Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ignatki: Kurort wypoczynkowy miał park krajobrazowy, sady i stawy do pływania łodziami

Alicja Zielińska
Od lewej: Lata 30. Ignatki. Eugenia z ulubioną klaczką Siwką; Eugenia Miciełowska, po mężu Ryglewska, córka Nadziei i Borysa, lata 50; Ok. 1930 r. Nadzieja Miciełowska rozmawia przez telefon w jednej z daczy; 1933 r. Boże Narodzenie u Mikołaja Kawelina (z prawej) w Majówce. Z  lewej Nadzieja Miciełowska, pośrodku stoi Borys Miciełowski.
Od lewej: Lata 30. Ignatki. Eugenia z ulubioną klaczką Siwką; Eugenia Miciełowska, po mężu Ryglewska, córka Nadziei i Borysa, lata 50; Ok. 1930 r. Nadzieja Miciełowska rozmawia przez telefon w jednej z daczy; 1933 r. Boże Narodzenie u Mikołaja Kawelina (z prawej) w Majówce. Z lewej Nadzieja Miciełowska, pośrodku stoi Borys Miciełowski.
Nie mam wspomnień z Ignatek. Dziadka aresztowali Sowieci. Wyjechaliśmy stąd jak miałem cztery lata. Mama i babcia rzadko opowiadały o majątku. Dla nich były to bolesne wspomnienia. Straciliśmy przecież wszystko - mówi Karol Ryglewicz.

Karol Ryglewicz z Poznania, wnuk Borysa Miciełowskiego, przedwojennego właściciela majątku Ignatki odwiedził Białystok. Przyjechał zainspirowany artykułem o swoich rodzicach w naszym Albumie, który przeczytał w internecie. Poza sentymentalną wędrówką po okolicy związanej ze swoją rodziną, spotkał się z pasjonatami dziejów Miciełowskich, Zbigniewem Karlikowskim i Ewą Zwierzyńską.

- Przyjechałem do Białegostoku po raz drugi - powiedział nam Karol Ryglewicz. - Wcześniej byłem z kuzynem mojej mamy, z Francji, już nieżyjącym, jakieś 15 lat temu. I przyznam, Białystok wydał mi się zaściankowy, prowincjonalny. Teraz byłem zachwycony, bardzo mi się podobał, wprost nie poznawałem miasta. Chodziliśmy z żoną po starych kątach.

Słuchałem z wielkim zainteresowaniem opowieści ludzi. Ja niestety nie mam żadnych wspomnień z Ignatek, wyjechaliśmy z Białegostoku w 1944 r. Miałem wówczas cztery lata. Pozostały mi tylko luźne obrazy przed oczami. A reszta jest oparta na wspomnieniach mojej mamy i babci.

Dziadek Borys Miciełowski został wywieziony w głąb Rosji i ślad po nim zaginął. Po 22 września 1939 roku, kiedy Sowieci weszli do Białegostoku, jeden z pracowników majątku doniósł na niego do NKWD, że był oficerem carskim. Resztę rodziny wywózka na Sybir ominęła w ostatniej chwili. Szczęśliwym trafem mój ojciec, który był lekarzem ginekologiem, operował żonę wysokiego urzędnika NKWD, i - mama opowiadała - ten enkawudzista siedział pod salą z naganem na kolanach. Zagroził ojcu, że jak żona umrze, to on go zabije. Operacja się udała.

NKWD uratowało kobietę w ciąży

Kiedy więc w 1940 r. babcia i mama były już w pociągu ojciec poszedł do tego enkawudzisty i mu się przypomniał: ja ci uratowałem żonę, to ty mi teraz uratuj moją. I ten enkawudzista wszedł do wagonu i do mojej mamy powiedział: "wychodi", a mama mu odpowiedziała, że ona nie wyjdzie sama, tylko ze swoją matką. W ten sposób udało się uratować i poniekąd mnie, bo mama była w ciąży ze mną. Niewiele brakowało, a przyszedłbym na świat na Syberii.

W domu w Poznaniu, gdzie zamieszkaliśmy po wojnie, nie rozmawiano o tamtych czasach za wiele. Dla mojej babci, która została pozbawiona majątku i wszystkiego, czego się w życiu dorobiła z mężem, było to bolesne. Mama miała bardziej sympatyczne wspomnienia. W Białymstoku poznała mego ojca, Karola Ryglewicza. Była przywiązana do Ignatek. Tu przecież spędziła dzieciństwo i młodość. Jeździła na mogiły, stawiała świeczki, utrzymywała kontakty z dawnymi znajomymi, pracownikami majątku, z państwem Korzańczuków. Ja też ich poznałem osobiście. Moja pierwsza niania Stefania Dąbrowska mieszkała u nich, w Księżynie.

Z majątku w Ignatkach prawie nic nam nie zostało. Mama w dwóch workach jutowych przywiozła sekretarzyk, który później złożył miejscowy antykarz, jakieś bibeloty, parę obrazów i zdjęcia, na których nie rozpoznaję ludzi. Do Warszawy pojechali na wozach drabiniastych. Dotarli do mego wuja, który mieszkał w Jabłonnej 1 sierpnia 1944 roku, kiedy wybuchło powstanie. Wszystkie rzeczy, które ojciec przesłał wcześniej, zaginęły.

W Ignatkach można było się zabawić

Podczas pobytu w Białymstoku pojechałem do Hryniewicz i rozmawiałem z dwójką starszych osób. Z wielką życzliwością wspominali moją mamę, jak leczyła chorych, odwiedzała w domach. Było mi bardzo miło tego słuchać. Byłem oczywiście i w Ignatkach. Tam wszystko jest mi teraz obce. Ale serce pikało, jak chodziłem, oglądałem, przypominałem sobie, co opowiadała mama i babcia.

Przyjazd Karola Ryglewicza do Białegostoku stał się okazją do wspomnień o rodzie Miciełowskich i dziejach majątku Ignatki. Odtworzył je pieczołowicie Zbigniew Karlikowski, emerytowany geodeta, pasjonat historii lokalnej. Zafascynowany postacią Mikołaja Kawelina, wielkiego społecznika i działacza sportowego, prezesa Jagiellonii - odkrył również Miciełowskich, ponieważ obie rodziny się przyjaźniły. Ma wiele unikalnych zdjęć, dotarł do archiwalnych dokumentów.

Ignatki trafiły do rodu Miciełowskich w 1889 r. Włodzimierz Miciełowski kupił majątek od Luby i Adolfa Reingardów, a następnie ożenił się z ich córką Olgą. Z zawodu inżynier budownictwa wojskowego w stopniu generała porucznika (był współbudowniczym części twierdzy Modlin) od razu przystąpił do gruntownej przebudowy gospodarstwa. Założył park krajobrazowy, ogród, sady, wykopał trzy stawy, usypał na rzece Horodniance groblę, zbudował młyn wodny. Wszystko było wzorcowo i starannie utrzymane - opisuje Zbigniew Karlikowski.

W 1911 r. przekazał dobra w zarządzanie synowi Borysowi. Borys był już wtedy żonaty z Nadzieją Kazakin. Mieli tylko jedną córkę Eugenię. Majątek w Ignatkach stanowiły również łąki, ziemie orne i lasy sięgające od Księżyna aż po Hryniewicze oraz wzdłuż Lasu Solnickiego w kierunku na Olmonty. W sumie ponad 180 ha, w tym 50 ha ziemi ornej. Dalej od siedziby dworskiej na północny wschód od drogi do Hryniewicz zostały postawione czworaki.

Sowieci spalili majątek

W majątku zatrudnionych było ok. 30 osób. Wbrew opiniom gospodarstwo nie przynosiło zbyt wielkich dochodów, bowiem ziemie były nie najlepszej klasy. Część ziemi Borys Miciełowski wydzierżawił bogatym Żydom z Białegostoku, którzy wybudowali w Ignatkach ok. 100 drewnianych domów i tu spędzali wakacje. Kursował nawet specjalny autobus, zakupiony przez Miciełowskiego, który dowoził chętnych na odpoczynek. Bawiono się w drewnianej oficynie "Kurhauz", zwanej przez miejscowych "Karuzel" (obecnie w tym miejscu jest hotel "Trzy sosny"), pływano kajakami po stawie, specjalnie ogrodzonym dla wypoczywających Żydów.

W majątku kwitło życie towarzyskie. Nadzieja Miciełowska organizowała kolonie dla dzieci z ubogich rodzin, prowadziła akcje dobroczynne, a nawet grała w spektaklach, z których dochód przeznaczono na cele społeczne. Wszystko to przerwała wojna. W 1944 r. armia sowiecka zmasowanym atakiem desantu rozbiła Niemców, ale też Sowieci, oblewając benzyną spalili pożydowskie drewniane domy. A potem majątek przejął PGR.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny