Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Epidemia grypy. Doktor Samuel Cytryn i jego rady

Andrzej Lechowski dyrektor Muzeum Podlaskiego w Białymstoku
Fragment reklamy aspiryny z 1929 roku.
Fragment reklamy aspiryny z 1929 roku.
W styczniu 1929 roku grypa szalała na całego. Była w Ameryce, rządziła w Europie. Rozłożyła się też i w Białymstoku. Lekarze przestrzegali, by nie odwiedzać chorych w domu, a już zwłaszcza nie całować ich na powitanie. Bo zarażą.

Dopadła mnie grypa. Rzecz banalna. Ale gdy zacząłem analizować swój stan ciała i ducha to doszedłem do całkiem niebanalnych wniosków. Tak mnie one mile zaskoczyły, że jestem Pani Grypo wdzięczny Pani. Tylu troskliwych wypowiedzi, porad, życzeń co przez ten tydzień nie usłyszałem pod swoim adresem przez cały rok. Takiej dawki czytania to nie miałem od wakacji. Ale najważniejsze doznanie to poczucie wspólnoty. W pierwszym moim grypowym tygodniu było nas, zagrypionych, zaledwie 130 tysięcy. Ale już w następnym poczułem moc. Być w wielkiej rodzinie 235 tysięcy kichających to już coś. Pani Grypo, Pani to potrafi. Poczułem też historyczną tożsamość łączącą pokolenia grypiarzy.

Oto choćby w styczniu 1929 roku, w Białymstoku już zaraz po sylwestrze przestrzegano przed zimowymi "chorobami sezonowymi". To przecież podstawowe więzi pokoleń. To samo czuli nasi dziadowie, co i nam teraz doskwiera. Tak im, jak i nam "ostre wiatry drażnią błony śluzowe jamy nosowo-gardzielowej". To od tych samych wirusów od pokoleń mamy tę samą historię, czyli "nie dający się opanować katar, chrypkę, bóle przy oddychaniu, darcie w kończynach i inne jeszcze objawy poważnego przeziębienia".

Z racji na owe darcie i sytuację w jamie gardzielowej, od wieków ludzkość, utwierdzając się w poczuciu wspólnoty i zagrożenia swego bytu, otwiera domowe arsenały.

Szły w ruch miody, zioła, czosnek, "herbatki, specjalne cukierki, zawijania i wcierania różnego rodzaju". Gdy te harce spełzały na niczym, pozostawała "dawna wypróbowana aspiryna, zasługująca na miano środka ludowego".
Jedno co różni tamte przedwojenne terapie od dzisiejszych to stosowanie wody Franciszka Józefa. I powiedzmy sobie wprost, że dzięki Bogu. Panował bowiem pogląd, że "przy grypie, katarze wierzchołków płucnych, zakatarzeniu nosa i gardzieli pamiętać należy, aby żołądek i kiszki były dokładnie przeczyszczone". Osiągano to właśnie za pomocą wody gorzkiej Najjaśniejszego Pana, która w opinii ówczesnych medyków "oddawała ludzkości ogromne usługi". Przyznać trzeba, że oryginalna i nieco ryzykowna terapia. Przeczyszczenie przy kichaniu? Konsekwencje mogły być zaskakujące.

Ale wracajmy do tego co łączy. Na każdym kroku białostoczanie spotykali się z przestrogami mającymi ich ustrzec przed zachorowaniem. Ale jeśli już grypa ich dopadła, to "rady lekarzy" były tym bardziej cenne. Jeden z miejscowych medyków ogłaszał, że "surowa pogoda, przejmujący chłód i śnieżyce czyhają na organizm, aby mimo najstaranniejszego zabezpieczenia się uczynić go pastwą długotrwałych i groźnych dla zdrowia cierpień". Aby we właściwym momencie zorientować się, że to już prawdziwa grypa, należało stosować pomiary temperatury ciała przy pomocy niezawodnego termometru Kramera, który "idealnie reagował na najdrobniejsze odchylenie od normalnego stanu temperatury".

No i w końcu sama grypa. W styczniu 1929 roku szalała na całego. Była i w Ameryce. Rządziła w Europie. Rozłożyła się też i w Białymstoku. Pisano, że "przedostała się ona wszędzie, w każdym niemal domu, jeżeli nie ma pacjenta, to przynajmniej mówi się o niej". Pomimo tak licznych zachorowań nie potrafiono dokładnie określić liczby chorych. Przyczyną tego było to, że "lekarze nie meldują w razie choroby na grypę, prócz tego częste bardzo są przypadki obywania się bez lekarza".

Gwałtownemu szerzeniu się choroby sprzyjały też białostockie maniery. W zwyczaju, zgodnym z ewangelicznym nakazem, było odwiedzić chorego. Uznawano to za obyczaj "humanitarny może w zasadzie", ale skutki były opłakane. W trakcie tych odwiedzin dochodziło do "całowania się z nimi", to jest z chorymi, oraz wiązało się z "przynoszeniem im książek, które są tak podatnymi rozsadnikami zarazka grypy".

Pod apelem nawołującym do zarzucenia tych praktyk podpisał się znany białostocki doktor Samuel Cytryn. Był stomatologiem, ale zajmował się tez higieną. Jeszcze piętnowanie grypowych całusków można zrozumieć, ale lekarskie zalecenie obyś tylko książek nie czytał i dziś budzi pewne refleksje. Czyżby dzisiejsza polska plaga nieczytania książek była wynikiem zastosowania się do doktorskich zaleceń. Jak widać nie miał Cytryn racji, bo Polacy czytać i owszem przestali, a grypa powraca do nas wiernie jak Czterej pancerni.

No kończy się moja kochana grypeńka. Czas do pracy, robota czeka. Drogi wirusie. Do zobaczenia za rok.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny