Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Frankowicze. Dwa miliony ludzi ze złamanymi nadziejami [REPORTAŻ] [ZDJĘCIA]

Anita Czupryn
Fot. Grzegorz Jakubowski
Rozwody i rozbite rodziny. Upadłe biznesy. Depresje, załamania nerwowe i inne choroby. Nieustanne zadłużanie się u rodziny i znajomych. Życie pod kreską. I krok ostateczny - samobójstwo. Takie są koszty społeczne, jakie ponoszą Polacy i ich rodziny, złapani „na franka”.

Aktualnie frankowi dłużnicy to rzesza 560 tysięcy osób - bo tyle jest aktywnych umów pożyczek, jakie kredytobiorcy zawarli z bankami. W rzeczywistości ludzi, którym przez frankowy kredyt załamało się życie, jest ponad dwa miliony, ponieważ każda z umów dotyczy kilku osób - żony, męża, dzieci, dziadków.

Wszyscy oni marzyli o własnym kawałku podłogi pod dachem, o miejscu, gdzie będą mogli wychowywać dzieci, czy zajmować się schorowanymi rodzicami, słowem - wieść spokojne, normalne życie. Życie godne. Wszystkie te nadzieje zabił kredyt, jaki wzięli, nierzadko namawiani przez bankowych pośredników, doradców kredytowych, konsultantów, którzy robili wszystko, aby taki kredyt sprzedać, bo mieli za to wyższe prowizje niż za kredyty złotówkowe.

Każda z historii tych rodzin jest inna, ale w dużej mierze wszystkie one są do siebie podobne - wzrost kursu franka nierzadko splatał się z ich osobistymi załamaniami - utratą albo odejściem z pracy, chorobą, która wykluczała zarabianie pieniędzy, a czasem tylko chwilowe problemy finansowe już puszczały w ruch bezwzględną bankową machinę, mnożąc dług, odsetki, kary.

Wśród mitów o frankowiczach krąży i taki, że w dużej mierze kredyty te dotyczą ludzi świetnie zarabiających, którzy „połasili się” na atrakcyjny kredyt. Ale nieszczęście spotykało na równi wszystkich - emerytów czy rencistów, niewielkich przedsiębiorców, czy też menadżerów wyższych szczebli w korporacjach, którzy aspirowali do wyższej klasy społeczeństwa.

Rozmawiając z tymi ludźmi, usłyszałam wiele dramatycznych, czasem tragicznych historii. Niektóre publikuje na swojej stronie Stowarzyszenie Stop Bankowemu Bezprawiu, jak tą, która wydarzyła się w Bielsku Białej - mąż i ojciec rodziny nie widząc wyjścia, myśląc, że jego śmierć uwolni rodzinę od finansowych problemów, popełnia samobójstwo. Ale bezduszna machina działa dalej - komornik zajmuje wszystko, łącznie z pieniędzmi, jakie pozostają matce z dziećmi na przeżycie.

Jeśli prawie 70 proc. Polaków zarabia mniej niż średnia krajowa, to nie są w stanie spłacić kredytu i utrzymać rodzinę

Historia, jaką usłyszałam, rozmawiając z „frankowiczami” może wydawać się klasyczna: oto małżeństwo, oboje przed czterdziestką, on mężczyzna z przeszłością, ona kobieta po przejściach. Oboje są menadżerami wysokich szczebli w zachodniej korporacji, oboje mają własne małe mieszkanka w Warszawie, kupione wcześniej na kredyt. Dobre zarobki, atrakcyjne życie, urlopy dwa razy w roku w zagranicznych kurortach, weekendy w spa. Postanowili wynająć swoje małe mieszkanka (kredyt sam się będzie spłacał - uznali) i kupić coś naprawdę luksusowego, odpowiadającego ich z trudem zdobytych pozycjach - apartament na Mokotowie. Na ten cel pożyczyli prawie milion złotych. Kredyt wzięli we frankach. Był 2008 rok. Frank stał najniżej w historii. On miał też kawałek ziemi poza Warszawą. Postanowili wybudować na niej dom. Na jego budowę też wzięli kredyt. We frankach. Ustalili - ziemia jest jego, ale dom będzie jej wyłączną własnością.

- To jedyny rozsądny kredyt na rynku - głosił on, namawiając do takiego kroku też swoich znajomych. Niektórzy poszli w jego ślady.

Nie przewidział, że w jego korporacji przyjdzie moment recesji. Zaproponowano mu pensję niższą o połowę. Uniósł się honorem. Odszedł, postanowił założyć własną firmę. Biznes nie wypalił. Kurs franka zaczął galopować. Ona wpadła w depresję, nie była w stanie pracować. Coraz częściej sięgała po alkohol. Już wtedy żyli z karty kredytowej. Nie wytrzymali ciśnienia - rozwiedli się. Wtedy jednak okazało się, że są tak uwikłani w kredyty i rosnące zadłużenia, że w istocie muszą działać razem. Są na siebie skazani. Ich kredyty upasły się na odsetkach karnych, kosztach windykacyjnych, przewyższając wartość zarówno apartamentu na Mokotowie jak i domu na wsi.

W te historii jest więc element happy endu - znów są razem, chociaż ślubu po raz drugi nie wzięli. On znalazł nową pracę w zagranicznej korporacji, ma stały dochód. Ich przyjaciele mówią, że po prostu nie mieli wyjścia - żyją ze świadomością, że rozstać się nie mogą, a kredyty będą spłacać wciąż wtedy, gdy będą już na emeryturze.
- Nikt z tych ludzi, którzy brali kredyty, mając około 40 lat, nie zastanawiał się, że ostatnie lata spłacania kredytu to emerytura, która nie wiadomo, czy w ogóle będzie i jaka będzie, a na pewno nigdy nie będzie tak wysoka, aby spłacać kredyt we frankach - mówi mi jeden z przyjaciół małżeństwa. Oczywiście, również banki, udzielając ludziom kredytów, w obliczeniach zdolności kredytowej nie biorą pod uwagę tego, że w życiu różne rzeczy mogą się wydarzyć - pożyczkobiorca może stracić pracę, może zachorować, może się rozwieść.

- Już kilka nie zapłaconych rat sprawia, że dług przejmują windykatorzy, zaczynają się karne odsetki, koszty windykacyjne, w końcu pojawia się komornik i opłaty dla niego. Kredytobiorca nie może zacząć spłacać podstawowego kapitału, a na dodatek ten kapitał się rozmnożył, jeśli dajmy na to, ktoś wziął 100 tysięcy zł kredytu we frankach, to naraz okazuje się, że ta podstawowa kwota kapitału to nie jest już 100 tysięcy, ale 200 tysięcy. W szczególnie ciężkiej sytuacji są ludzie, którzy stali się już dłużnikami banków, a kredyty zostały już wypowiedziane, bo ludzie zwyczajnie mieli do wyboru, albo rata, albo pieniądze na jedzenie i czynsz. Tacy ludzie mają na głowie kwotę kredytu, której nigdy nie spłacą, nawet jeśli dojdzie do ugody z bankiem i kwoty rat zostaną zmniejszone. Taki konsument przez lata będzie spłacał odsetki i inne koszty naliczone przez bank, a nie dotknie nawet kapitału - mówi radca prawny Beata Ponichtera, która na co dzień obcuje z tym ludzkim dramatem. Do niej przychodzą ci, którzy chcą zacząć życie na nowo, prowadzi ich upadłości. I jak mówi, teraz ma do czynienia z upadłością konsumencką na ogromną skalę.

Często to jedyna szansa dla tych ludzi, aby rozpoczęli nowe życie. - Z mojej pomocy korzystają ludzie z wykształceniem podstawowym, średnim, renciści, emeryci dorabiający, wykazujący niski dochód, a także osoby prowadzące działalność gospodarczą dobrze prosperującą czy niewielkie działalności. Często korzystali z porad doradców finansowych bo nie znają się na mechanizmach finansowych. Ci załatwiali im kredyty, następnie kolejne kredyty, pożyczki konsolidujące. I one też były brane przez tych ludzi o niewiekich dochodach we frankach, bo to według ekspertów było opłacalne. Kredyty były zabezpieczane nieruchomością, ale hipoteka przekraczała znacznie jej wartość, zdarzało się, że było to 200 procent wartości nieruchomości. Tyle, że kredytobiorcy słyszeli w bankach: „Jeśli kredyt wzrośnie, to na poziomie kilkunastu procent”. Kiedy człowiek ma do czynienia z instytucją finansową, jaką jest bank, to jej zawierza. Nikt z tych ludzi nie robił sam symulacji, jak te raty mogą się kształtować. A umowy banków pisane są w taki sposób, że przecietny człowiek nie jest w stanie ich do końca zrozumieć - mówi prawniczka. Zresztą są to umowy, których się nie negocjuje, albo się je zawiera albo nie.

Kredyty tak zwane frankowe, bo dziś już wiemy, że z walutą szwajcarską niewiele one miały wspólnego, zaczęły wzrastać po 2008 roku. W 2009 frank wzrósł nawet o 60 procent. Na początku ludzie próbowali wyjść z tej sytuacji, radzić sobie, głównie przez wsparcie rodziny, wyprzedaż majątku. I najczęściej kończyło się to porażką - masowo wpadali w pętlę zadłużenia, próbując spłacać kredyt kolejnym zaciągniętym kredytem. Banki uruchamiały procedery windykacyjne, a umowy kredytowe wypowiadano. Wtedy też jeszcze banki (póki Trybunał Konstytucyjny nie uznał, że jest to niezgodne z konstytucją) wystawiały bankowy tytuł egzekucyjny, wykazując, że klient jest zobowiazany spłacić zadłużenie wyliczone na podstawie ksiąg bankowych i innych dokumentów, i kredytobiorca już po wypowiedzeniu umowy często od samego komornika dowiadywał się, że ma zadłużenie na kilkaset tysięcy złotych, nie wiedząc jak zostało ono wyliczone. I to zadłużenie rośnie, bo w umowach dłużnik najpierw jest zobowiązany do spłaty należności ubocznych, kosztów windykacyjnych, odsetek, w tym odsetek karnych. - Wtedy często mamy do czynienia z sytuacją, gdzie zadłużenie jest przez bank sprzedawane, skupują je firmy windykacyjne, niejednokrotnie mające już swoje fundusze sekurytyzacyjne. I potem to te podmioty egzekwują długi. Często działają agresywne. Jeśli klient wpada w pętlę zadłużenia, nie może spłacić całego długu, to nie ma spokoju. Nękany jest telefonami, prowadzone są czynności terenowe, pojawiają się komornicy, więc dochodzą kolejne opłaty i koszty - komornicze. Co do zasady komornik pobiera 15 procent od egzekwowanego świadczenia, dodatkowo naliczony jest od tego 23 procentowy podatek VAT. Komornik zajmuje zazwyczaj połowę wynagrodzenia i zajmuje nieruchomość. Jeśli prawie 70 proc. Polaków zarabia mniej niż średnia krajowa to żaden przeciętny Kowalski nie jest w stanie spłacić kilkuset tysięcy złotych i jednocześnie utrzymać siebie i rodzinę. Same odsetki w trakcie egzekucji, jakby tak je zliczyć na miesiąc, to niekiedy cała pensja dłużnika. Takich kredytobiorców „frankowych” jest dużo - mówi radca prawny Beata Ponichtera. Zazwyczaj ma do czynienia z klientami, którym przed kredytem wiodło się całkiem znośnie, kiedy pojawiły się problemy ze spłatami, początkowo próbowali sobie radzić, ale zadłużenie przerosło możliwości nie tylko ich, rodziny, ale i nierzadko przyjaciół.
- Znalazłam dodatkową pracę, mąż również. Pracujemy więc na czterech etatach, mamy dwoje dzieci w wieku szkolnym. Mieszkanie 60 metrów. Jego zadłużenie przekracza wartość. Najpierw pomagała rodzina. Potem zaczęło się wyprzedawanie wszystkiego - opowiada Monika, przedstawiciel handlowy z Warszawy. Pokazuje dłonie: - Obrączki, pierścionki, całą biżuterię, wszystko sprzedaliśmy. Oszczędzamy na jedzeniu. Wyeliminowaliśmy wiele rzeczy z jadłospisu, uznając, że nie są potrzebne, jak sól czy cukier, kawa. Przestaliśmy kupować bilety miesięczne. A i tak czasem człowiek myśli, że jedynym ratunkiem, jedynym uwolnieniem jest po prostu założenie sobie pętli na szyję.

Maciej Pawlicki, znany dziennikarz, producent filmowy, scenarzysta i rezyser oraz współzałożyciel Ruchu Społecznego Stop Bankowemu Bezprawiu w wywiadzie dla Polski mówi o lawinowo rosnącej fali samobójstw - dziś dotyczy ona 8 tysięcy ludzi.

- Do kancelarii, trafiają ci którzy mają już komorników na głowie. To są w dużej mierze historie podobne, ale za każdą z nich kryje się ludzka rozpacz - nierzadko mieli chwilowe problemy ze spłatą kredytu, ale brak płatności nawet kilku rat powoduje zachwianie całego kredytu. Ja wierzę w uczciwość tych ludzi. Banki - nie. Oczywiście, że banki działały nieprawnie, choć w sporze z konsumentem się tłumaczą, że klient został poinformowany o ryzyku kursowym. Ale zwykły kredytobiorca mówi: „Nie wiedziałem, że tak będzie”. To jak można mówić o rzetelnym informowaniu? - mówi Ponichtera. Podkreśla, że lata 2006-2008 to okres, gdzie ten kredyt był masowym produktem do sprzedaży, była akcja promocyjna, banki chętnie dawały kredyty we frankach, I dawały naprawdę wielkie kwoty. - Jak mówiłam, nie brały pod uwagę, że ta sytuacja może się zmienić - dodaje Beata Ponichtera. Ale banki nigdy w sporze z konsumentem nie są na pozycji przegranej. A tu mamy do czynienia z osobistą tragedią, ludzie stoją pod ścianą, nie są nawet w stanie powiedzieć, z czego to załużenie wyniknęło, czy bank właściwie wyliczył zadłużenie, jakie faktyczne opłaty dodatkowo są ponoszone. Ani to, co wchodzi w skład tego zadłużenia. Zgadzają się na wszystko, bo mają do czynienia z potężną instytucją finansową, I mają już wszystkiego dosyć.

- Pyta pani o skutki społeczne? Wiążą się one z zaciągniętymi kredytami w latach 2006-2008, a ludzie zaczęli korzystać z upadłości konsumenckiej od 2015, bo paradoksalnie wcześniej upadłość mogła być ogłoszona w stosunku do osoby, którą było na to stać. Musiała mieć majątek. Mam do czynienia z rozwodnikami, bo napięcia w rodzinach związane z koniecznością radzenia sobie w trudnych sytuacjach powodują kłótnie i rozstania. Alkoholizm i inne choroby. Potworny stres, z jakim zmagają się ci ludzie powoduje rozwój kolejnych chorób. Z biegiem czasu ich stan zdrowia ulega pogorszeniu. Przychodzą ludzie, którzy mówią: „Już nie jestem w stanie normalnie żyć”.

Przy upadłości konsumenckiej, jaką pomaga przeprowadzać klientom radca prawny, sąd ma obowiązek wziąć pod uwagę przesłanki słusznościowe i humanitarne. Nie tylko przyczyny powstania stanu niewypłacalności są istotne, ale też obecna sytuacja dłużnika. Ludzie są bowiem często chorzy, nie mają pracy i nie moga ją znaleźć, choćby ze względu na wiek, samotnie wychowują dzieci, a procedura upadłościowa pozwala na umorzenie długów w całości i rozpoczęcie życia z czystą kartą.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Co dalej z limitami płatności gotówką?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Frankowicze. Dwa miliony ludzi ze złamanymi nadziejami [REPORTAŻ] [ZDJĘCIA] - Portal i.pl

Wróć na poranny.pl Kurier Poranny