Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gustaw Kerszman - mikrobiolog i genetyk związany z Białymstokiem

Janka Werpachowska
Już mogę bez emocji spacerować ulicami Białegostoku. Miasto bardzo się zmieniło, pozostało w nim niewiele z tego, co zapamiętałem.
Już mogę bez emocji spacerować ulicami Białegostoku. Miasto bardzo się zmieniło, pozostało w nim niewiele z tego, co zapamiętałem. Wojciech Wojtkielewicz
Blisko osiemdziesięcioletni Gustaw Kerszman przyjechał z Kopenhagi na Międzynarodowy Zjazd Białostoczan. To była jego trzecia wizyta w rodzinnym mieście, odkąd razem z rodzicami uciekł stąd w 1943 roku.

Miałem pięć, może sześć lat, kiedy mama zaprowadziła mnie do teatru lalkowego przy ulicy Kilińskiego. Wystawiano "Królewnę Śnieżkę". Po spektaklu na scenę wyszedł aktor i zapowiedział, że teraz odbędzie się sąd nad złą macochą. Dzieci, które uważają, że zasługuje ona tylko na potępienie, mają przejść na jedną stronę widowni, a te, które widzą w niej jednak jakieś dobre cechy i sądzą, że może się jeszcze zmienić na lepsze - na drugą. Nie ruszyłem się z miejsca. Bałem się wydać wyrok. Taka odpowiedzialność mnie przerosła - opowiada Gustaw Kerszman.

To jedno z niewielu wspomnień z dzieciństwa, jakie mu pozostały do dziś. Gustaw Kerszman urodził się w 1932 roku - ale nie w Białymstoku, tylko w Warszawie.

- To też ciekawa historia. Rodzice mieli znajomego lekarza położnika w stolicy, do którego mieli zaufanie. Mama specjalnie pojechała do Warszawy, aby podczas porodu i jeszcze przez kilka dni być pod jego opieką. Dlatego jestem białostoczaninem urodzonym w Warszawie.

Kolorowa książka z brudami

Dziadek Gustawa Kerszmana ze strony matki, Józef Zeligman, był dyrektorem znanego w Białymstoku, mieszczącego się w kamienicy przy ulicy Sienkiewicza 4, gimnazjum koedukacyjnego i wielowyznaniowego. Ojciec, Józef Kerszman, był okulistą, specjalizującym się w chirurgii oka, a jednocześnie znanym w Białymstoku społecznikiem. Mama, Anna, była absolwentką romanistyki.

  • Byliśmy rodziną całkowicie zasymilowaną - wspomina dziś Gustaw Kerszman, światowej sławy mikrobiolog i genetyk, mieszkający od ponad czterdziestu lat w Kopenhadze. - Nie obchodziliśmy żadnych świąt religijnych, nie bywaliśmy w synagodze. Kupowaliśmy macę, bo ojciec ją bardzo lubił, ale nie miała ona dla nas żadnego znaczenia symbolicznego.

Wydarzyło się jednak coś, co sprawiło, że rodzice małego Gustawa postanowili zapoznać chłopca z podstawami żydowskiej religii i tradycji.

- Coraz silniej do głosu dochodził antysemityzm, chociaż nas bezpośrednio jakoś nie dotykał. Ale kiedyś mama przywiozła mi z Warszawy pięknie ilustrowaną, kolorową książkę z wierszykami dla dzieci - opowiada Gustaw Kerszman. - Okazało się, że w tej pięknej formie podano polskim dzieciom obrzydliwe treści: to był zbiór najbardziej ohydnych, wstrętnych rymowanek antysemickich. Oczywiście, kiedy rodzice się zorientowali co to jest, od razu zabrali mi tę książkę. Ale ja zdążyłem ją przeczytać i większość tych paskudnych wierszyków znałem już na pamięć.

Rodzice uznali, że skoro syn może spotkać się z atakami antysemitów, to musi poznać swoje korzenie. Matka zaczęła przygotowywać prawdziwe, szabasowe kolacje. Ale małego Gucia nie urzekła magia świec, a tradycyjne potrawy wcale mu nie smakowały. Ta inicjatywa szybko upadła.

- Zaprenumerowali mi pisemko dla żydowskich dzieci w języku polskim, "Nasza Jutrzenka". Były tam wiersze, opowiadania. No i przeczytałem historyjkę o chłopcu, którego mama wysłała na targ, żeby kupił indyka na uroczysty obiad. Chłopiec niósł żywego indyka do domu, potknął się o kamień i upadł. W tym wszystkim kontuzję odniósł indyk - uszkodził sobie łapę. I już nie nadawał się na żydowski stół, bo przestał być koszerny. Wydało mi się to idiotyczne. Poprosiłem mamę, żeby mi więcej "Naszej Jutrzenki" nie kupowała.

Gustaw Kerszman niechętnie wspomina swoje białostockie dzieciństwo. Kiedy rozpoczęła się wojna, miał zaledwie siedem lat.

- Najgorsze jest to, że we wspomnieniach z dzieciństwa pojawiają się dzieci, z którymi się bawiłem: krewniacy, dzieciaki z sąsiedztwa. I wtedy uświadamiam sobie, że żadne z nich nie przeżyło wojny. Tylko mi się udało. Ta tragedia mnie przytłacza.

Przeprowadzka

Kerszmanowie przed wojną mieszkali w ścisłym centrum Białegostoku. Ich ostatni przedwojenny adres, to Sienkiewicza 44. W 1941 roku musieli przenieść się do getta, na Nowy Świat 7. - Jeszcze stoi ta kamienica. Jest bardzo zdewastowana, nadaje się chyba tylko do rozbiórki - mówi Gustaw Kerszman. O getcie nie chce mówić. Było strasznie. I tyle.

Przed ostateczną likwidacją białostockiego getta w 1943 roku Kerszmanom udało się przejść na aryjską stronę. Ktoś załatwił im fałszywe papiery. Wyjechali do Warszawy.

- To było w kwietniu. A w czerwcu wydał nas szmalcownik. To był przypadek, że tata miał dokumenty na inne nazwisko niż mama i ja. Ale dzięki temu mnie i mamie udało się z tej opresji wykręcić, a tata został zabity.

Matka i syn na fałszywych papierach przeżyli do końca wojny. Po Powstaniu Warszawskim zostali ze stolicy wysiedleni przez Niemców. Trochę pomieszkali w Skierniewicach, ale ostatecznie przenieśli się do Łodzi.

- W tym mieście skończyłem szkoły, studiowałem i pracowałem, zanim zostałem zmuszony do wyjazdu z kraju - wspomina Gustaw Kerszman. - To dopiero chichot historii, prawda? Przeżyć getto, powstanie warszawskie, skutecznie oszukiwać i unikać szmalcowników - po to, żeby dwadzieścia kilka lat później uciekać ze swojej ojczyzny. Tylko dlatego, że nosiłem nazwisko Kerszman.

Od fanatyzmu do rewizjonizmu

- Kiedy skończyła się wojna, zaczęły do nas docierać wiadomości o wszystkich bliskich, którzy zginęli w getcie, w obozach. Straciliśmy wszystko - rodzinę, przyjaciół, miejsce na ziemi. Popadłem w stan ciężkiej depresji. Po prostu: nie chciałem żyć. To jest zawsze straszne, ale kiedy dotyczy trzynastoletniego chłopca, jest jeszcze straszniejsze - mówi Gustaw Kerszman.

Z tej apatii i odrętwienia wyrwały wrażliwego nastolatka dopiero pięknie brzmiące hasła i idee nowego ustroju.

- Dałem się uwieść. Myślałem, że komunizm zagwarantuje ludziom równość, wolność, sprawiedliwość i pokój. Ale przyszło otrzeźwienie, szybko stałem się tak zwanym rewizjonistą.

Gustaw Kerszman studiował biologię na Uniwersytecie Łódzkim a potem pracował na tej uczelni. W 1969 roku, na fali czystek antysemickich musiał wyjechać z kraju. Wybór padł na Kopenhagę, bo tamtejsze środowisko naukowe chciało mieć w swoim gronie mikrobiologa i genetyka z liczącym się już wtedy dorobkiem naukowym.

- Jestem trzeci raz w Białymstoku od kiedy w 1943 roku uciekliśmy stąd z rodzicami. Dwa razy przyjeżdżałem na sympozja naukowe i wtedy nie chciałem chodzić śladami wspomnień. Teraz jestem prywatnie i już ten pobyt tak nie boli. Miasto bardzo się zmieniło, niewiele w nim pozostało z tego, co pamiętam. Kościoły, cerkiew i Pałac Branickich - to pamiętam, to był szlak spacerów z mamą. Poza tym nie ma nic, co przypominałoby mi moje krótkie i nie do końca szczęśliwe, białostockie dzieciństwo.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny