- Najważniejszy jest kolor – zdecydowanie mówi Beata Wasilewicz. I nie chce absolutnie wyjaśniać, co można znaleźć w jej obrazach.
– Gdzieś się można czegoś dopatrzeć, ale ja nie daję żadnej recepty – podkreśla Wasilewicz. – Chcę wyzwolić w człowieku, który ogląda moje prace jakiekolwiek emocje. Bo w każdym z nas tkwi wrażliwość na kolor, czy światło. To zadanie wszystkich twórców, natomiast nie ukrywam, że mój świat jest kolorowy.
Część obrazów utrzymana jest w kolorach ciepłych, a część zimnych.
– Bo takie jest nasze życie – tłumaczy Beata Wasilewicz. – Jest sacrum, jest profanum, jest jawa, jest sen i te kontrasty dotykają każdego z nas. To są przestrzenie dla osób, które zajmują się twórczością. Tylko tam, gdzie jest coś tajemnego, niezwykłego albo coś wynika z podświadomości to baza, na której opiera się twórczość.
Beata Wasilewicz zamiłowanie do malarstwa ma w genach. Niewiele osób wie, że jej ojciec Włodzimierz, namalował białostocką ikonę Matki Bożej, tę którą można podziwiać w prawej nawie katedry św. Mikołaja. Powstała w 1966 roku na zamówienie urzędnika jako wotum za zdrowie i dopiero na początku lat 70. pojawiła się w eksponowanym miejscu. W obrazach Wasilewicz można odnaleźć motyw ikony.
– Nie ulega wątpliwości, że genetycznie przejęłam od ojca coś ze świata ikon – przyznaje malarka. – Mieszkamy na kresach, ciągle się ścieramy w tej swojej różnorodności i taki jest efekt na moich obrazach.
Wystawie towarzyszy album nie tylko z obrazami, ale też zapisami snów autorki.
– Nie jestem literatem, ale chciałam te sny zapisać – przyznaje malarka. – Dla mnie kolor i słowo są równoległe. Malarstwo zamykam, ten etap w moim życiu już się kończy.
Wystawę „Sny, widzenia i przywidzenia” można oglądać w Galerii im. Sleńdzińskich przy ul. Legionowej 2 do 20 października.