Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Harcerska szkoła życia. ZHP ma sto lat

Anatol Chomicz
– Harcerzom wystarcza chwila, by zacząć zabawę. Pomysłów nam nie brakuje – mówi Marta Wyszkowska (na zdjęciu z gitarą). Wśród harcerek Andrzej Bajkowski, komendant białostockiej chorągwi ZHP.
– Harcerzom wystarcza chwila, by zacząć zabawę. Pomysłów nam nie brakuje – mówi Marta Wyszkowska (na zdjęciu z gitarą). Wśród harcerek Andrzej Bajkowski, komendant białostockiej chorągwi ZHP. Anatol Chomicz
Od ponad stu lat druhowie wychowują kolejne pokolenia dzieci i młodzieży. Jedni ich wyśmiewają, inni stawiają za wzór. A oni udowadniają, że harcerstwo może być dobrą zabawą.

Harcerstwo to szkoła życia - mówi druhna Marta Wyszkowska z 93. Białostockiej Drużyny Harcerskiej. - To tutaj nauczyłam się, jak zrobić pastę jajeczną dla 120 osób czy zorganizować zajęcia dla znudzonych maluchów. Harcerz poradzi sobie z każdym problemem.

Pomysłów na zajęcia jest mnóstwo. Począwszy od tradycyjnych biegów patrolowych czy orientacji w lesie, a skończywszy na grach miejskich czy żeglowaniu. Do tego każdy ma swoje obowiązki. Musi sam uprać, ugotować, rozpalić ognisko.

- Dzięki temu harcerz nie ma problemu z pracą. Zwłaszcza latem, kiedy poszukiwani są wychowawcy na kolonie dla dzieci. Pracodawcy czekają na nas z otwartymi ramionami - mówi przewodnik Przemysław Lickiewicz z 31. szczepu.

Kurs wychowawców kolonijnych czy kierowników wypoczynku to w ZHP prawie norma. Większość kadry ma za sobą takie egzaminy.

Ponad 1500 dzieci z województwa podlaskiego spędza w tym roku wakacje z harcerzami. Druhowie zorganizowali dla nich 20 różnych obozów i kolonii. Spędzą lato w województwie podlaskim, ale też w górach i nad morzem. Część pojedzie też za granicę: do Niemiec i na Słowację

- Dzieciakom się podoba, a ja jestem spokojna o ich bezpieczeństwo. Chociaż warunki nie są luksusowe, to harcerze budzą moje zaufanie. Jestem pewna, że z nimi nie może się stać nic złego - mówi mama Ani, która pod koniec czerwca wyjechała na obóz ZHP.

Na to zaufanie harcerze pracowali ponad sto lat. Setną rocznicę powstania ZHP świętowali w zeszłym roku w Krakowie. Organizacja wydaje się nie starzeć.

- Muszę przyznać, że mimo naszych stu lat mamy się całkiem dobrze - mówi Andrzej Bajkowski, komendant białostockiej chorągwi ZHP.

Na obóz z workiem ziemniaków

Kiedyś, żeby woda była zdatna do picia wystarczyło wrzucić do niej specjalną tabletkę. Kiedy się rozpuściła można było gotować wodę i robić zupę. Dziś potrzebna są pozwolenia i atesty. Inaczej nie ma mowy o wypoczynku.

- A z takiej tabletkowej wody rosołek był pierwsza klasa. I nie przypominam sobie, żeby ktoś się kiedyś zatruł - wspomina Bajkowski.

Jeszcze 20-30 lat temu obóz harcerski to dla wielu była przygoda życia. Wtedy dopiero wchodziły w życie restrykcyjne przepisy sanitarne, a od pieczątek Sanepidu ważniejsza była dobra zabawa.

- O wszystko musieliśmy zadbać sami. Nie było cateringu - mówi Andrzej Bajkowski.

Jedzenie brali ze sobą. Każdy oprócz plecaka zabierał na przykład worek ziemniaków albo jabłek. Inni brali konserwy czy mąkę. To czego nie zabrali, musieli zdobyć. Część kupili, czasem ich ktoś poczęstował, innym razem zarobili na jedzenie zrywając śliwki.

- Dziś jedzenie dla grupy kupujemy w hurcie. Wszystko musi być przebadane i z pewnego źródła. Raz zdarzyło mi się, że na obozie były kelnerki, które roznosiły nam posiłki - opowiada Marta Wyszkowska z 93. Białostockiej Drużyny Harcerskiej.

Kiedyś nikt nie przyjeżdżał na gotowe. Młodzi ludzie od podstaw budowali obóz: stołówkę, kuchnię polową. Za toaletę służył dołek w ziemi, a kąpiel była tylko w jeziorze. Pracy mieli dużo, ale nikt nie narzekał.

- Przez trzy tygodnie obozu potrafiliśmy stworzyć prawdziwe cuda - śmieje się Bajkowski.
Wspomina też jeden z wyjazdów w góry. Był wtedy opiekunem grupy młodych chłopaków. Wysłał ich po wodę do pobliskiego strumyka. Był tu już wcześniej, więc wiedział, że to niedaleko. Tym bardziej się zdziwił, kiedy po kilku godzinach chłopcy wrócili z pustymi wiadrami, twierdząc, że wody nie ma.

- Poszedłem z nimi - opowiada Bajkowski. - Też nie znalazłem strumyka. Wysechł.
Harcerze po wodę musieli pójść do oddalonego o kilka kilometrów źródła. Przez trzy tygodnie obozu tę trasę pokonywali nawet dwa razy dziennie. Dziś wystarczy wędrówka do sklepu po mineralną.

Kilkadziesiąt lat temu, tak jak teraz, w obozie pełniona była warta. Harcerze pilnowali obozu i strzegli proporca, symbolu chorągwi lub hufca. Jeśli zginął, druhowie mieli powód do wstydu. Z kolei zabranie go sąsiadom było powodem do chwały.

- Taki proporzec trzeba było potem wykupić. Do sąsiadów wysyłano posłów, którzy mieli wynegocjować korzystne warunki. Przegrani musieli na przykład nazbierać zwycięzcom malin - opowiada Bajkowski.

Zdarzało się też, że w nocy do obozu wkradali się okoliczni mieszkańcy. Jeśli straż złapała takiego złodzieja, musiał się on liczyć ze srogą karą. Nikt nie wzywał policji. Harcerze sami związywali rabusia i zostawiali do rana. Żeby odzyskać wolność musiał odpracować kilka godzin na rzecz obozu.

- Dopiero wtedy mógł liczyć na przykład na posiłek - śmieje się Bajkowski.

Dziś taki samosąd byłby nie do pomyślenia. Teraz nikt nie wiąże chuliganów, a druhowie przekazują ich wezwanym na pomoc policjantom.

Wyśmiewają, bo zazdroszczą

Są tacy, którym charakterystyczny mundur, krzyż i chusta nie kojarzą się najlepiej. Wyśmiewają ich ideały. Wytykają, że w żaden sposób nie przystają do rzeczywistości.
- Nie znają nas - odpowiadają harcerze z białostockiej chorągwi.

Od lat pokutuje w społeczeństwie stereotyp harcerzyka. To najczęściej podstarzały mężczyzna, który zawsze chodzi w krótkich spodenkach, jakby jeszcze nie zdążył dorosnąć. Jest grzeczny, dobrze ułożony i zawsze służy pomocą. A przy tym wydaje się nudny i staroświecki.

A jednak z każdego harcerskiego obozu wraca kilkadziesiąt zadowolonych dzieciaków. Jeszcze bardziej zadowoleni są rodzice, bo nagle okazuje się, że ich pociecha w trzy tygodnie nauczyła się sama ubierać, wiązać buty i sprzątać po sobie.

- Na obozie nikt za nich tego nie zrobi. Jeśli nie pościelą łóżka - będzie nieposłane. Jednak maluchom trudno jest wytrzymać w bałaganie, kiedy inni koledzy i koleżanki dbają o porządek. My dodatkowo dopingujemy tych najporządniejszych nagrodą. A nagrody każdy lubi przecież dostawać - zdradza Bajkowski.

Młodzi białostoccy harcerze jednym tchem wymieniają zalety bycia druhem. Zaczynają od dumy z historii ZHP, kończą na wspólnej zabawie i przynależności do społeczności, która działa na całym świecie.

- Jesteśmy w pierwszej linii, kiedy w Polsce dzieje się coś ważnego - mówi druhna Joanna Tokajuk z 3. Białostockiej Drużyny Harcerskiej.

Pamięta beatyfikację ks. Michała Sopoćki. Razem z koleżankami pilnowała wtedy porządku. Stała tuż obok Prezydenta Polski, ministrów i innych oficjalnych gości.
Jadą do Skandynawii

Na początku sierpnia białostoccy harcerze wyjeżdżają na międzynarodowy zlot do Szwecji. Będą reprezentować nasz kraj na harcerskim Jamboree.

- Szykuje się coś niesamowitego - cieszy się Joanna. - Tam samo przejście obozowiska zajmuje około dwóch godzin.

Młodych ludzi czekają koncerty, spotkania i szkolenia. Liczą też na dobrą zabawę i nowe znajomości.

- W każdym miejscu na świecie żyją ludzie, którzy też byli lub są harcerzami. A dwóch druhów zawsze znajdzie ze sobą wspólny język - komentuje Marta.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny