Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Hotel Ritz: "Fajfy" zawojowały Białystok

Andrzej Lechowski, dyrektor Muzeum Podlaskiego w Białymstoku
Fragment muzealnej makiety hotelu Ritz
Fragment muzealnej makiety hotelu Ritz
Z wrodzonej przekory odwracam białostockie powiedzonko i wychodzi mi, że nie ma nic - jest Ritz. Bo i faktycznie on jest. To, że nie ma Ritza w krajobrazie miasta? Szkoda. Ale przechowywany jest w pamięci.

Tęsknota za tamtym, dawno już minionym światem jest trwała, bo brak nam w Białymstoku takiego miejsca, w którym jak w soczewce skupiało się wszystko co w tamtym mieście było. Nie było tylko i wyłącznie elegancko, ale zawsze z charakterem i zawsze szeroko, w całym Białymstoku, komentowano różne ritzowskie wyczyny.

Złośliwie, ale chyba nie bez przyczyny mówiono o niezbyt światowym funkcjonowaniu restauracyjnej szatni. Obrosła ona nawet w krążące dowcipy. Oto rozmowa dwóch bywalców z 1937 roku.

" - Wiesz, ta restauracja Ritz jest najtańsza w całym Białymstoku.
- Pod jakim względem?
- No pomyśl. Za trzy złote miałem dziś wódkę, zakąskę, czarną kawkę, papierosy i całkiem nowiutki kapelusz".

Ta niepochlebna opinia o szatni miała swój realny byt. W karnawale 1936 roku w każdą sobotę i niedzielę odbywały się w Ritzu popularne "fajfy". Spotykały się na nich "elity" i "elitki", ale szatnia, a raczej jej namiastka i tak równała wszystkich. Widok był więc taki, że "wszystkie krzesła ritzowe obwieszane są paltami, futrami, płaszczami, a wszystkie podstola zastawione botami i kaloszami. Zupełnie jak na jarmarku". Drwiono z tej szczególnej elegancji, proponując dyrekcji, aby wywiesiła ogłoszenie, że "Dla biedoty szatnia bezpłatna".

Ale przecież nie o opłatę rzecz tu szła. Chodziło raczej o loterię, w której w roli ślepego losu występował ritzowski, wystrojony w liberię szatniarz. On też pojawiał się w dowcipach z tamtych lat. Wychodzący z Ritza "wielce zirytowany gość do szatnika: - Co za osioł wziął mój kapelusz, a swój zostawił!?

- Widocznie ktoś, co miał taką samą głowę jak wielmożny pan - odpowiedział szatniak".

Tymczasem "fajfy" zawojowały Białystok. Jednym z głośniejszych był zorganizowany jesienią 1935 roku five o`clock Żydowskiego Towarzystwa Krajoznawczego. Ubiegając ewentualne komplikacje z szatnią ogłoszono, że wstęp jest bezpłatny. Ale bezpłatnie można było tylko wstąpić. A co z resztą? Tym bardziej, że zapowiadano artystyczne występy, no i oczywiście tańce. Konserwatywna część żydowskiej społeczności krytycznie odnosiła się do światowego stylu życia preferowanego przez młodych. Opowiadano sobie, jak to do jednej z białostockich restauracji, gdy późnym wieczorem dancingowy szał zawładną wszystkimi, wkroczył brodaty starzec wyglądem przypominający "biblijnego proroka", przy czym co wnikliwszy obserwatorzy zauważyli, że był "mocno zawiany". Prorok ów widząc wypełniony tańczącymi parkiet, wzniósł ręce i potężnym głosem przemówił.

- "O Jehowo! Dein Volk Izrael tanzt".

Po czym skonstatował, że figury nowoczesnych tańców za czasów jego młodości wykonywano jedynie "pod kołdrami" w małżeńskich sypialniach, a te całe fajfy to nic innego niż fajfokloaki. Ale i tak nikt nie zwracał większej uwagi na jego tyradę.

Hotel Ritz słynął z wyśmienitej kuchni. Ale nie zawsze

W Ritzu dobrze też czuła się białostocka społeczność rosyjska. Bo w rzeczy samej to przecież dla bogatych Rosjan przyjeżdżających do Białegostoku za interesami, w 1913 roku wybudowano ten okazały hotel. Coroczną więc karnawałową tradycją były Bliny, organizowane przez Rosyjskie Towarzystwo Dobroczynne. W 1931 roku były nadzwyczaj wystawne. Wynajęto "górne sale" Ritza, czyli obszerne pomieszczenia na piętrze. Zapowiadano szereg atrakcji i jak pisano "dywartysment". Tymi przyjemnościami miały być atrakcje muzyczne, wśród których największą był chór braci Zajcewych. Oczekiwania publiczności miały też zaspokoić orkiestra bałałajkowa oraz tańce cygańskie, rosyjskie i kaukaskie. Na Blinach zjawiał się zawsze "cały kwiat tutejszego beau monde`u", który od 10. wieczór do bladego świtu tańczył i oblegał suto zaopatrzony bufet.

Co do bufetu, to mimo, że Ritz słynął z wyśmienitej kuchni, zdarzały się w nim też znamienne incydenty. Głośną była afera z 1932 roku, której bohaterem był miejscowy korespondent warszawskiego "Świata", Michał Gonerko. W sobotnie popołudnie zasiadł on w restauracji, zamawiając obiad. Zupa jak zupa, ale przyniesiony przez kelnera kotlet cielęcy barwą i wonią zdradzał swój podeszły wiek. Gonerko zażądał rozmowy z dyrekcją, której oświadczył, że "znajduje kotlet nieświeżym" i w związku z tym nie będzie płacić. Dyrekcja "zadraśnięta w swej ambicji" wezwała policję, która po sporządzeniu protokółu zabrała, z całymi policyjnymi szykanami, "kotlet do zbadania i analizy". Pozostał po tym cielęco-kotletowym nieporozumieniu kolejny ritzowski dowcip.

"Zdenerwowany konsument u Ritza woła: "Panie Ober! Ten kurczak jest przypalony. Ja tego nie mogę jeść! Proszę zawołać właściciela restauracji.
- Nie ma po co, proszę pana - odpowiada kelner - właściciel tym bardziej nie będzie tego jadł".

A ja zapraszam na całkiem wyjątkowe ritzowskie spotkanie. Od 28 lutego w Muzeum Historycznym, można oglądać po raz pierwszy makietę Ritza. Mniejszy, bo mniejszy, ale wraca Ritz do Białegostoku. Trzeba go koniecznie obejrzeć!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny