Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ewa Bem na Pozytywne Wibracje Festiwal zaśpiewa największe przeboje

Jerzy Doroszkiewicz
Pierwszego dnia Białystok Pozytywne Wibracje Festival, 20 lipca, odbędzie się koncert jubileuszowy Ewy Bem "Moje serce to jest muzyk" z okazji 40-lecia pracy twórcze. Na scenie pojawi się 10-osobowy zespół. Planowane są także niespodzianki repertuarowe i udział specjalnych gości.
Pierwszego dnia Białystok Pozytywne Wibracje Festival, 20 lipca, odbędzie się koncert jubileuszowy Ewy Bem "Moje serce to jest muzyk" z okazji 40-lecia pracy twórcze. Na scenie pojawi się 10-osobowy zespół. Planowane są także niespodzianki repertuarowe i udział specjalnych gości. Marek Ulatowski/mwmedia
- Zawsze byłam osobą bardzo chętną do różnorodnych eksperymentów muzycznych. Jeśli było to coś w moim przekonaniu wartościowego, łatwo mnie było namówić - przyznaje Ewa Bem.

Pani Ewo, pani już wiele lat temu zapowiadała nam "Kolorowe lato" i wreszcie przyjedzie na letni festiwal do Białegostoku.
Ewa Bem:
Zapowiadałam i zawsze się starałam, żeby było jak najbardziej kolorowo, ale do Białegostoku przyjeżdżałam wielokrotnie. Były tu kiedyś słynne koncerty "Raz do roku w Białymstoku" i co roku grupa wykonawców z różnych gatunków muzycznych przyjeżdżała do amfiteatru. Dla mnie to już jest przetarty szlak.

Ale po raz pierwszy zaśpiewa pani przed Pałacem Branickich. A w ogóle wie pani, że mamy pałac?

- Proszę nie żartować. Oczywiście, że wiem. No i pięknie nagłośnione są Pozytywne Wibracje. Zawsze informacjom towarzyszy zdjęcie ze sceny przed Pałacem Branickich. Mam nadzieję, że szanowni Braniccy nie mają nic przeciwko temu.

Dlaczego pani zaczęła śpiewać?

- Ja nie zaczęłam, wydaje mi się, że robiłam to od dziecka. Moi bracia, rodzice, cała rodzina była związana z muzyką od kiedy pamiętam. Dla mnie było to bardzo naturalne, a później przekształciło się w szalony i kochany okres Bemibeku, pełnego działania, kreatywności, pomysłów najlepszych, jakie się ma w tym wieku, a potem się przerodziło w moją solową podróż i tak już podróżuję 40 lat.

Poznając muzykę Bemibek miałem wrażenie, że jesteście polskimi odpowiednikami Carlosa Santany i bardzo kolorowymi ludźmi.

- Na pewno słuchaliśmy Santany, Sergio Mendesa, kochaliśmy Burta Bacharacha, byliśmy osłuchani w jazzowych klimatach, Beatlesach, Stonesach.

A jak odnajdywaliście się w Polsce? To nie była łatwa muzyka.

- To był wysyp znakomitych zespołów, dziś nazwałoby się je niszowymi. Dżamble w Krakowie, Klan w Warszawie, już na piedestale stali wtedy Marek Grechuta czy Skaldowie. Za to z wykonywaniem zawodu muzyka było bardzo marnie. Długo nie mieliśmy nawet menadżera. Cały czas zajmowaliśmy się tym, żeby grać i śpiewać. Bardzo dużo występowaliśmy w klubach studenckich. Wtedy było ich w Polsce sporo i bardzo prężnie działały. Warszawska Stodoła i Hybrydy, gdański Żak, nawet Lublin był bardzo prężnym ośrodkiem. Grało się u studentów, przyjeżdżało osobowym pociągiem, żeby było jeszcze taniej i takie to były czasy.

W 1977 roku zdobyła pani I Nagrodę w konkursie Programu III Polskiego Radia za piosenkę "Dzień dobry, Mr. Blues" - do dziś to wielki klasyk.

Tak się nadzwyczajnie, czy wręcz cudownie złożyło, że tę piosenkę skomponował Jerzy Wasowski z myślą o mnie. Tekst napisał Grzegorz Perkun. Pod tym pseudonimem ukrywał się Grzesio Wasowski, syn pana Jerzego z Kabaretu Starszych Panów. To był honor straszny, z którego wówczas nawet nie bardzo zdawałam sobie sprawę. To rzeczywiście klasyk, jak i inne standardy pisane przez pana Wasowskiego. Zawsze niezmiennie doskonałe i wspaniałe, możliwe do odtworzeń po wielu latach i w nowych wersjach. To jest taki szlachetny materiał.

Polska Gierka pokochała panią za optymistyczną swingującą piosenkę "Żyj kolorowo". Jakie było pani życie w tamtych czasach?

- W okresie tej piosenki, pod koniec lat 70. złapałam pewną stabilizację. W dniu, kiedy miałam nagrywać "Żyj kolorowo" urodziła się Pamelka - moja pierwsza córka - zresztą przedwcześnie i dlatego nie zdążyłam do studia. Wtedy miałam już za sobą dość długi pobyt w Norwegii, gdzie śpiewałam w restauracjach, nawet dość wykwintnych. Te czasy z jednej strony były smętne, ale z drugiej w zawodzie miałam kapitalny ruch, stałe śpiewanie, ćwiczenie, było świetnie.

Pani miała szczęście do fantastycznych autorów tekstów. Przecież dzięki pani wiemy, że "miłość jest jak niedziela".

- Miałam zaszczyt śpiewać teksty naszych największych autorów, właściwie trzeba by powiedzieć - poetów. Przybora, Młynarski, Marysia Czubaszek, Agnieszka Osiecka, Jacek Korczakowski, same dobre nazwiska i piękne teksty.
W latach 80. zmieniła pani nieco styl i zaśpiewała "I co z tego dziś masz" - jakie to były czasy dla pani muzyki? Przeżywaliśmy wtedy rockowy boom.

- Robiłam swoje. Zawsze byłam osobą bardzo chętną do różnorodnych eksperymentów muzycznych. Jeśli było to coś w moim przekonaniu wartościowego - łatwo mnie było namówić. Dostawałam razy za to, że odchodzę od jazzowego śpiewania, ale to była nieprawda. Zawsze śpiewałam jazz, bardzo dobry pop, kiedy komponowali wspaniali jazzmani - Wojtek Karolak czy Zbyszek Namysłowski.

A księżniczka Anna spadała z konia…

- No właśnie. "Co z tego dziś masz" to była płyta Winicjusza Chrósta, wspaniałego gitarzysty. Wtedy się troszeczkę nagięłam, to nie było za bardzo w moim stylu. Ta piosenka odniosła bardzo wielki sukces, to było dla mnie osłupienie, bo byłam dość znacznie odmieniona. Teraz, po wielu latach, jak tej płyty posłuchałam to nabieram przekonania, że warta jest reedycji, bo są tam piękne piosenki.

Zauroczyła mnie pani nagrywając swoje interpretacje zespołu wszech czasów - The Beatles. Którego z wielkiej czwórki pani najbardziej kochała?

- Ja byłam śmiertelnie zakochana w całokształcie, za to moja córka Pamela jest taką fanką Paula McCartneya, że prawie jeździ za nim po świecie. Zna biografię ze szczegółami, wszystkie nagrania, wszystkie spojrzenia w obiektyw. Dla mnie to było źródło konkretnych piosenek na których się wychowywałam i które kochałam.

W lata 90. weszliście z bardzo dobrą płytą "Dziennik mej podróży" a jednocześnie gwałtownie zaczęła się rozwijać komercyjna radiofonia - to były chyba dziwne czasy.

- Wydaje mi się, że wtedy zaczął się jakiś poważny kataklizm dla rozwoju rynku polskiej piosenki. On przyniósł potworne spustoszenie, wycofało się mnóstwo dużych nazwisk, bo przecież nie będzie się wojować o kawałek anteny dla siebie. To jest poniżające dla artysty i wykluczone na pewnym poziomie. W efekcie praktycznie nie ma polskiej muzyki środka. Została wytępiona, to nieładne, ale bardzo adekwatne słowo. Radia komercyjne poszły strasznie w górę, zaspokajając głód zasmuconego, wyniszczonego społeczeństwa, które tęskniło za dobrym jedzeniem, za muzyką, której nigdy nie mogło posłuchać, za zagranicznym samochodem i ciuchem. Rozumiem to, ale powinni się w tym czasie znaleźć jacyś mądrzy ludzie, którzy panowaliby nad sytuacją, myśleli dalekosiężnie, ale tak się nie stało. Puszczono sprawy na żywioł i jest jak jest. Nie usłyszy pan dobrej piosenki z muzyki środka, nie prezentuje się muzyki różnych pokoleń i dla różnych pokoleń.

A jak odnalazła się Pani w programie "Droga do gwiazd" w TVN? Dziś chyba nikt nie pamięta już o tych artystach. Takie talent show mają sens?

- To był pierwszy program zrobiony dla śpiewających amatorów. Nie było możliwości, żeby dostał się ktoś, kto już 10 lat śpiewa i był na wszystkich castingach. Tamten miał dla mnie sens, ale nie dlatego, że w nim występowałam, tylko dlatego, że propagował amatorskie śpiewanie. Ludzie uwierzyli, że każdy może przyjść i zaśpiewać tak jak umie. W tej chwili takie programy to fabryki talentów. Współczuję młodym ludziom, którzy startują, potem się zwijają we łzach otrzymując niefachowe, ale jadowite recenzje od jury.

"Wyszłam za mąż, zaraz wracam" - oczywiście na scenę. Ciężko jest być matką i wziętą wokalistką?

- Nigdy nie byłam wziętą wokalistką, bardzo unikałam wyjazdów i nie robiłam gigantycznych tras, żeby mnie nie było tygodniami w domu. To jest poza moimi poglądami i normami moralnymi. Uważałam, że jeśli ma się dzieci, to jest gigantyczny obowiązek i najpiękniejsze z możliwych uczuć, jakie rodzice mogą dostać. Nigdy nie byłam piosenkarką, która wolała jeździć w trasy a dziecko było w objęciach jakiejś niani. Pewna starszej daty, bardzo mądra artystka powiedziała mi kiedyś, że można być albo artystką, albo matką i uważam, że to jest prawda.

"Moje serce to jest muzyk" w wykonaniu Manhattan Transfer to była chyba najpiękniejsza chwila koncertu Tu Warszawa. Czy Polacy marnują swój potencjał, czy tak trudno nam się przebić?

- Nasz potencjał się nie marnuje, bo w ogóle nie jest eksponowany. Pamiętam sytuację sprzed bardzo wielu lat w Sopocie, kiedy artysta zagraniczny startujący w konkursie musiał zaśpiewać polską piosenkę. Amerykańska wokalistka Mary Getz dowiedziała się o tym w hotelu, w nocy wybrała sobie piosenkę Zbyszka Jaremko i Wojtka Młynarskiego "Poranne łzy", którą znamy z wykonania Krysi Prońko. Mary Getz zaśpiewała ją po angielsku i wtedy dopiero bałwany zrozumiały, że to jest światowa piosenka. Bo wcześniej bałwany nie wiedziały tego. Przecież mamy muzyków i kompozytorów klasy światowej. Wymieniany już Karolak, Namysłowski czy Ptaszyn-Wróblewski komponują na światowym poziomie, ale nigdy nikt o nich nie zadbał. Oni sami próbowali, ale też się zniechęcili, no i mamy to, co chcemy.

Podaruje nam pani trochę słońca, przypominając największe przeboje ze swojej 40-letniej kariery?

- Nie będę się tutaj certolić ani za dużo kombinować, tylko zagram i zaśpiewam z bardzo kochanym, energetycznym dużym składem wszystkie największe przeboje. Oczywiście nie wszystkie się zmieszczą, ale mam nadzieję, że te najbardziej lubiane będą.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny