Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdzie na wakacje? Nie sympatie rządzą turystyką, tylko rachunek

Tadeusz Jacewicz
Na południu Europy jest po prostu taniej. Tygodniowy pobyt w niezłym hotelu w Grecji, Turcji czy Tunezji, w systemie "all inclusive” (wszystkie posiłki i napoje, łącznie z alkoholem, wliczone w cenę), kosztuje 1800-2000 złotych od osoby.
Na południu Europy jest po prostu taniej. Tygodniowy pobyt w niezłym hotelu w Grecji, Turcji czy Tunezji, w systemie "all inclusive” (wszystkie posiłki i napoje, łącznie z alkoholem, wliczone w cenę), kosztuje 1800-2000 złotych od osoby.
W samolotach na południe szpilki nie można wetknąć, ceny wycieczek są sztywne, operatorzy ostrzegają, że będą rosły.

Powinno być doskonale, jest tak sobie, może być źle. Według światłych prognoz analityków biura podróży miały w tym roku masowo bankrutować. Kalkulacja była prosta: kryzys, ludzie albo już nie mają pieniędzy, albo boją się, że za chwilę ich zabraknie. Zamiast więc jechać w egzotyczne miejsca, Polacy runą nad Bałtyk, na Mazury i w góry. Samoloty do Grecji, Turcji czy Hiszpanii polecą puste. Firmy turystyczne, które zakontraktowały tam pokoje hotelowe, pójdą z torbami. Urlopowicze, zamiast smażyć się w podzwrotnikowym słońcu, wybiorą urok krajowych kurortów. Pieniądze zostaną w kraju. Bingo.

Tak kilka miesięcy temu wyobrażano sobie tegoroczne wakacje. Jak zwykle, analitycy wszystko pokręcili. Decyzjami ludzi, także urlopowymi, nie rządzą ścisłe prawa fizyki czy chemii. Gdyby tak było, królami giełdy byliby matematycy, a każdy analityk jeździłby bentleyem (z szoferem). Życie jednak jest przekorne. W samolotach na południe szpilki nie można wetknąć, ceny wycieczek są sztywne, operatorzy ostrzegają, że będą rosły. Nad Bałtykiem jest, owszem, tłoczno, choć nie wszędzie. Góry i Mazury też nieprzeludnione. W podwarszawskim Zalewie Zegrzyńskim pływają zdechłe ryby, więc ścisku nie ma. W Turcji za to są miejsca, gdzie Turcy stali się mniejszością narodową. W sklepach i knajpach personel mówi po polsku, kłaniając się nam jak dawniej Niemcom.

Nie sympatie rządzą turystyką, tylko rachunek. Ten jest jednoznaczny. Na południu Europy jest po prostu taniej. Tygodniowy pobyt w niezłym hotelu w Grecji, Turcji czy Tunezji, w systemie "all inclusive" (wszystkie posiłki i napoje, łącznie z alkoholem, wliczone w cenę), kosztuje 1800-2000 złotych od osoby. Oczywiście z przelotem, a to kawałek drogi. Dwa tygodnie wypadają nieco taniej. Z umiarkowanym kieszonkowym na wakacyjne zakupy, urlop dla dwojga kosztuje 7500 złotych. Pogoda i ciepłe morze gwarantowane.

Nad Bałtykiem pogoda dla bogatych. W Cetniewie, które nie jest naszym głównym kurortem, pokój w czystym, ale skromnym hoteliku kosztuje 400 zł. Za dwa tygodnie jest 5600. Obiad dwóch osób w przybytku, gdzie grilują szaszłyki i smażą ryby, to 60 zł. Na sucho. Popić jednak trzeba, więc dorzucamy najmniej dziesięć złociszów. Kolacja podobnie, z tym, że płynów będzie więcej, bo po zjedzeniu nasza para ma prawo wstąpić do baru i coś wychylić. Razem będzie minimum 100 złotych. W międzyczasie jakieś lody, kawa, owoce. Jeść chce się, bo zimno i nudno. Jakby nie liczyć, wychodzi 200-220 złotych dziennie. Czyli 3 tysiące na urlop, na który trzeba dojechać i odjechać, za jakieś 500-600 zł. Razem 9200 złotych, o 1700 zł drożej, niż na południu.

Można oczywiście płacić 50-60 złotych za łóżko w pokoju do wynajęcia i koszty spadną. Na południu Europy też są takie, na ogół lepsze i niedrogie. Jakby nie liczyć, u nas jest drożej.

Logika kryzysowych wakacji jest więc prosta. W czasach, kiedy można w przededniu wyjazdu zdecydować, gdzie chce się spędzić urlop, decyduje cena. To działa szczególnie silnie w kraju na dorobku, jakim jest Polska. Nie pomogą żadne teorie, trzeba tylko liczyć. Koszty wypoczynku w Polsce są za wysokie. Powstaje kwadratura koła. Sezon u nas jest krótki, więc wszyscy windują ceny, żeby zdążyć zarobić. Wysokie ceny zniechęcają turystów. Wydają swoje pieniądze gdzieindziej. Coraz więcej i coraz częściej.

Mechanizm ten widać gołym okiem. W początku lipca, kiedy nadmorski sezon powinien być w pełni, półwysep helski był pusty, od Kuźnic po Juratę.

Wypucowane, odmalowane kurorty czekały nerwowo na przybyszów. Wolne pokoje, wyludnione restauracje, wątły ruch na ulicach. Tylko na campingach dla windsurferów było pełno, ale oni nie utrzymają półwyspu. Ceny sztywne. W Juracie zjedzenie obiadu poniżej stu złotych od pary to spory wyczyn. Na straganach ryby wędzone droższe niż w warszawskich delikatesach, owoce i lody też. Jeśli tak dalej pójdzie, kultowy półwysep przeżyje klęskę ekonomiczną.
Niedaleko, we Władysławowie, Cetniewie, Jastrzębiej Górze, Karwii tłumy ludzi. Jest tam taniej, choć też nie półdarmo. To jednak wystarczy, żeby ściągnąć przybyszów. Przyzwyczaili się decydować o tym, gdzie zostawią swoje pieniądze i potrafią liczyć. Ci po drugiej stronie, którzy z urlopowiczów żyją, też powinni zacząć.

Turystyka w Polsce to niełatwy biznes. Lato mamy krótkie, często, jak tegoroczne, zimne i dżdżyste. Kilka letnich tygodni nie utrzyma hoteli, pensjonatów, restauracji i sklepów nad morzem. Sezon można wydłużyć, ale ciężko trzeba nad tym popracować. Bałtyk jest morzem zdrowia, dobrze wpływa na samopoczucie nawet, kiedy jest zimno i mokro. Ludzie przyjadą, jeśli będzie tanio i interesująco. Kończą się kokosy. Trzeba mądrze myśleć i działać, żebyśmy pojechali ze swoimi pieniędzmi nad Bałtyk.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny