Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gehenna Lidii: Mąż pije, to uciekła. Walczy, żeby nie wyrzucił z domu.

Fot. Wojciech Oksztol
To jest mój dom. Budowałam go przez wiele lat, spłacam kredyty. A teraz nie mam do niego wstępu, bo mąż mnie wymeldował – mówi pani Lidia
To jest mój dom. Budowałam go przez wiele lat, spłacam kredyty. A teraz nie mam do niego wstępu, bo mąż mnie wymeldował – mówi pani Lidia Fot. Wojciech Oksztol
Kilka razy chciałam się rozwieść, ale mąż obiecywał, że nie będzie pił. Dzisiaj walczę o to, by nie wyrzucił mnie z domu, do którego nie mogę wrócić w obawie o swoje życie i zdrowie.

Od kiedy pamięta, żyła w ciągłym strachu, pod dyktando męża. Nawet teraz grozi, że ją zabije. Zniszczy, załatwi tak, że odechce jej się żyć.

- Mojej historii nie można opowiedzieć spokojnie. Bez rozgoryczenia i żalu. Mąż zmarnował życie mnie i naszej rodzinie - uprzedza pani Lidia.
Od początku źle się zapowiadało w ich związku. Już pół roku po ślubie Zdzisiek dostał wyrok trzy lata za pobicie i usiłowanie gwałtu na innej kobiecie. - Nasza córka urodziła się, gdy on był w więzieniu. Ale ja byłam młoda, naiwna - przyznaje z goryczą.

Darowała mu i puściła w niepamięć to wydarzenie. Następne też. Gdy wyszedł z zakładu karnego, chciała ułożyć wszystko od nowa. Wierzyła, że się uda.

- Ciągle jednak podnosił na mnie rękę i obrażał. Do domu wracał pijany. Łudziłam się, że znosząc wszystko w milczeniu, poprawię sytuację. Że kiedyś on się zmieni, że jeszcze będę szczęśliwa.

Zawsze go tłumaczyła. Każdą kłótnię, każdy policzek potrafiła usprawiedliwić. Nikt nie wiedział, co dzieje się w czterech ścianach ich domu. Gdy pobił ją kolejny raz i znów trafił do więzienia, zdecydowała się na rozwód.

- Brakowało mi jednak konsekwencji i odwagi. Mąż obiecywał, że już nigdy mnie nie uderzy, że będziemy normalną, kochającą się rodziną. Zaufałam mu po raz kolejny - wzdycha ciężko.
Znów miało być wszystko od nowa. Miała oszczędności na mieszkanie dla córki. Postanowiła wycofać pieniądze i kupić działkę pod dom. Rozpoczęli budowę.

- I na tym skończyła się sielanka. Zdzisiek zaczął pić. Z dnia na dzień rzucił pracę. Przestał interesować się utrzymywaniem domu i rodziny. Musiałam wziąć kolejne kredyty na wybudowanie domu.

Pracowałam, zajmowałam się dzieckiem i budową domu. Było mi bardzo ciężko. Ale jakoś dawałam radę. Powoli docierało do mnie, że obietnice męża były tylko słowami rzuconymi na wiatr - wspomina.
Wstydziła się jednak komukolwiek poskarżyć, przyznać, że mąż znęca się psychicznie nie tylko nad nią, ale też nad córką. Nie powiedziała tego nawet swojej matce.

Wybudowanie i urządzenie domu trwało piętnaście lat. W 1994 roku udało im się wprowadzić na swoje. Odetchnęła z ulgą. Ale mąż nadal prowadził wygodne życie i nie poczuwał się do żadnych obowiązków. Nie pracował.

- Za to przejął całkowitą kontrolę nad moim życiem. Codziennie odwoził i zabierał z pracy. Nikogo nie odwiedzałam. Ciągle słyszałam, że to ja mam pracować, bo jemu nie opłaca się wychodzić z domu. Robiłam, co chciał, bo z dnia na dzień bałam się coraz bardziej. Już nie tylko o siebie, ale i o córkę.

Ta gehenna trwała długie lata. Córka pani Lidii wyszła za mąż. Urodziła dziecko. Ale życie w ich domu nie zmieniło się. Dla świętego spokoju wszyscy żyli pod dyktando męża pani Lidii. On ciągle nie pracował, a oni schodzili mu z drogi, byle tylko uniknąć awantur. Gdy jednak zaczął ubliżać wnuczce, miarka się przebrała.

- Przeżyłam szok. Ja mogę znosić obelgi, ale nie dziecko. Nie mogłam na to pozwolić, żeby wnuczka doznała takiego piekła jak jej matka - opowiada pani Lidia. Razem z córką i zięciem postanowili, że to koniec. Przestali płacić długi, znosić chamskie i wulgarne zachowanie Zdzisława wobec rodziny. Nic to nie dało. Dalej były awantury, wyzwiska, groźby.

- Tylko w ciągu ostatnich trzech lat ponad dziesięć razy uciekałam z własnego domu - mówi pani Lidia.

- Za każdym razem bojąc się, że mąż skrzywdzi mnie, albo kogoś z naszej rodziny.

Wracała jednak. Bo mąż szantażował ją i córkę, że popełni samobójstwo. Za każdym razem obiecywał, że się zmieni. Wnuczce mówił, że widzą się ostatni raz. Prosił, żeby przynosiła kwiaty na jego grób. Płakał. Zarzekał, że już nigdy nie weźmie do ust alkoholu. Postara się o pracę i będzie idealnym mężem. Robił wszystko, żeby wrócili.

Po kilku dniach spokoju, historia za każdym razem się powtarzała. Wyganiał z domu córkę i zięcia. Kazał sobie płacić za mieszkanie po dwa tysiące złotych miesięcznie i robić wszystkie opłaty. Po interwencjach policji, znów było trochę spokoju.

- W październiku 2009 roku znów podniósł na mnie rękę - wspomina pani Lidia. - Uderzył z taką siłą, że na pół przytomna upadłam po drugiej stronie pokoju. Gdy córka wstawiła się w mojej obronie, ją też pobił. Powiedział, że jeśli nie zabierzemy się z domu, nie przeżyjemy tej nocy.
Uciekli. Za namową rodziny, po dwóch tygodniach, po próbie samobójczej męża, pani Lidia wróciła do domu.

- W obecności dzielnicowego uzgodniliśmy, że nie będziemy sobie wchodzić w drogę. On obiecał, że da nam spokój. Zajmie parter domu, a ja z córką, zięciem i wnuczką piętro. Ale jeszcze tego samego wieczoru mąż zagroził, że nie wyjdziemy z domu żywe. Bałam się, że tym razem może dojść do nieszczęścia. Wezwałam radiowóz. Zabrano go do szpitala psychiatrycznego. Miał zostać na obserwacji, ale teściowa zabrała go na własne żądanie. Wrócił do domu w środku nocy.
Nie było szans na normalne życie. Następnego dnia pani Lidia z córką, zięciem i dwunastoletnią wnuczką wyprowadzili się z domu.

- Od ponad roku wynajmują mieszkanie - mówi z płaczem. - Mamy tylko to, co udało nam się wynieść z policją. Nawet książki do szkoły wnuczce trzeba było kupić nowe. Nasz dom stoi pusty. Mąż sprzedaje wszystko, jak leci. Niszczy cały mój dorobek.

Pani Lidia oprócz czynszu za wynajem mieszkania, spłaca zaciągnięte przed laty na wspólny dom kredyty - około trzech tysięcy złotych miesięcznie.
- Płacę na dom, w którym nigdy nie zaznałam szczęścia ani spokoju. Płacę mimo tego, że nie mogę w nim mieszkać. Mąż nie dokłada do spłaty kredytów ani grosza, mimo, że mieszka tam sam.
Końca tej dramatycznej historii nie widać. Pani Lidia czeka na rozstrzygnięcie sprawy karnej przeciwko mężowi o znęcanie się nad rodziną. Dopiero po jej zakończeniu odbędzie się sprawa rozwodowa. Tym razem jest już zdecydowana. Chce przerwać ten koszmar. Najbardziej boli ją to, że mąż wymeldował ją i córkę z zięciem z domu. W kwietniu złożył w urzędzie miejskim wniosek, że mieszkają w wynajmowanym mieszkaniu. To wystarczyło.

- Nie możemy tam wrócić - mówi zrozpaczona kobieta. - Przede wszystkim ze względu na dobro wnuczki. Ona nie może żyć w ciągłym strachu przed dziadkiem tyranem.
Urzędników jednak to nie obchodzi, nie wnikają w sprawy rodzinne.
- Zameldowanie w lokalu służy wyłącznie celom ewidencyjnym - odpowiada Krzysztof Chojnowski, kierownik referatu ewidencji ludności. Takie jest prawo.

Pani Lidia nie może się z tym pogodzić. - Nie poszliśmy stamtąd, bo chcieliśmy, ale żeby się ratować - tłumaczy. - Urzędnicy powinni to zrozumieć i zawiesić proces wymeldowania do czasu zakończenia sprawy karnej.

Pani Lidia odwołała się od decyzji urzędników do wojewody.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny