Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Festiwal teatralny Wertep w Podlaskiem (zdjęcia)

Anna Kopeć
Dyrektor artystyczny festiwalu – Dariusz Skibiński doskonale zna wymagania swojej publiczności. Jest aktorem Teatru A3.
Dyrektor artystyczny festiwalu – Dariusz Skibiński doskonale zna wymagania swojej publiczności. Jest aktorem Teatru A3. Wojciech Wojtkielewicz
Wertep to jedyny w swoim rodzaju festiwal teatralny goszczący w niewielkich miejscowościach województwa podlaskiego. Pierwszymi widzami byli mieszkańcy Michałowa. Mieli niecodzienną okazję podziwiania artystów z Indii, Francji czy Hiszpanii.

[galeria_glowna]
Kolorowe, dziwne postacie w barwnych strojach, z pomalowanymi twarzami na ulicach niewielkiego miasteczka to widok niecodzienny. Do Michałowa - tam gdzie na co dzień teatr nie zagląda, przyjechało kilkanaście kameralnych grup teatralnych. W miasteczku panuje wielkie poruszenie, czuć przyjemną atmosferę podniecenia. To pierwsza miejscowość na festiwalowej mapie Wertepu.

- Czekałyśmy na ten festiwal od wielu miesięcy, to fantastyczne i naprawdę ważne wydarzenie, dla wielu z nas to prawdziwe przeżycie - mówi Ania Bura, która na spektakle przyszła ze swoją siostrą. - Nie mogłyśmy sobie odmówić takiej okazji, tym bardziej że taka forma sztuki bardzo nas interesuje. To takie dowartościowujące, że zechcieli tu przyjechać i zaistnieć artyści z całego świata.

- Festiwal odbywa się czasie corocznych Dni Michałowa. Tym razem to bardzo miła odmiana - dodaje Ela Bura. - Do tej pory był festyn rodzinny, stragany z zabawkami, koncerty w amfiteatrze. Nie twierdzę, że to złe czy nudne, ale nie zawsze i nie wszystkim odpowiada. Festiwal teatralny znacznie bardziej urozmaica nasze święto, pokazuje coś wyjątkowego i nietypowego.

Dziewczyny lubią miejsce, w którym mieszkają, ale czasem czegoś im brakuje. W Michałowie działa ośrodek kultury i tu można zasmakować pewnych atrakcji, ale to jednak trochę za mało. Żeby zobaczyć jakąkolwiek sztukę, trzeba jechać do oddalonego o ponad trzydzieści kilometrów Białegostoku.

Tym razem to w Michałowie pojawili się aktorzy, muzykanci, performerzy, ludzie charyzmatyczni i z misją: podarować mieszkańcom prawdziwy teatr, oderwać ich od codzienności, przenieść do świata fikcji, ale też pokazać nowe oblicza i możliwości własnej miejscowości.

Bo któż lepiej powie o uroku miasta, jeśli nie przyjezdni, którzy na wszystko mają zupełnie inne, świeże spojrzenie. A takich w miniony poniedziałek w Michałowie nie brakowało. Przyjechali tu artyści z Hiszpanii, Francji, Danii, Ukrainy, z Polski, a nawet z odległej Azji.

Błazeńskie dowcipy prosto z Indii

Największą uwagę przechodniów w Michałowie zwraca zabawny człowieczek. Niewysoka postać, z kolorowymi malunkami na twarzy, w zabawnym stroju, błazeńskiej czapce z dzwoneczkami zaczepia ludzi, przedrzeźnia dzieci, naśladuje ich kroki, gesty. Za chwilę szaleje w niewielkim supermarkecie. Kobiecie, która przechadza się między półkami co i raz wyciąga coś ze sklepowego koszyka i odkłada gdzie popadnie. Za chwilę podchodzi do młodego małżeństwa i wkłada im do koszyka masę niepotrzebnych produktów. W kolejce do kasy naśladuje ruchy kasjerki.

Taki widok może zaskoczyć nie tylko mieszkańca Michałowa. Jedni z uśmiechem obserwują zabawne ruchy błazna, inni z niedowierzaniem przecierają oczy. Wszyscy jednak śmieją się z jego niewinnych żarcików i min. Nie tylko dla tutejszych jest nie lada atrakcją.

Jak się okazuje, błazen Khalid Tyabji to jeden z najznakomitszych aktorów Indii, z sukcesem grający w Bollywood i Hollywood. Artysta ma swoją antropologiczno-teatralną pasję. W rodzinnych Indiach co roku spędza kilka miesięcy na głębokiej prowincji, gdzie poznaje i bawi mieszkańców miasteczek, mniejszych niż polskie Michałowo.

Dzięki Wertepowi - festiwalowi, który wędruje po rubieżach i dociera do miejsc, gdzie teatr nie bywa - Khalid skazany jest na autentyczny i bezpardonowy odbiór jego teatralno-błazeńskich sztuczek. To go interesuje najbardziej.

Wędrujące po ulicach uszy, usta, oko i nos

Nie mniej szumu na michałowskich ulicach narobiła wielka parada. Główni jej bohaterowie to Śpiewające Uszy, Stepujące Gałki Oczne, Nos z Gilem, machina Ust Korali i Dłonie żonglujące słoniem. Ruszają w nietypowy spacer. Aktorzy animujący wielkie narządy ludzkich zmysłów bez problemu nawiązują kontakt z przechodniami, wciągają do wspólnej zabawy.

W paradzie za nimi idą mali i duzi, ktoś się śmieje, ktoś płacze, rowerzysta zatrzymuje się na chwilę i obserwuje zabawny korowód. Jest kolorowo, głośno i wesoło. Zza płotu rzucają ciekawskie spojrzenia mieszkańcy, by zaraz potem dołączyć do nietypowego spaceru. I tak od amfiteatru do parku, ulicami, między ogródkami, skwerkami przemieszcza się wielka parada nietypowych postaci i wciąż dołączają do niej nowe osoby.

W pochodzie idą dzieci, rodzice, sklepowe, urzędnicy, robotnicy, matki z wózkami, miejscowi a nawet przyjezdni. Wszyscy uśmiechnięci od ucha do ucha, z zainteresowaniem obserwują kolejne sceny. Czują tu wyjątkową, świąteczną, ale i sielską atmosferę.

Komedia dell'arte na prowincji

Na trawniku przy miejskim amfiteatrze zbiera się grupa dzieci w różnym wieku. Niektóre przyszły z babciami, ktoś przyciągnął ze sobą młodsze rodzeństwo, innych przyprowadzili rodzice.

Przyszli także nieco starsi. W programie wyczytali, że to przedstawienie nie tylko dla dzieci. Widownia rozsiada się wygodnie na trawie, maluchy szepczą między sobą, z niecierpliwością wyczekują na rozpoczęcie widowiska. Przed nimi stoją dwa niebieskie krzesła i niewielki namiot. Po chwili wyskakuje z niego kolorowy pajac w zakręconej, pasiastej czapce. Pojawia się koń, pies, doktor i policjant.

Chodzą miedzy małymi i większymi widzami, zagadują, witają się z ukłonami. Na głowie kilkuletniego chłopczyka ląduje wielka mucha animowana przez jednego z aktorów, pies podaje łapę małej dziewczynce. Nikt nie siedzi już na swoim miejscu, dzieci zaglądają jedno drugiemu przez ramię, każdy chce zobaczyć jak najwięcej, dotknąć barwnych postaci, odegrać choćby mały epizod i na chwilę być bohaterem danej sceny, zanim aktor przejdzie do kolejnej osoby i wciągnie ją do zabawy. Kiedy jeden z aktorów z kieszeni wyciąga małe gumowe węże, które wyglądają jak żywe i wkłada je do ust, publiczność krzyczy wniebogłosy.

Teatr A3 zaprezentował spektakl "Punch i Judy", inspirowany najstarszym brytyjskim tekstem komedii dell'arte. Punch to rozbrykany wisus, Judy - wrzaskliwa matrona. Toczą ze sobą walkę podjazdową o dowodzenie w sytuacjach, które zdarzają się wszystkim i na co dzień. Historia nabiera rozpędu i rubaszności. Sztuka pełna ironii, ciętych ripost, wartkiej akcji, z lekką fabułą, ale z podtekstem. Taka forma bardzo spodobała się widowni, na której zasiedli nie tylko mieszkańcy Michałowa.

- Przyjechałam tu na wakacje do swojej rodziny. Specjalnie wybrałam taki termin, żeby być na Wertepie, ponieważ bardzo interesuję się teatrem, występuję w szkolnym teatrze Kumonoque - mówi Dominika Cicha z Białegostoku. - Jedną z moich ulubionych form jest właśnie komedia dell'arte. W białostockich teatrach nie jest zbyt popularna, gdy wystawia się ją w plenerze jest znacznie ciekawsza. Nie mogłam nie skorzystać z takiej okazji.

Nikolina Iwcewicz - kuzynka Dominiki z Michałowa jest zachwycona tym, co zobaczyła.

- Czegoś takiego brakowało nam od dawna, to genialne, że możemy zobaczyć tak różne formy teatralne w najlepszym międzynarodowym wydaniu - podkreśla dziewczyna.

W Michałowie były spektakle, w których dzieci mogły wejść na plan aktorski i dotknąć niemal wszystkich elementów scenografii. Zarówno ci najmłodsi, jak i nieco starsi zachwycali się przedstawieniem Adama Walnego, który w swoich produkcjach tradycyjnie zaskakuje nietypowymi lalkami i scenami. Mieszkańcy mogli zobaczyć także absurdalne, pełne drwin przestawienie "Plan lekcji". Aktorzy Teatru A3 przenieśli widzów do szkolnych czasów, do niepobrudzonego umysłu, zbiorowych śmiechów, ale też strachów, warstwowych fobii i kopniaków-dupniaków. W tej historii szkolny dzwonek niczego nie kończył.

Powrót do korzeni

Idea Wertepu jest w zasadzie prosta. Przez kilka dni zdumiewająca i porywająca grupa aktorów odwiedza niewielkie miejscowości. Zazwyczaj w plenerze, pod gołym niebem, pokazują kilkanaście spektakli. Grają od południa, czasem do północy. Następnego dnia, z podobnym repertuarem przenoszą się do kolejnej miejscowości, kilkanaście kilometrów dalej. Wszystko po to, by zadać kłam powszechnemu stereotypowi, że festiwale teatralne i generalnie teatry mogą działać głównie w większych ośrodkach.

Chodzi o to, by zagrać spektakl na przysłowiowym końcu świata, w małej miejscowości. Ale także o to, by przywrócić piękną i bogatą tradycję wędrujących po rubieżach trup teatralnych. Takie wędrujące widowiska, w dawnych czasach po żniwach przemieszczały się z wioski do wioski, by mieszkańcom pokazać coś wyjątkowego.

Jak przywrócić tę ciekawą tradycję, w nowoczesnej i przystępnej dla współczesnego widza formie? Receptę na to znalazł Dariusz Skibiński - aktor z Poznania. Kilka lat temu z żoną Agatą kupił starą pocztę w Policznej koło Hajnówki. Tu znaleźli swoje miejsce do życia i do pracy.

- Te miasteczka po prostu mnie zauroczyły, tutaj życie toczy się inaczej. Ludzie inaczej ze sobą rozmawiają, mają czas by być ze sobą, są otwarci, szczerzy, skupieni na tym, co dzieje się tu i teraz - mówi Dariusz Skibiński. - Całe życie uprawiałem teatr, swoją artystyczną próżność mam już zaspokojoną. Pomyślałem: dlaczego by nie ściągnąć teatru do takiego miejsca, dla ludzi, którzy nie maja szansy zbyt często obcować ze sztuką.

Dlatego Wertep to prosta, niewydumana rzecz: od miasta do miasta, tak jak kiedyś bywało, zgraja aktorska, przemieszczając się gra spektakle w małych miasteczkach, wsiach i osadach. Ważne, by niczego nie przekombinować.

- Można zrobić jakąś wymyślną rzecz, mówić sobie, że to wielka sztuka, tylko co z tego, skoro nikt tego nie rozumie - pyta artysta. - Tutejsza publiczność jest zupełnie inna niż ta zblazowana z wielkich miast. Inna to nie znaczy, że gorsza czy mniej wrażliwa. Ci ludzie czekają na to wiele miesięcy, kiedyś jeszcze zimą na targu starsze kobiety wypytywały mnie, kiedy będzie Wertep i co w tym roku zobaczą.

Aktorskie wyzwanie

Dla większości aktorów, którzy przyjechali do Michałowa, takie plenerowe spektakle w niewielkich miejscowościach nie są żadną nowością. Za każdym razem jednak taki występ jest dla nich dużym wysiłkiem i przeżyciem.

- Często bierzemy udział w takich projektach, to interesujące doświadczenie nie tylko dla aktora, ale także dla wnikliwego obserwatora - mówi Kamila Papaj z Teatru A3. - W Warszawie widzowie często są bardzo wybredni, mają ogromne oczekiwania, a to bardzo nas blokuje. Kiedy dostają sztukę pierwotną, taką od serca bywają zniesmaczeni, niedopieszczeni. Takiego nastawienia nie ma w małych miejscowościach, tutaj ludzie cieszą się, że mogą coś zobaczyć, ale nie łykają wszystkiego.

- Mają zupełnie inne oczekiwania, mają taki filtr "na prawdę", filtr prostoty. Ich reakcja, niezależnie czy im się podobało czy nie, zawsze jest bardzo szczera - dodaje Wiktor Malinowski. - W małych miejscowościach ludzie odbierają sztukę rozsądkiem i umysłem, a tu po prostu czują ją sercem.

Wertep to nie tylko lokalne święto niewielkiej miejscowości, gdzie można obejrzeć spektakle dla dzieci i widowiska dla starszych. Taki festiwal to przede wszystkim niepowtarzalna szansa na rozwijanie swojej wyobraźni.

Michałowo było pierwszym przystankiem na tegorocznej mapie teatralnego Wertepu. Tutaj festiwal zagościł po raz pierwszy, w najbliższych dniach będzie krążył po kolejnych miejscowościach Podlasia.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny