Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ignacy Karpowicz: Białystok wciąż jest moim miastem

Tomasz Mikulicz
To były sielankowe wprowadzenie w życie. Nie miałem pragnień materialnych, bo prawie nic nie dało się kupić. Żyłem zgodnie z rytmem wyznaczanym przez pory roku. Sianokosy, żniwa, wykopki, zbieranie owoców, grzybów, łowienie ryb - opowiada o dzieciństwie w Słuczance Ignacy Karpowicz
To były sielankowe wprowadzenie w życie. Nie miałem pragnień materialnych, bo prawie nic nie dało się kupić. Żyłem zgodnie z rytmem wyznaczanym przez pory roku. Sianokosy, żniwa, wykopki, zbieranie owoców, grzybów, łowienie ryb - opowiada o dzieciństwie w Słuczance Ignacy Karpowicz Wojciech Wojtkielewicz
Zawsze miałem dużo sympatii do miasta i jego mieszkańców. Teraz też, choć oczywiście łatwiej mi dobrze myśleć o moim rodzinnym mieście z daleka - mówi Ignacy Karpowicz, pisarz.

Kurier Poranny: Chociaż urodziłeś się w Białymstoku, pierwsze lata życia spędziłeś we wsi Słuczanka. Opowiedz trochę o tym okresie.

Ignacy Karpowicz: Cóż, to były sielankowe wprowadzenie w życie. Nie miałem pragnień materialnych, bo prawie nic nie dało się kupić. Żyłem zgodnie z rytmem wyznaczanym przez pory roku. Sianokosy, żniwa, wykopki, zbieranie owoców, grzybów, łowienie ryb. Podstawowym środkiem transportu była fura i pekaes. Jeździł kilka razy dziennie i często - obok traktorów - był jedynym mechanicznym pojazdem przejeżdżającym przez wieś. No i jedzenie: najbardziej lubiłem oranżadę i pajdę chleba ze śmietaną i cukrem. W ogóle kochałem cukier, bo był słodki i reglamentowany. Pamiętam też pasiekę dziadka i zagrożenie, jakie stwarzały pszczoły. Mogły użądlić.

To w Słuczance poznałeś podlaską gwarę - czyli mowę „pa prostu”, którą użyłeś w najnowszej książce „Sońka”. Jaki jest ten język, jaki masz do niego stosunek?

Dziecko po prostu opanowuje język bez świadomości, jak się on nazywa. W moim przypadku był to białoruski, ale nie nazywany białoruskim, a gwarą, czy najczęściej „pa prostu” oraz polski. „Pa prostu” mówili dziadkowie i sąsiedzi, a po polsku rodzice. Po przenosinach do Białegostoku nie miałem z kim rozmawiać „pa naszamu”. Teraz moja znajomość tego języka stała się znajomością bierną. Początkowo wydawało mi się, że dziadkowy język był czymś gorszym, wstydliwym, bo wyraźnie wskazywał na wiejskie pochodzenie, z czasem jednak mój stosunek uległ zmianie. Widzę teraz całą fantastyczność zawartą w „pa prostu”, wynikającą przede wszystkim z niezwykle silnego zespojenia z konkretnym miejscem, jakim jest podlaska wieś. Rewelacyjna sprawa! A że język ten umrze śmiercią naturalną jest, moim zdaniem, pewne. Małe języki umierają, roztapiają się w silniejszym żywiole językowym, czyli w tym przypadku w języku polskim. I pozostanie tylko pamięć o dawnym świecie i języku używanym do opisywania dawnego świata. Tak po prostu zawsze było, jest i będzie. Zresztą także języki dominujące potrafią zniknąć z rzeczywistości, schodząc do językoznawczych podziemi, choćby łacina.

Wiosną miała miejsce premiera „Sońki” na deskach Teatru Dramatycznego im. A. Węgierki. Jakie masz odczucia po spektaklu?

Agnieszka Korytkowska-Mazur zrobiła świetny spektakl. Godzi on to, co lokalne, z tym, co uniwersalne. Ogromną zaletą jest wybitna gra aktorów, zwłaszcza pary Sonia-Igor, skądinąd „pożyczonej” z innych teatrów. Ponadto dość niezwykłe na tle współczesnej dramaturgii jest to, że przedstawienie odwołuje się do emocji u widza. I to z sukcesem. Żeby zrozumieć, najpierw trzeba poczuć. I to się Agnieszce oraz zespołowi udało.

Twoim wujem jest znany malarz Leon Tarasewicz, który zresztą zainspirował Cię do napisania „Sońki” opowiadając o tym, że w Królowym Stojle mieszkała podczas II wojny światowej dziewczyna, która zakochała się w Niemcu. Jakie masz wspomnienia z dzieciństwa związane z wujem? Czy w dorosłym życiu często się spotykacie?

Wuj zawsze pojawiał się jak przybysz z innego świata. Przede wszystkim miał samochód, a to wtedy na wsi nie było częste. Nie doszło jeszcze do inwazji „bezwypadkowych” aut z Europy Zachodniej. Wuj należał do świata dorosłych, który nieszczególnie przenikał się ze światem dzieci. Na nowo, już na „dorosłych” zasadach zaczęliśmy się spotykać po moim powrocie do Polski i wydaniu „Niehalo”.

Pamiętasz może moment przeprowadzki ze Słuczanki do Białegostoku? Ile miałeś lat? Co Cię zaskoczyło czy zaintrygowało w wielkim mieście?

Samej przeprowadzki nie pamiętam, ale mój proces opanowywania zasad rządzących miejskim życiem przebiegał o tyle gładko, że zamieszkaliśmy w dużym, podzielonym na cztery mieszkania domu. A więc było podwórko, ogród i niedaleko łąki z rzeczką, skądinąd dość swego czasu toksyczną. Z fascynujących dla mnie rzeczy - niedaleko był hotel „Turkus”, a w nim można było zawsze kupić - oczywiście z supermarżą - ówczesną coca-colę.

W Białymstoku skończyłeś I Liceum Ogólnokształcące im. Adama Mickiewicza. Jak wspominasz ten okres? Czy wtedy rozpoczęło się zainteresowanie literaturą? Jakie czytałeś wtedy książki?

Książki czytałem zawsze, a czytałem wszystko nawet jeśli niezbyt rozumiałem, jak na przykład dzieła jakiegoś marksistowskiego myśliciela. Przypominało to trochę zaorywanie gruntów - każdego dnia cztery strony, aż wreszcie książka została przeczytana. Najlepiej z niej pamiętam okładkę ze złoconymi literami. Liceum wspominam dobrze. Po podstawówce, gdzie jednak przemoc międzyuczniowska się pojawiała, trafiłem do miejsca całkowicie jej pozbawionego. Przemoc, jeśli się w jakiejś formie pojawiała, to ze strony nauczycieli. Jasne, że czas liceum to czas paskudny. Myśli się, cierpli i boleśnie dorasta. Nigdy więcej nie chciałbym tego przeżywać.

Jaki dziś masz stosunek do Białegostoku. Co Ci się w tym mieście nie podoba, co uznajesz za budujące?

Białystok zawsze był, jest i będzie moim miastem. Zawsze miałem w sobie dużo sympatii do miasta i jego mieszkańców. Teraz też, choć oczywiście łatwiej mi dobrze myśleć o moim rodzinnym mieście z daleka. Pewnie gdybym tu mieszkał nieporównanie bardziej wkurzałaby mnie narastająca presja ze strony „brunatnych”. Te wszystkie akty nienawiści na tle rasowym lub religijnym i zaniechanie władz. To jest paskudne i szkodliwe dla wszystkich. Tolerancji trzeba uczyć w szkole, zamiast tego mamy religię, a religia w polskim wariancie jest niestety wykluczająca i opresyjna.

Popraw mnie jeśli się mylę, ale to bodaj w „Gestach” znalazło się stwierdzenie, że Białystok jest miastem arcypolskim. Mógłbyś rozwinąć tę myśl?

„Arcypolskość” Białegostoku pojawiła się już w „Niehalo”. Owa „arcypolskość” polega na dzieleniu wszystkiego na polskie i inne. Inne to - białoruskie, żydowskie, tatarskie, ateistyczne, LGBT. Polega to również na fałszowaniu historii. Kto się tym interesuje, niech przeczyta reportaż Marcina Kąckiego.

Mieszkasz w Warszawie. Jak ludzie reagują, gdy mówisz, że jesteś z Białegostoku? Mnie pewien Poznaniak spytał kiedyś, czy mówią tam jeszcze po polsku?

Akurat trafiłem do takiego środowiska, że moje podlaskie prawosławne pochodzenie było atutem. Nie było innej takiej osoby. Moi znajomi okazywali prawdziwie życzliwe zainteresowanie.

Zawsze, gdy rozmawiamy pytam na koniec, nad czym aktualnie pracujesz. Niech więc tradycji stanie się zadość. Szykuje się kolejna powieść?

Teraz - tak się złożyło - pochłonął mnie teatr. Z Anną Smolar zrobiliśmy „Dybuka” w Teatrze Polskim w Bydgoszczy, a ponadto toczy się nasz serial teatralny na podstawie „Balladyn i romansów” w warszawskim Teatrze Rozmaitości.

Ignacy Karpowicz urodził się w 1976 w Białymstoku. Jest prozaikiem i tłumaczem literackim. W 2011 roku został laureatem Paszportu „Polityki” za powieść „Balladyny i romanse”. Napisał też m.in.: „Niehalo”, „Cud”, „Gesty” i „Sońkę”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny