Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ewa Tylman poszukiwana. Jej kolega usłyszał zarzut zabójstwa

Norbert Kowalski
Tak wyglądały poszukiwania Ewy Tylman
Tak wyglądały poszukiwania Ewy Tylman Łukasz Gdak
Po prawie dwóch tygodniach od zaginięcia los Ewy Tylman pozostaje nieznany. Policja twierdzi, że dziewczyna nie żyje. Adam Z. usłyszał zarzut zabójstwa z ewentualnym zamiarem. Ciała w czwartek nie znaleziono.

Po eksperymencie procesowym w nocy mamy nowe konkrety. Zatrzymaliśmy kolegę Ewy Tylman. Nie byli na moście. Zdarzenie było w jego pobliżu. Mężczyzna przyczynił się do śmierci Ewy. Więcej informacji podamy niebawem - taką wiadomość Andrzej Borowiak, rzecznik prasowy wielkopolskiej policji, przekazał w środę rano.

Rozpętała się burza. Dziennikarze od razu poinformowali o rzekomej śmierci Ewy Tylman. Wszyscy opierali się na informacji podanej przez policję. Wiadomości tej nie potwierdzała jednak poznańska prokuratura. Jak mówiła Magdalena Mazur-Prus, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Poznaniu, nie ma jednoznacznych dowodów na to, że Ewa Tylman nie żyje. Wciąż jest uznana za osobę zaginioną. - Chciałam również zdementować informacje, że ujawniliśmy ciało Ewy Tylman. Nadal go poszukujemy - wyjaśniała rzeczniczka.

Poszukiwania trwały również w czwartek do godz. 22. Policja i strażacy używali specjalnie ściągniętego z Legnicy sonaru, za pomocą którego wytypowano na dnie Warty kilka miejsc, gdzie mogły leżeć zwłoki. Jedno z nich, które szczególnie zainteresowało śledczych, zostanie przebadane dzisiaj rano.

Adam Z. został zatrzymany we wtorek wieczorem na 48 godzin. Usłyszał już zarzut. Magdalena Mazur-Prus ujawniła w nocy z czwartku na piątek, że dotyczy on zabójstwa z jego ewentualnym zamiarem. Oznacza to, Adam Z. nie planował wcześniej zabicia Ewy Tylman, jednak mógł ją zamordować.

EWA TYLMAN NADAL NIEODNALEZIONA:

Ewa Tylman

Ewa Tylman wciąż nieodnaleziona [NAGRANIE Z MONITORINGU]

W nocy z wtorku na środę z Adamem Z. przeprowadzono wspomniany już na początku eksperyment procesowy. - Polegał on na odtworzeniu mężczyźnie całej drogi powrotnej z imprezy. Ustaliliśmy, że incydent wydarzył się nad brzegiem rzeki - informował Andrzej Borowiak.

Ten sam eksperyment powtórzono w środę około południa. Tym razem były już jednak tłumy gapiów. Kiedy tylko zorientowali się, że na miejscu jest kolega Ewy, pojawiły się wulgarne okrzyki: „J...ć cię...”, czy „Śmierć za śmierć”. Na miejscu pojawił się również ojciec Ewy. - Odwróćcie go, chcę zobaczyć twarz zabójcy - krzyczał do policjantów, którzy osłaniali Adama Z.

Nagranie z monitoringu, na którym widać zaginioną Ewę:

Źródło: Nagranie z monitoringu

Andrzej Tylman wciąż nie wierzy w śmierć córki. Jest przekonany, że w całym zdarzeniu mogły brać udział osoby trzecie. Uważa, że córka mogła zostać porwana. - Dopóki nie zobaczę ciała córki, to nie uwierzę w to. Uważam, że to jest uprowadzenie i inne osoby też są w to zamieszane - opowiada Andrzej Tylman.

Feralna noc
Niedziela, noc z 22 na 23 listopada, Ewa była umówiona na spotkanie ze swoimi znajomymi z pracy. Spotkali się około godziny 21 w galerii MM. Grali w kręgle. Około godziny 23 wyszli z galerii i poszli w stronę Starego Rynku. Tam najpierw zaszli do Pijalni Wódki i Piwa, by około północy trafić do klubu Mixtura przy ul. Wrocławskiej. Po jakimś czasie większość znajomych wyszła, a Ewa została tylko ze swoim kolegą. Wyszli z klubu około godziny trzeciej. Wcześniej Ewa miała zadzwonić do swojego chłopaka i poinformować go, że wróci do domu taksówką.

Ewa z kolegą, Adamem Z., szli ul. Wrocławską, Podgórną, koło Placu Bernardyńskiego i dotarli na ul. Mostową. Tam o godzinie 3.18 zostali zarejestrowani przez kamery monitoringu jednej z prywatnych firm. - Ewa była widziana po raz ostatni około godziny 3.24 koło hotelu Ibis i przystanku tramwajowego. Od tego momentu trudno jest dokładnie odtworzyć, co działo się dalej. Niewątpliwie Ewa Tylman nie wsiadła do żadnego tramwaju, który przejeżdżał ulicą Mostową - zapewniał już na początku poszukiwań Andrzej Borowiak.

Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się również, że Adam Z. miał krzyczeć na Ewę podczas spaceru ul. Mostową. Z naszych informacji wynika, że krzyki Adama miał słyszeć mężczyzna, którego widać na monitoringu o godzinie 3.18 przy ul. Mostowej. Informacje te potwierdził jeden z policjantów działających w tej sprawie.

Coraz nowsze informacje
We wtorek 24 listopada wielkopolska policja opublikowała oficjalną informację o zaginięciu Ewy z prośbą o pomoc wszystkich, którzy mogliby przyczynić się do ustalenia faktów. Dzień później zaginięcie Ewy nabrało jeszcze większego rozgłosu, głównie z powodu zaangażowania w nią Krzysztofa Rutkowskiego.

- Znam ojca Ewy i ta sprawa ma dla mnie charakter emocjonalny. Przyjechaliśmy do Poznania pomóc rodzinie, która cierpi - mówił tuż po rozpoczęciu swoich działań. Kolejnych konferencji prasowych organizowanych przez Rutkowskiego było jeszcze kilka. Wpisały się one w codzienną rzeczywistość związaną z poszukiwaniami Ewy. A na każdej z nich Rutkowski przedstawiał swoje kolejne ustalenia dotyczące tej sprawy. Niektóre z nich, zwłaszcza w późniejszej fazie poszukiwań, nie zgadzały się z tym, co mówiła policja, która w tym czasie w spokoju kontynuowała swoją pracę. A jednocześnie niechętnie dzieliła się informacjami z mediami. Funkcjonariusze niejednokrotnie powtarzali, że dla dobra sprawy lepiej nie mówić za dużo.

Mimo tego już w czwartek 26 listopada poinformowali, że w poniedziałek w okolicach przystanku tramwajowego przed godziną 5 rano znaleziono dowód osobisty Ewy Tylman. - Kobieta, która go znalazła, dopiero w środę zorientowała się, że należy on do zaginionej 26-latki. Wcześniej zabrała go do domu - informował Andrzej Borowiak.

Chociaż policja niechętnie przekazywała wiadomości dotyczące zaginięcia Ewy, kolejne fakty zaczęły i tak wypływać dość szybko, głównie dzięki Rutkowskiemu. A to pozwoliło częściowo odtworzyć, co robił kolega Ewy po godzinie 3.24, gdy, zgodnie z ustaleniami policji, był z nią widziany po raz ostatni na kamerach monitoringu.

- Kamery Hotelu Ibis zarejestrowały go już o godzinie 3.32, kiedy idzie w stronę ul. Kazimierza Wielkiego. Tam jest widoczny już o godzinie 3.35. Z kolei minutę później nawiązał pierwsze połączenie telefoniczne. Nie wiemy jednak z kim i o czym rozmawiał - zapewnia Krzysztof Rutkowski.

Następnie mężczyzna udał się w stronę ul. Królowej Jadwigi, gdzie został zarejestrowany przez kamery monitoringu na stacji benzynowej Lotos. Tam przebywał od 3.53 do 4.03. W tym czasie rozmawiał przez telefon ze swoim partnerem. Później udał się w stronę ronda Rataje, gdzie miał przebywać od 4.25 do 4.55. Stamtąd pojechał w stronę Wildy, gdzie mieszka.

Weekend pełen zwrotów akcji
Sobota i niedziela, 28 i 29 listopada, obfitowały w nagłe zwroty akcji i niespodziewane informacje. Dwa dni, które początkowo zapowiadały się niezwykle spokojnie, przyniosły dwie szokujące informacje. Zaczęło się w już w sobotę. Krzysztof Rutkowski rozpoczął przeszukiwania terenów nad Wartą, między innymi przy użyciu drona. Na miejscu pojawiła się też policja, która również w tym czasie prowadziła swoje działania.

Sensacyjne wiadomości pojawiły się około godziny 12.30, kiedy to współpracownicy Krzysztofa Rutkowskiego dokonali szokującego znaleziska. Około dwustu metrów od mostu św. Rochu, przy brzegu Warty, znaleźli fragment ludzkiej ręki, od stawu barkowego aż po dłoń. Natychmiast przekazali tę informację policji. Pierwsze myśli, jakie pojawiały się w głowie zgromadzonych nad Wartą, były oczywiste - czy ta ręka należała do Ewy? Jak się tam znalazła? Jak długo leżała w Warcie? Odpowiedzi na te pytania nie mamy do dzisiaj. Jednak jeszcze w sobotę policja poinformowała, że znaleziony fragment ciała prawdopodobnie nie należy do kobiety.

- Z informacji, które uzyskaliśmy od specjalistów, wynika, że ta ręka prawdopodobnie nie należy do kobiety - opowiadał Andrzej Borowiak. I dodawał, że więcej informacji dotyczących tego znaleziska będzie znanych dopiero po badaniach przeprowadzonych w Zakładzie Medycyny Sądowej. Po kilku dniach pojawiły się już wstępne ustalenia biegłego, choć dokładne badania wciąż jeszcze będą kontynuowane.

Z pierwszych oględzin wynika, że ręka leżała w Warcie kilka dni i do jej odcięcia doszło kilka dni wcześniej. Być może specjalistyczne badania podadzą nieco inny termin jej odcięcia. Wiadomo, że zimna woda w Warcie dobrze „zakonserwowała” nietypowe znalezisko. Biegły póki co nie ocenił jego wieku. Śledczy na razie nie wiążą tego znaleziska z konkretnym zdarzeniem, zabójstwem lub innym przestępstwem. Nie wiedzą też, czy rękę odcięto żywej, czy martwej osobie.

Trwają poszukiwania Ewy Tylman. Nad Wartą odnaleziono rękę

Źródło: TVN24/x-news

Wątpliwości, do kogo należy znaleziony w Warcie fragment ciała, nie ma za to Krzysztof Rutkowski. Ten jest przekonany, że to ręka Adama F., biznesmena z Janikowa, niedaleko Bydgoszczy, który zaginął 23 maja 2013 roku. - Nasze informacje wskazują na to, że Adam F. został uprowadzony i miał na pieńku z grupami przestępczymi ze Szczecina i Poznania. Wiemy, że mógł zostać poćwiartowany i wrzucony do Warty - przekonuje Rutkowski.

A już kilka dni po odnalezieniu ręki informował, że wyszkolony pies do tropienia zwłok pod wodą podjął dwa tropy. Jeden z nich w odległości około 1500 metrów od mostu św. Rocha, a drugi w odległości około 5,5 km. Rutkowski, mimo że poszukiwał ciała Ewy, nie wykluczał, że w jednym z tych miejsc mogą znajdować się zwłoki osoby, do której należy odnaleziony fragment ręki.

Kolejne niespodziewane informacje pojawiły się już dzień po odnalezieniu ręki. Kiedy w niedzielę 27 listopada policja i Krzysztof Rutkowski kontynuowali swoje poszukiwania nad Wartą, rodzina Ewy dostała tajemniczy SMS. Dokładnie o godzinie 13.23 otrzymali wiadomość z żądaniem okupu za Ewę.

Potencjalni porywacze kazali im wpłacić 500 tys. zł (na dwa różne konta, odpowiednio po 200 tys. i 300 tys. zł) do 30 listopada. Grozili, że w innym przypadku, zabiją Ewę. Jako dowód, że kobieta żyje, mieli wysłać plik z nagraniem wideo Ewy. Od początku pojawiły się wątpliwości, czy żądanie okupu jest prawdziwe i czy ktoś nie robi sobie głupiego żartu. Krzysztof Rutkowski jeszcze tego samego dnia stwierdził, że według niego SMS jest fałszywy.

- Prowadziliśmy już sprawy porwań dla okupu i wiemy, jak w takich przypadkach wyglądają żądania przekazania pieniędzy. Nikt nie podaje swojego imienia i nazwiska. Ten SMS to albo złośliwość osób trzecich, albo porywacz jest wariatem - mówił Rutkowski.

Mimo tego rodzina wierzyła jednak, że żądanie okupu jest prawdziwe. - To by znaczyło, że Ewa wciąż żyje - opowiadał Piotr Tylman, brat Ewy. Niestety, bliscy zaginionej nie otrzymali żadnego pliku wideo, o którym pisali domniemani porywacze. Wątek SMS-a upadł. Sam Rutkowski zapewniał, że pieniądze nie stanowiłyby problemu i gdyby Ewa żyła, wypłaciłby pół miliona.

Poszukiwania Ewy były kontynuowane od początku tego tygodnia. A już we wtorek jeden z darczyńców z Konina zaoferował milion złotych osobie, która pomoże odnaleźć żywą Ewę. - Liczy się życie. Chcę, żeby znalazło się dziecko. Dorosłe, ale zawsze czyjeś dziecko - tłumaczył krótko, nie chcąc komentować swojej decyzji. A sam Krzysztof Rutkowski dodawał: - To osoba wiarygodna i całkowicie wypłacalna, o dobrym sercu, którą znam osobiście.

Niejasności i sprzeczne informacje

- Dowód osobisty Ewy został znaleziony na torowisku w okolicach przystanku tramwajowego - informował Andrzej Borowiak.

- Ten dowód leżał na ławce na przystanku, tak jak gdyby ktoś go tam specjalnie podłożył i chciał zmylić śledczych - to już z kolei słowa Krzysztofa Rutkowskiego.

Rozbieżności w ustaleniach policji i Rutkowskiego nie brakuje. Tak jak nie brakuje kontrowersji i niejasności.

Adam Z., który wracał z Ewą po imprezie, był przesłuchiwany zarówno przez policję, jak i ludzi Krzysztofa Rutkowskiego. Funkcjonariuszom tłumaczył, że nie pamięta feralnej nocy, ponieważ był zbyt pijany. A w domu miał się znaleźć po godzinie 4 nad ranem, co nie zgadza się z ustaleniami Rutkowskiego, który jest przekonany, że to właśnie Adam Z. jest kluczem do wyjaśnienia zagadki zniknięcia kobiety. Poddał go nawet badaniu wariografem, choć sam później przyznał, że wynik jest niejednoznaczny.

- Ponadto na nagraniach monitoringu widać wyraźnie, że ten mężczyzna idzie pewnym i dynamicznym krokiem. To nie jest chód osoby pijanej. A na pewno nie na tyle pijanej, by nic nie pamiętać. Pojawia się więc pytanie, co on przed nami ukrywa - przekonuje.

Niejasne jest jednak przede wszystkim, co stało się z Ewą i Adamem po godzinie 3.18, kiedy zostali zarejestrowani przez kamerę monitoringu prywatnej firmy. Policja i Krzysztof Rutkowski mają różne wersje tego, co wydarzyło się później. Według policjantów, para miała być widoczna na kamerach monitoringu jeszcze o godzinie 3.24. Następnie mogła zejść na tereny nad Wartą koło mostu św. Rocha, tak jak pokazywał to podczas eksperymentu procesowego Adam Z.

Taką wersję odrzuca jednak Krzysztof Rutkowski. - Adam Z. wodzi policję i prokuraturę za nos - nie ma wątpliwości. I dlatego przekonywał, że Ewa i Adam mieli przebywać na moście św. Rocha. Prezentował nagrania z monitoringu, które miały to potwierdzać, choć ich jakość nie była najlepsza i trudno było cokolwiek na nich zauważyć. Rutkowski jednak zapewniał, że jedna z kamer przy kortach tenisowych obok Politechniki Poznańskiej miała o godzinie 3.22 zarejestrować Ewę i Adama. Zgodnie z jego ustaleniami para miała przejść na drugą stronę rzeki i dojść prawie do końca mostu.

Jednocześnie informuje, że o godzinie 3.30 na moście św. Rocha kamera przy Politechnice miała zarejestrować, jak jedna z osób, znajdująca się tuż przy zakończeniu mostu po stronie wschodniej, trzyma jakiś świecący element (według niego może to być telefon), zaś druga w tym czasie zaczyna do niej biec od strony rzeki.

- W tym przypadku pojawia się jednak zagadka, czy to są Ewa i Adam. Niemożliwe jest raczej, by to Adam był biegnącą osobą, bo dokładnie o tej samej porze został zarejestrowany, jak schodzi z mostu. W takim przypadku nie wykluczamy udziału osób trzecich i tego, że Ewa mogła zostać wystawiona - opowiada Rutkowski.

Rutkowski zaskoczył również w środę, gdy zaprezentował kolejne nagrania, na których według niego ma być widać, jak Adam bije Ewę niedaleko mostu św. Rocha. Ich jakość również jest jednak nie najlepsza i trudno jednoznacznie oceniać widoczny na nich obraz.

Kontrowersyjna współpraca
- Przyjechaliśmy tu po to, by pomóc odnaleźć Ewę. Do tej pory każda akcja, którą tutaj prowadziliśmy, była we współpracy z policją i z dobrymi efektami. Nie zależy nam na tym, byśmy pierwsi odnaleźli Ewę. To nie jest wyścig. My jesteśmy do pomocy i mamy wspierać policję, która ma podejmować stosowne czynności - zapewniał na początku swoich działań Krzysztof Rutkowski.

Pierwsze dni pracy prowadzonej przez policjantów oraz ludzi Krzysztofa Rutkow-skiego nie zapowiadały tego, co nastąpi później. Pierwszy poważny zgrzyt pojawił już w sobotę 28 listopada, kiedy to od rana Rutkowski planował przeszukiwania terenów nad Wartą przy użyciu drona.

- Apel do policjantów. Nie przeszkadzajcie nam w robocie. Dziwi mnie fakt, że była taka sytuacja, w której policjanci wiedzieli, iż była zgoda na lot, a mimo wszystko go blokowali z powodu jakiegoś papierku, który jest bardzo mało istotny w interesie znalezienia dziewczyny - grzmiał w sobotę Krzysztof Rutkowski. Oskarżał policję o to, że celowo przyjechała tego dnia nad Wartę i utrudniała jego ludziom pracę.

Ostatecznie jego ekipa mogła użyć drona. Nie był to jednak koniec wzajemnych uszczypliwości. Kiedy na jednej z konferencji prasowych Andrzej Borowiak nie powiedział otwarcie, iż to właśnie Rutkowski przekazał policji informację o znalezionej ręce, detektyw „odwdzięczył” się dzień później na swoim spotkaniu z dziennikarzami.

- Rzecznikowi prasowemu policji, którego imienia i nazwiska nie pamiętam, tak jak on nie pamiętał mojego, chciałbym powiedzieć (…) - stwierdził już na początku niedzielnej konferencji prasowej.

Rutkowski przekonywał również, że gdyby nie jego działania, policja nie zmobilizowałaby takich sił, by znowu przeszukiwać Wartę. Sami policjanci niechętnie wypowiadają się na temat Krzysztofa Rutkowskiego. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się jednak, że nie zgadzają się z jego słowami o dobrej współpracy w przeszłości. Wręcz przeciwnie, mówili nam, że niezbyt miło wspominają akcje, w których również się angażował.

Mimo że każda ze stron oficjalnie nie mówi o jakiejkolwiek rywalizacji, wśród obserwujących poszukiwania Ewy od początku słyszy się głosy, że Rutkowski zmobilizował policję do bardziej wytężonych działań. Jednocześnie policjanci bardzo sceptycznie podchodzą do tez głoszonych przez Krzysztofa Rutkowskiego. Oficjalnie wstrzymywali się od komentarza i odniesienia się do opinii Rutkowskiego. Nie przekazywali również aż do środowego poranka, kiedy Andrzej Borowiak przesłał dziennikarzom informację o tym, że Ewa i Adam nie byli na moście św. Rocha, a zdarzenie było w jego pobliżu. Zaledwie kilkanaście godzin wcześniej Rutkowski pewnym tonem ogłosił, że Ewa i Adam na pewno byli na moście.

Do Poznania po pracę
Ewa Tylman pochodzi z Konina. Do Poznania przeprowadziła się w zeszłym roku, gdy dostała propozycję pracy. Początkowo była zatrudniona w sklepie Rossmann w jednej z poznańskich galerii handlowych. Później przeniosła się do placówki Rossmanna w innym centrum handlowym, gdzie była zastępcą kierownika. W dniu, kiedy poszła na feralne spotkanie ze znajomymi, również wróciła do Poznania z Konina. - Zadzwoniła do mnie około godziny 19.30, że przyjechała do Poznania. Uspokoiłem się. A dzień później dowiedziałem się, że nie wróciła do domu i nie poszła do pracy - opowiada Andrzej Tylman, ojciec Ewy.

- To jest wesoła i kontaktowa osoba, a jednocześnie bardzo rozsądna i odpowiedzialna. To był szok, że nie stawiła się w poniedziałek w pracy. Zawsze była na czas - opowiada Natalia Nowak, koleżanka. Bliscy od początku wykluczali możliwość, by Ewa sama postanowiła gdzieś uciec, nie mówiąc o tym nikomu.

- Ona nigdy w życiu by czegoś takiego nie zrobiła. Miała odpowiedzialną pracę. Nie uciekłaby, nikomu nic nie mówiąc - przekonywał Dawid Tylman, brat Ewy.

Rodzice w niepewności
Najtrudniejsze chwile w swoim życiu przeżywają bliscy Ewy Tylman. Z Andrzejem i Renatą, rodzicami Ewy, spotkaliśmy się w ich rodzinnym domu w Koninie. W trudnych chwilach mogą liczyć na pomoc znajomych i szwagra Przemka, który, by ich wesprzeć, przyjechał aż ze Stargardu Szczecińskiego. - To niemożliwe, że to się dzieje. Przecież to skromna normalna rodzina, która nic nie ma. Andrzej jest muzykiem, który na umowę-zlecenie pracuje w Orkiestrze Górniczej. Renata choruje. Dlaczego ktoś im to zrobił… - zastanawia się. Rodzice nie wiedzą, co robić. Jak mówi Andrzej, przez długi czas nie otrzymali pomocy, żadnego psychologicznego wsparcia. To obiecał im dopiero prezydent Konina po naszych publikacjach. - Tylu specjalistów, tyle stowarzyszeń, a nikt prócz tych najbliższych po ludzku nie zapytał, czy nie potrzebujemy fachowej pomocy - mówi Andrzej Tylman. I dodaje: - Od sprawy huczy, internet rozgrzany, szkoda tylko, że tragedia naszej rodziny traktowana jest przez wielu w kategoriach sensacji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Ewa Tylman poszukiwana. Jej kolega usłyszał zarzut zabójstwa - Głos Wielkopolski

Wróć na poranny.pl Kurier Poranny