Fałszerz przyznał się do podrobienia pieniędzy. Teraz zmienia zeznania

- Piliśmy z Jarkiem alkohol. Był wdzięczny, że ja postawiłem wódkę, bo on nie miał pieniędzy. Zażartowałem, że mogę mu pożyczyć i dla szpanu wyciągnąłem te banknoty. Zaraz jednak zacząłem się śmiać i powiedziałem, że fałszywek mu nie mogę dać. Jak poszedłem zmywać naczynia, Jarek musiał sam wziąć te banknoty - wyjaśniał na rozprawie Jarosław B.

Do zarzutów prokuratury o sfałszowanie co najmniej 17 sztuk stuzłotowych banknotów i wpuszczenie w obieg trzech oskarżony w miniony piątek się nie przyznał. Tłumaczył, że pieniądze podrobił jego już nieżyjący brat. A on te fałszywki po prostu znalazł, jak sprzątał jego mieszkanie.

- Zauważyłem, że te banknoty były bardzo prosto zrobione, bez starania się. Nikomu z rodziny o tym nie mówiłem, żeby nie stawiać brata w złym świetle - mówił Jarosław B.

W śledztwie jednak oskarżony mówił co innego. W marcu ubiegłego roku, zaraz po zatrzymaniu przyznał, że zeskanował setkę, wydrukował 20-30 sztuk i wyciął kuchennym nożem.

- Do zarzutu się nie przyznaję, bo to nie jest podrobienie, a zwykłe ksero. Nie wkładałem w to specjalnych umiejętności - stwierdził Jarosław B.

W piątek na sali rozbieżności tłumaczył zapewnieniami policjantów, którzy go zatrzymywali, że jak się przyzna to dostanie tylko jakąś grzywnę.

Fałszowanie pieniędzy to jednak nie taka błahostka, jak się Jarosławowi B. wydaje. Możne za to trafić do więzienia nawet na 25 lat.

10 lat odsiadki grozi drugiemu oskarżonemu - Jarosławowi P., któremu Jarosław B. miał dać swoje fałszywki. Śledczy ustalili, że Jarosław P. wprowadził jedną do obiegu, bo przekazał innemu koledze, który falsyfikatem zapłacił za wódkę. Ten kolega będzie miał oddzielny proces. Akt oskarżenia niedawno trafił do sądu.