Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ewa Kasprzyk: Nie jestem grzeczną dziewczynką

Iwona Kłopocka, NTO
Zamiast w "Tańcu z gwiazdami" wolę tańczyć na stole - mówi Ewa Kasprzyk.

Kurier Poranny: Od paru tygodni zarządza Pani Leśną Górą, ulubionym szpitalem wszystkich Polaków. Twarda baba z tej Elżbiety Żak. Podobna jest do Pani?

Ewa Kasprzyk: Słyszałam już opinie, że jestem ostra żyleta. Taka postać zawsze dobrze robi serialowi. A ja rzeczywiście wpasowałam się w wizerunek silnej, zdecydowanej i niezależnej kobiety. Nie odbiega to daleko od mojej osobowości. Staram się żyć dynamicznie i dużo energii wkładam w to, co robię.

Dużą popularność przyniosła Pani postać Ilony ze "Złotopolskich". Dlaczego ją Pani porzuciła?

- Grałam ją dziewięć lat i w końcu poczułam znużenie. W pewnym momencie wszystko stało się przewidywalne, a aktor tego nie lubi. Trochę też obawiałam się, że ten wizerunek za bardzo do mnie przylgnie.

Menedżerka Leśnej Góry jest do niej trochę podobna.

- Dostawałam sygnały od zwykłych ludzi rozczarowanych tym, że zniknęłam. Mówili, że ludzie chcą mnie oglądać. Więc pomyślałam: "Dlaczego mam im to robić". To przecież jest sposób na istnienie w powszechnej świadomości. Nie okłamujmy się, ja nie mam trzech propozycji filmowych rocznie. Gdybym je miała, to bym nie grała w serialach.

Popularność! Trudno bez tego żyć?

- Zanim zaczęłam grać w serialach miałam duży dorobek filmowy: "Dziewczęta z Nowolipek", "Kogel-mogel", "Kariera Nikosia Dyzmy". Ale te filmy, chociaż bardzo lubiane i powszechnie oglądane, nie dały mi tak dużej popularności, jaką dają seriale. To szczególnie widać wtedy, gdy jedzie się ze spektaklem gdzieś w Polskę, do mniejszych miast. Nie zapomnę, jak pojechaliśmy do Konina. Poszłam z Teresą Lipowską, Mostowiakową z "M jak miłość", do sklepu obuwniczego. Nie tylko nie udało jej się kupić butów, ale nawet nie dała rady czegokolwiek obejrzeć. Natychmiast została otoczona przez tłum kobiet. Ani przejść, ani wyjść.

A z jakimi oryginalnymi wyrazami uwielbienia Pani się spotkała?

- Od jednego z fanów dostałam rower, z pięknie wymalowanymi moimi inicjałami. Innym razem, gdy byłam na występach w Kielcach, wielbiciel załatwił mi ekstrawejście do jaskini Raj, gdzie byłam przyjmowana z honorami i osobiście oprowadzał mnie szef tej placówki. Ale najzabawniejsza historia przytrafiła mi się kiedyś w przychodni, gdy robiłam prześwietlenie klatki piersiowej. Pielęgniarki pobiegły po kartki i ustawiły się w kolejce po autografy. Nie przeszkadzało im to, że stoję półnaga, a zdjęcie niezrobione. To jedna ze stron popularności. Ale przecież aktor nie po to uprawia ten zawód, by być anonimowym. Jeśli chcemy, by publiczność chodziła "na nas" do teatru, to granie w telewizji jest najlepszym sposobem na podtrzymanie zainteresowania swoją osobą. A poza tym nie ukrywajmy, robimy to także dla pieniędzy.

Nie ma nic lepszego, niż robić to, co się kocha i jeszcze na tym dobrze zarabiać!

- To nie znaczy, że nie robię pewnych rzeczy, które kocham również bez pieniędzy. Właśnie skończyłam film z młodym twórcą, za który nie dostałam ani grosza. Zdjęcia kręcone były u reżysera w domu. Za chwilę wchodzę w następną produkcję, Tomka Wasilewskiego, który trzy lata czekał na dofinansowanie z Państwowego Instytutu Filmowego i nie dostał tych pieniędzy. Nie mogę mu odmówić, kiedy on mnie sobie wymarzył do tej roli. To będzie film "Płynące wieżowce", w którym zagram matkę geja. Zrobię to dla idei, żeby się zrealizować w czymś zupełnie nowym. Nie da się wszystkiego przeliczyć na pieniądze.

Od dziewięciu lat jest Pani aktorką stołecznego Teatru Kwadrat. Wcześniej przez 17 lat była Pani na etacie w gdańskim Wybrzeżu. Jaka jest różnica między "prowincją" a stolicą?

- Nigdy nie miałam poczucia, że jestem aktorką prowincjonalną. W Warszawie nieraz powstają gorsze spektakle niż poza stolicą. Tu jest na pewno większa możliwość robienia chałtur. A poza tym to przeświadczenie, że "aktor z Warszawy" jest kimś lepszym... Ale to działa głównie na ludzi z mniejszych miast. Sama inaczej byłam traktowana jako "aktorka z Gdańska", a inaczej teraz. Nie można jednak uogólniać. Są aktorzy, którzy brzydzą się serialami, a jednak są sławni. Z drugiej strony można w ogóle nic nie umieć - takim fenomenem są bracia Mroczkowie - i być na ustach wszystkich. W naszym środowisku doskonale wiemy, kto jest kim i kto nawet dla największych pieniędzy czegoś nie zrobi - na przykład nie pójdzie się ślizgać na lodzie czy do "Tańca z gwiazdami".

A co jest złego w "Tańcu z gwiazdami"?

- Ja tam wolę tańczyć na stole.

Ale trzeba uważać, by nie dać się przyłapać jakiemuś paparazzi.

- Fakt! Najgorszą ujmą dla mnie byłoby, gdybym się znalazła na pierwszej stronie tabloidu jako bohaterka skandalu. Wolę wyżywać się na scenie, niż dawać pożywkę takim pismom.

Czyżby? To po co Pani powiedziała u Wojewódzkiego, że dałaby się Pani rozebrać dla "Playboya"?

- Lubię prowokować, pokazuję to przecież także w swoich rolach. Jak ktoś robi show w stylu amerykańskim i mnie tam zaprasza, to ja nie będę udawać, że jestem grzeczną dziewczynką. Ale z tym rozbieraniem się to akurat był żart. Chciałam sprawdzić, jak to działa.

I jak działa?

- Nie mogłam się opędzić od dziennikarzy różnych pism. Istne szaleństwo. Pytali mnie, kiedy to będzie i za ile. Prasa potrafi przyjąć każdą plotkę, bo ludzie to kupują.

Pani koleżanki rozbierają się dla "Playboya". Po co im to?

- Może chcą mieć pamiątkę. Kiedy już będą pomarszczone i obwisłe, to sobie popatrzą, jak kiedyś pięknie i kusząco wyglądały. Ciało jest piękne i jeżeli tylko możemy, to pozwalajmy sobie uwalniać je od bielizny i innych krępujących rzeczy. Mnie Bromski rozebrał w "Karierze Nikosia Dyzmy" i jakoś to przełknęłam. W końcu ciało jest też narzędziem naszej pracy.

Rozebrała się Pani także - z Edytą Jungowską i Beatą Tyszkiewicz - do kampanii reklamowej kosmetyków dla dojrzałych pań "Piękno nie pyta o wiek". Indentyfikuje się Pani z tym hasłem?

- Oczywiście, że tak. Spotykam się z tym, że kobiety po pięćdziesiątce strasznie się siebie wstydzą. Mówią: "Ja bym już z żadnym młodym mężczyzną nie poszła do łóżka, bo mam rozstępy albo obwisłe piersi". A ja myślę, że to nie ma znaczenia, kiedy w grę wchodzi wzajemna fascynacja i prawdziwe uczucie. Oczywiście, każda z nas lepiej się czuje, gdy ma piękną figurę i nie wyhodowała sobie opony przez zimę. Niestety, niewiele osób, zwłaszcza w pewnym wieku, nie ma problemów z nadwagą.

Pani ma?

- No pewnie. Gdybym nie biegała, regularnie nie pływała, miałabym co najmniej 90 kilogramów do noszenia. Na szczęście sama wiem, kiedy muszę przestać jeść i bardzo się ograniczam.

Nigdy nie ukrywała Pani swego wieku...

- Nawet jakbym chciała ukryć, to się nie da, bo teraz każde pismo podaje, ile aktor ma lat. Ostatnio Paulina Młynarska w swoim programie zagaiła: "Skończyłaś 50 lat i jak się z tym czujesz?". Wszyscy mają jakąś jazdę na wiek. To idiotyczne i nieeleganckie. To normalne, że się starzejemy, ale przecież jeśli kogoś nie dopadnie straszna choroba, to można być młodym do końca życia.

Ale nie każda 50-latka wygląda tak, jak Pani.

- Bo przeciętna matka-Polka nie ma czasu, by o siebie dbać. Ale nie popadajmy w obłęd. Trzeba zaakceptować siebie. Kobiety oszalały. Ostatnio przeczytałam wspaniałą książkę "Dobre ciało" Eve Ensler. Autorka spotykała się na całym świecie z kobietami, które zrobiły sobie religię z tego, że jak będą miały mniejszy brzuch, to będą lepsze, bardziej kochane itd. I pocą się w tych cholernych siłowniach, których ja nienawidzę i dociskają się z przekonaniem, że ciało jest najważniejsze. To nie tak.

Ale sama Pani mówi, że ciało jest narzędziem. Dla aktorki upływ czasu i jego efekty muszą być bardziej bolesne niż dla księgowej.

- Faktycznie, w Polsce trudno jest aktorce, która skończyła 40 lat, grać coś innego niż role matek, żon czy "ogonów", ale taka jest mentalność w naszym kraju, że aktorki generalnie grają role żon, a nie po prostu kobiet. Ja od początku kariery gram matki, tylko moje dzieci są coraz starsze. W "Koglu-moglu" Piotruś miał kilka lat, teraz dają mi 30-latkę za córkę i twierdzą, że jest OK. Trzeba mieć dużo samozaparcia, by znaleźć dla siebie coś innego. Ja to robię. Szukam ról, które mnie do końca nie szufladkują, przynajmniej w teatrze.

Od siedmiu lat gra pani, często w klubach gejowskich, Patty Diphusa według Almodovara - gwiazdę porno. Od grudnia na deskach Kwadratu można panią oglądać w "Berku, czyli upiorze w moherze", gdzie wcieliła się Pani w postać moherowej emerytki, sąsiadki geja-Małaszyńskiego. Na zdjęciu nie poznałam Pani w scenicznym przebraniu.

- (śmiech) Nie pani jedna. Pewnego razu w przerwie przedstawienia jakiś widz podszedł do bileterki i zapytał: "Kto gra dzisiaj za panią Kasprzyk?". Możliwość takiej transformacji jest cudowna. Tę rolę sama sobie znalazłam i poprosiłam, by została napisana sztuka. Podobnie zabiegałam o prawo grania Almodovara. Tylko ja jedna w Polsce to uzyskałam. Gdybym była bierna, to znowu zagrałabym matkę lub kobietę luksusową.

Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny