Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Hiszpanie mają tylko o 100 euro więcej

Janusz Bakunowicz
Michał i Marek Galiccy z Bielska Podlaskiego swą przystań znaleźli w Hiszpanii. Mają zamiar kupić tam dom i osiąść na stałe. Ani myślą o powrocie do Polski
Michał i Marek Galiccy z Bielska Podlaskiego swą przystań znaleźli w Hiszpanii. Mają zamiar kupić tam dom i osiąść na stałe. Ani myślą o powrocie do Polski
W czasie świąt Bożego Narodzenia i sylwestra na ulicach Bielska pojawia się coraz więcej samochodów na obcych numerach rejestracyjnych. Niemieckich, francuskich, włoskich, angielskich, hiszpańskich.

To nie są zachodni sąsiedzi, którzy nagle postanowili odwiedzić nas w okresie bożonarodzeniowym. To na święta wracają ci, którzy wyjechali do innych państw w poszukiwaniu pracy. To na święta do rodzinnego domu wracają gastarbaiterzy...

Michał i Darek Galiccy z Bielska Podlaskiego są bliźniakami. Nawet najbliżsi znajomi mają problemy z ich rozróżnieniem. Od urodzenia są razem nie opuszczają jeden drugiego ni na krok. Razem spędzali dzieciństwo, razem chodzili do szkoły. Razem wyruszyli w świat w poszukiwaniu lżejszego chleba. A Bielsk opuścili w wieku 16 lat. Już w tym wieku zaczęli radzić sobie sami. Do Bielska przyjeżdżają rzadko. Mniej więcej trzy razy do roku. Ale samochodem na hiszpańskich numerach.

- Najpierw wyjechaliśmy na Śląsk - mówią chłopcy. - Tam spędziliśmy 11 lat. Pracowaliśmy w hucie Łaziska. Oprócz tego, jak skończyliśmy 18 lat mieliśmy dodatkowo swoja firmę. Po godzinach odwalało się chałtury. Coś pospawać, coś wyklepać. Do Niemiec na bezpłatnych urlopach się wyjeżdżało. Tam rekonstruowaliśmy stare samochody. Niezłe to były czasy. I robota była i pieniądze były.

Spawanie zamiast cięcia

Ale przyszedł czas, kiedy firmy zaczęły przeżywać kryzys. Huta Łaziska została zamknięta. Nie pozostało nic innego, jak powrócić na stare śmieci. Jednak w bielskich zakładach pracy chłopcy nie zagrzeli miejsca. Korytarzami Ekoinsbudu zaczął przechadzać się syndyk masy upadłościowej, w firmie Hoop również nie przyszło się długo popracować.

- Pozostały dorywcze roboty - mówi Michał. - Znamy się na hydraulice, na spawaniu, na ślusarce, ale dorywcze roboty również nie przynosiły większych dochodów. W pewnym momencie zadzwonił do nas kolega, z którym pracowaliśmy na Śląsku i oznajmił, że ma dla nas pracę w Hiszpanii.

Chłopcy długo się nie zastanawiali. Polska była już w granicach Unii Europejskiej. Z wyjazdem nie było problemów. Cała Europa stała przed nimi otworem. I pojechali mając 300 euro w kieszeni, nie znając języka. Ale mieli pracę. Mają ją do tej pory. Pracują w firmie, która produkuje autobusy dla koncernu Man.

- Na początku było śmiesznie - mówi Darek. - Szef mówił, żebyśmy cięliśmy blachy, a my je spawaliśmy. Jak kazał nam coś pospawać, to my cięliśmy. Szefostwo trochę się denerwowało. Denerwowaliśmy się sami. Wszystko przez to, że nie znaliśmy języka. Ale pracował z nami pewien Ukrainiec, który trochę znał hiszpański i co nieco nam tłumaczył.

Ale jakoś poszło. Praca z Hiszpanami pozwoliła na opanowanie języka w stopniu komunikatywnym. Pracodawcy docenili zapał chłopaków do pracy. Teraz sami ściągają do pracy w firmie swoich znajomych.

- Oprócz nas pracuje pięciu spawaczy z Polski - dodają. - Wszyscy to nasi znajomi. Ale w Hiszpanii pracuje dużo Polaków. I to legalnie, bo tam nikt do pracy na czarno nie przyjmie. W naszej firmie nie przyjmują również na krótki czas. Pracodawcy zależy na tym, by zatrzymać pracowników na dłużej.

Bez dyskryminacji

Chłopcy mieszkają w Santa Colona De Farmers w samych Pirenejach. Mają 28 kilometrów do wybrzeża morza Śródziemnego. Costa Brava w zasięgu ręki. Teraz, gdy w Polsce tnie siarczysty mróz, w południowej Hiszpanii jest całe 17 stopni Celsjusza.

Bielscy gastarbaiterzy są w stanie miesięcznie odłożyć po 6 tysięcy złotych każdy. We dwójkę 12 tysięcy złotych. Ceny produktów są podobne jak w Polsce, niektóre rzeczy, chociażby paliwo, są nawet znacznie tańsze. Przy normalnych hiszpańskich zarobkach da się coś odłożyć. Po dwóch latach pracy kupili nowego terenowego Nissana Pathfindera, za którego musieli zapłacić niemalże 200 tysięcy złotych.

- Otrzymujemy wypłatę może o 100 euro niższą niż Hiszpanie - przyznają bliźniacy. - Praca nie jest ciężka. Takiej pracy nigdy nie mieliśmy. W dodatku firma płaci za nasze mieszkanie. My tylko opłacamy koszty mediów. Hiszpanie mieszkanie muszą opłacać sami. W sumie, to chyba jesteśmy w lepszej sytuacji niż Hiszpanie. O żadnej dyskryminacji pracowników z Polski nie ma mowy.

Chłopcy nie narzekają również na warunki socjalne. Są ubezpieczeni, mają zagwarantowaną opiekę lekarską, opłacane są składki emerytalne. Mimo że mają już pod czterdziestkę, wcale nie myślą o powrocie do Polski.

- Mamy nawet zamiar kupić w Hiszpanii mieszkanie - przyznają. - Chyba zostaniemy tam na stałe. Powrót do kraju nie ma żadnego sensu. Chyba, że coś by tutaj się zmieniło. A zmienić się musi bardzo wiele, żeby ci, którzy wyjechali na tzw. zachód i mają tam pracę, a nawet swoje firmy, powrócili do Polski. Jednak, póki co, do tego kraju nie ma po co wracać...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny