jasna wydarzenia medialne, trudno pokazać je w telewizji - ważne, że wycieczka szlakiem kobiet cieszyła się powodzeniem.

Swoje dobre dni mieli miłośnicy teatru. Naszym artystom wystarczyło czasu, by przygotować intrygujące premiery. Pełna sala na próbie generalnej Teatru TrzyRzecze i entuzjastyczne głosy widzów potwierdziły, że połączone siły aktorskie TrzyRzecza i Teatru Dramatycznego muszą dać piorunujące wrażenie. Zresztą nawet soczyste przekleństwo w ustach Krzysztofa Ławniczaka potrafi zabrzmieć jak muzyka. Zgodnie z ideą Wschodu Kultury, "Majtki" zrealizowano na podstawie sztuki młodego białoruskiego dramaturga Pawła Priażki. I bardzo dobrze, bo cały czas sztuka Białorusi wydaje się być oddalona od Białegostoku silnym kordonem. Twórcy z bliskich nam uczuciowo Wilna i Grodna dołożyli swoje znaczące cegiełki w budowie spektaklu Białostockiego Teatru Lalek "Jaśniepanienka'". Informacja o bezpłatnych wejściówkach rozeszła się lotem błyskawicy, a nasze Lalki tradycyjnie przygotowały spektakl, który mimo formalnego zakończenia festiwalu, nadal cieszy się niesłabnącym i zasłużonym zainteresowaniem.

Najbardziej wytrawni teatromani mogli wyruszyć w teatralną podróż "Taxi-Podlasie". Teksty białostockich i podlaskich pisarzy i poetów przedstawione w formie etiud wywoływały dużo uśmiechu na twarzach widzów, a jednocześnie w pewien sposób przełamywały bariery przed teatrem i - w ogóle - podlaską literaturą. To także ważna wartość, by o naszych pisarzach - Kazaneckim, Gedroyciu, Karpowiczu czy Redlińskim pamiętać nie tylko od wielkiego dzwonu, ale sięgać po ich książki - często by przejrzeć się w nich jak w lustrach.

Między cudem a oczarowaniem

Do festiwalu swoją cegiełkę dołożyły też teatry formalnie działające poza Białymstokiem. "Wszyscy święci. Zabłudowski cud" Teatru Wierszalin nielicznych szczęśliwców, którzy zabrali się bezpłatnym autobusem sprzed kina Forum do Supraśla, po prostu wciskał w fotele. I samo wspomnienie maryjnego objawienia jest tu tylko pretekstem do mówienia o sprawach niemniej ważnych. O zakłamywaniu historii, o niezabliźnionych starciach świata wierzących z ateistycznymi towarzyszami i prokuratorem pochodzenia żydowskiego. Do tego kwestia agentów wśród kleru, postawy biskupów wobec cudu i analiza zachowań tłumu w amoku, jednoznacznie kojarząca się z wiecami pierwszej Solidarności. Widowisko pokazane w kameralnej przestrzeni, a poruszające, z świetną grą aktorów i intrygująca scenografią. Prawdziwy wielki teatr w małej przestrzeni, w dodatku osadzony w lokalnych realiach i zbudowany na podstawie autentycznych wspomnień świadków wydarzeń z 1965 roku.

Na chwilę wyjdźmy z zaczarowanego świata teatru, by wsłuchać się w przygotowaną dla festiwalowiczów muzykę. Tu organizatorzy poszli w kilku kierunkach - od dźwiękowego performance Martyny Poznańskiej, po barokową operę w gmachu przy Odeskiej. Ale głównym rdzeniem konfrontacji artystów ze Wschodu miały być chyba koncerty w kinie Forum. Troitsa, wsparta świetną pracą oświetleniowca BOK-u wprost zaczarowała widownię. Pełen magii i pierwotnych czarów koncert zauroczył słuchaczy. Tyle, że równie dobrze mógłby odbyć się w ramach nadchodzących Folków. Mnie zabrakło dyskretnego wsparcia tłumacza, który przybliżałby nieznającym białoruskiego opowieści lidera o wyśpiewywanych przez zespół pieśniach. Z tym problemem radził sobie za to doskonale Źmicier Wajciuszkiewicz. Występując z Czeremszyną sam całkiem zgrabnie mówił po polsku, a wsparty werwą naszej folkowej eksportowej dumy wysyłał całe pokłady dobrej energii. I tu, niestety, kłania się termin imprezy. Mimo pełnej sali, jakoś nikt nie kwapił się do tańca, choć dusze uśmiechały się słysząc skoczne ludowe pieśni z polsko-białoruskiego pogranicza. Zupełnie wyjątkowo zaśpiewała Litwinka Alina Orlova. Po rosyjsku, litewsku i po angielsku. Tu też przydałoby się jakieś wsparcie ze strony organizatorów, ale wiadomo - wyjątkowa muzyka łatwiej niż słowo kruszy wszelkie bariery. Podobnie jak występ Orlovej, zaproszonej w ubiegłym roku przez OiFP, kolejny koncert pod znakiem folku był efektem współpracy Opery z Kapelą ze Wsi Warszawa. I choć artyści prezentowali nieco inny program, w przeciwieństwie do pracy teatrów, miało się wrażenie lekkiej powtórki z rozrywki.

Sen nocy jesiennej

Zwieńczeniem festiwalu była białostocka premiera - wystawionej wcześniej w Krynkach, i dotykającej losów mieszkańców tej okolicy - "Antyhony". Monumentalna i fantastycznie oświetlona scena, znów Krzysztof Ławniczak w roli Żyda-komisarza, amatorzy odczytujący ważne słowa rysujące historię tych stron - to wszystko po raz kolejny zrobiło wrażenie i na szczęście zostało zarejestrowane przez telewizję publiczną. Ciekawe, czy tak samo sprawdzi się na deskach Teatru Dramatycznego, który idąc za pomysłem Leona Tarasewicza, całość napisał i wyprodukował.

Zanim jednak uczestnicy festiwalu i przypadkowi mieszkańcy mogli uczestniczyć w tragedii sióstr, z których jedna chce po prostu przeżyć, a druga gotowa jest polec w imię honoru, przestrzeń miejską dwa razy skradł Teatr A3. Widowiskowe "Zmysły" nawiązujące do teatru jarmarcznego były dopiero przygrywką do niedzielnego korowodu "Słońce na wschodzie, na zachodzie księżyc - Sen o nocy letniej". Zaskoczeni widzowie i przechodnie ruszyli w tany z teatralną trupą, a zakończony w okolicach fontanny spektakl zamienił się w całkiem sporą miejską potańcówkę. Takiej prostej, acz niepozbawionej artyzmu formy, miastu zdecydowanie brakuje. I skoro znów nie udało się zorganizować w Białymstoku zabawy miejskiej, może w 2014 roku właśnie Stowarzyszenie Kulturalne Pocztówka powinno wystąpić o dofinansowanie do prezydenta i roztańczyć Białystok?

Trzeba przyznać, że dzięki wsparciu ministra i NCK o Białymstoku było głośno w ogólnopolskich mediach. Reklamy pojawiały się i w TVP i radiowej Trójce, były wkładki do tygodników opinii. Podejrzewam jednak, że bez wsparcia nasz Inny Wymiar i tak by się odbył, za to na pewno nie byłoby tylu świetnych premier. Gdyby jeszcze zmienić termin na cieplejszy i szerzej wyjść w miasto - byłoby idealnie.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny