Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Hołociarze - zmora właścicieli koni

Włodzimierz Jarmolik
Niejeden niepilnowany koń mógł paść ofiarą szajki koniokradów
Niejeden niepilnowany koń mógł paść ofiarą szajki koniokradów Fot. sxc.hu
W czasach międzywojennych istną zmorą mieszkańców podbiałostockich wsi i miasteczek byli koniokradzi, zwani w złodziejskiej gwarze hołociarzami. W samym Białymstoku także dochodziło do kradzieży koni. Specjalizowali się w tym miejscowi Cyganie.

Zacząć wypada jednak od wspomnień Urke Nachalnika, czyli Icka Farberowicza, złodzieja z Wizny, który jeszcze w latach pierwszej wojny światowej zajmował się uprowadzaniem koni, to jest hołoty. Złodzieje wyprawiali się po swój łup około północy, gdy gospodarze ze wsi, umęczeni codzienną krzątaniną w polu i obejściu, mocno już spali. Podczas roboty hołociarze najpierw umiejętnie neutralizowali ochłapem mięsa podwórkowego Burka. Później szli szybko do stajni i wyprowadzili żywy towar. Następnie musieli znaleźć kupców. Z tym raczej nie było problemów.

Według Urke Nachalnika za parę dobrych koni kosztujących normalnie dwa tysiące lub więcej rubli, paserzy płacili sześćset złotych, albo i mniej. Zależało to od odległości z jakiej pochodziły skradzione chabety. Im była ona większa, tym bardziej wzrastała cena czworonogów.
Każdy koń zanim stał się łupem złodziei, już w stajni przechodził odpowiednie pomiary. Musiał mieć przynajmniej metr sześćdziesiąt pięć cm wzrostu i nie przekraczać pięciu lat. jego wartość na złodziejskim rynku była wtedy największa.

Paserami byli najczęściej Żydzi posiadający kontakty z Niemcami i im sprzedający koński towar. Okradani chłopi z okolic Białegostoku, Łomży czy Wizny dobrze wiedzieli, że ich konie trafiają głównie do Vaterlandu, udawali się więc od razu na stację kolejową i tam obserwowali pilnie ładowane do wagonów zwierzęta. Było wiele przypadków kiedy rozpoznawali bez wahania swoją własność. Mało to jednak pomagało. Niemcy koni nie oddawali, zaś hołociarzy pracujących na ich użytek, karali skromnymi wyrokami, od trzech miesięcy do jednego roku.

Po wojnie, już w odrodzonej Polsce, końscy złodzieje działali nadal bardzo intensywnie. W pierwszej połowie lat dwudziestych ubiegłego stulecia nie było w sądzie białostockim sesji, która by nie zawierała sprawy przeciwko koniokradom. Oto np. w maju 1924 r. przed sądem okręgowym stanęli: mieszkaniec wsi Waliły Jan Haćko oraz dwaj białostoczanie - Szmul Lejzor Wajner i jego syn Dawid, oskarżeni o kradzież koni na szkodę gospodarzy Piotra Benedykciniuka i Jana Adamczyka.

Kradzieży koni dokonano w nocy z 1 na 2 sierpnia 1922 r. W tym czasie przepadł także wałach oskarżonego Haćki. O ile jednak ten odnalazł się już na drugi dzień, pozostałe konie powędrowały w świat i słuch po nich zaginął. Podczas rozprawy sądowej wina dwóch głównych oskarżonych została udowodniona ponad wszelką wątpliwość. Szczególnie interesujące zeznanie złożył komendant posterunku policji w Gródku, Wasilewski. Stwierdził on m. in., że od czasu aresztowania Haćki, w okolicy przestały ginąć konie. Wysoki sąd pod przewodnictwem sędziego Moszyńskiego nie naradzał się zbyt długo. Haćce i Szlomie Wejenerowi wymierzył po pięć lat więzienia. Od razu jednak kara została zmniejszona na mocy amnestii o jedną trzecią.

Przypomnijmy również jeden z występów koniokradów w Białymstoku. Był to zimowy koniec 1931 r. Stanisław Wróblewski, gospodarz z kolonii Antoniuk, przyjechał do miasta furmanką, żeby zrobić noworoczne zakupy. Zatrzymał się na ul. Wasilkowskiej, zsiadł z wozu i zacząć chodzić po sklepikach. Kiedy wrócił po pewnym czasie obładowany pakunkami, na miejscu postoju zastał tylko samą furmankę. Po koniu przepadł ślad. Poważnie zmartwiony ruszył do najbliższego komisariatu. Jakież było jego zdziwienie, kiedy przed policyjnym budynkiem zobaczył swego siwka. Co się okazało? W czasie, gdy gospodarz z Antoniuka kupował rozmaite wiktuały, jego koniem zainteresował się właśnie w pobliżu Cygan, Romuald Cybulski. Wyprzągł zwierzę z wozu i poprowadził przed siebie. Traf chciał, że natknął się na posterunkowego Banacha. Ten zatrzymał podejrzanego osobnika razem z koniem. Wróblewskiego jednak pech nie opuszczał. Choć odzyskał szczęśliwie konia, to jednak w czasie, gdy przebywał w komisariacie, ktoś skradł mu z wozu kożuch.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny