Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia ulicy Nowej i dzielnicy Nowe Miasto

Alicja Zielińska
Zdjęcia z archiwum rodzinnego doktora Jana Skowrońskiego
Zdjęcia z archiwum rodzinnego doktora Jana Skowrońskiego Fot. Archiwum rodzinne
Nazwa ulicy do dziś pozostała. Ale jak pisze Jan Skowroński, na Nowej z lat jego dzieciństwa i młodości pozostało już tylko kilka osób. I jakże to inna ulica niż kiedyś.

Doktor Jan Skowroński był jednym z pierwszych Czytelników, który odezwał się na apel o pokazywanie swoich zdjęć, kiedy w październiku 2008 roku rozpoczynaliśmy nasz Album Białostocki. Przyniósł fotografie, opowiedział o swojej rodzinie, o ul. Nowej i Nowym Mieście - dzielnicy, w której się urodził i gdzie mieszka do dzisiaj, chociaż już nieco dalej. A niedawno napisał o tym książkę. Jak mówi, inspiracją był artykuł wydrukowany w "Kurierze Porannym". Z przyjemnością więc wracamy do tych wspomnień.

Przez wiele lat po wojnie była nieutwardzona. Piaszczysta latem, jesienią rozmokła i błotnista. Ludzie, którzy tu mieszkali byli biedni. Domy były niewielkie. Drewniane, otoczone ogródkami. Większość mieszkańców hodowała kury, a często w chlewiku świniaka. Przed Bożym Narodzeniem sąsiedzi pomagali sobie przy uboju.

Najbliższy sklep spożywczy znajdował się w domu Pastuszków na ul. Pułaskiego, naprzeciwko szkoły podstawowej nr 14. Do centrum miasta było około 5 km, trochę bliżej na Sienny Rynek. Komunikacja miejska zaczynała stawiać pierwsze kroki po 1949 roku. Zakupów więc rodzice dokonywali na ulicy Kawaleryjskiej.

Ulicą tą szczególnie w czwartki, kiedy odbywał się targ na Siennym Rynku, ciągnęły furmanki, wypełnione po brzegi artykułami rolnymi. Można było potargować się i kupić wszystko. Ziemniaki, owoce, warzywa, jaja, mleko, kury, a nawet świeże ryby.

Chłopi (określenie rolnik wtedy nie funkcjonowało) sprzedawali świeże mięso wieprzowe, wołowinę, baraninę, słoninę oraz cielęcinę. Oferowali mąkę, kaszę, makę, miód. Zakupy na ulicy robili wszyscy okoliczni mieszkańcy.

Wozy poruszały się na drewnianych kołach, a ciągnęły je poczciwe jeden lub dwa konie. Gospodarze często zatrzymywali się na dłużej, by skorzystać z usług kowala. Kowal, pan Bronek Matusiak miał kuźnię na ul. Kawaleryjskiej. Znajdowała się ona naprzeciw kamienia, w miejscu obecnego hotelu dla handlowców ze wschodu.

Kuźnia była oblegana, gdyż gospodarze podkuwali konie i dorabiali zużyte części do furmanek. Bywało, że godzinami gapiłem się na palenisko i miech kowalski oraz na kucie na wielkim kowadle podków dla koni, a potem na przymocowywanie ich do końskiego kopyta.

Po wojnie pozostało wiele niewypałów, walała się naokoło amunicja. Zdarzały się nieszczęśliwe wypadki i tragiczne zdarzenia przy manipulowaniu bronią. Jeden ze starszych kolegów zginął podczas zabawy z niewybuchem przez ciekawość, inny stracił nogę.

Moja pierwsza klasa mieściła się na ul. Mazowieckiej. Była to szkoła podstawowa nr 11, znajdowała się trzy kilometry od domu. Chodziłem do szkoły oczywiście pieszo, jak wszystkie dzieci z dzielnicy.

W 1949 roku przeniesiono nas do nowo powstałej szkoły nr 14 na Nowym Mieście. Budynek był drewniany, bez łazienek i ubikacji, opalany węglem w piecach kaflowych. Podłogi z drewnianych desek, ławki mocno zniszczone, okna nieszczelne z dziurami, przez które zimą mocno wiało. Ogółem były cztery sale lekcyjne, a nauka odbywała się na dwie zmiany.

W części korytarza, prowizorycznie odgrodzony, znajdował się pokoik nauczycielski. Urzędował tu również kierownik szkoły. Na poddaszu mieszkała woźna, pani Mickiewicz z rodziną.
Warunki do nauki były bardzo trudne. Młodzież na przerwach tłoczyła się na wąskim korytarzu lub przebywała na podwórzu, na dziedzińcu szkolnym. Najgorsze do przetrzymania były zimy, które w tamtych latach obfitowały w śnieg i były bardzo mroźne. Podczas większych mrozów uczniowie nie chodzili do szkoły, naukę zawieszano.

Sala gimnastyczna została dobudowana do starego budynku dopiero w 1952 r. Ja już nie miałem przyjemności z niej korzystać (obecnie w pomieszczeniu tym znajduje się sklep spożywczy). Mimo trudnych warunków lata nauki w w tej szkole wspominam bardzo ciepło. Atmosfera była prawie rodzinna, nauczyciele uprzejmi i wyrozumiali.

W latach 70. bywałem w szkole nr 14 na wywiadówkach moich dzieci, syna Krzysztofa i córki Małgorzaty. Była to już całkiem inna szkoła. Okazały budynek, obszerne korytarze, duża sale lekcyjne z wyposażeniem nie przypominającym tamtych powojennych lat, piękna sala sportowa. Szkoła wybudowana została na naszym dawnym boisku szkolnym, na którym spędziłem wiele godzin.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny