Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Edmund Płoński: Chciałem być leśniczym

Alicja Zielińska [email protected] tel. 85 748 95 45
Zabudowania we wsi Kulesze-Chobotki, koło Krypna
Zabudowania we wsi Kulesze-Chobotki, koło Krypna
Leśniczy z zawodu, z zamiłowania poeta. Wspaniały gawędziarz, o swoich przeżyciach napisał książkę. Edmund Płoński w czasie drugiej wojny światowej aktywny członek AK, był szykanowany przez gestapo, NKWD a potem pereelowską bezpiekę. Kilkakrotnie otarł się o śmierć.

Z obszernych wspomnień Edmunda Płońskiego wybraliśmy okres jego dorastania i trudnych doświadczeń wojennych.

- Moi rodzice pobrali się w 1918 roku. Po ślubie ojca powołano do wojska. Służył w 42 pp w Białymstoku. Brał udział w obronie Warszawy w 1920 roku, później w pościgu za bolszewikami walczył nad Niemnem.

Było nas troje dzieci, ja siostra Leokadia i brat Stefan. Nasza wieś Kulesze-Chobotki w gminie Krypno, przed 80 laty jakże inna była od dzisiejszej. Gęsto zabudowana, liczyła 28 gospodarstw, wszystkie budynki były z drewna, pokryte strzechą słomianą. Na piaszczystej ulicy bawiły się dzieci, w zagrodach słychać było gwar domowego ptactwa - opisuje Edmund Płoński. - Pianie kogutów o świcie budziło ze snu wieśniaków do codziennej roboty. Zapach chleba pieczonego na liściach chrzanu, kapusty czy tataraku można było wyczuć na odległość. Na polach każdego gospodarstwa uprawiano len. Błękitny kolor kwiatu lnu podczas kwitnienia miał szczególny urok. Z włókna, wymagającego długiej żmudnej obróbki, kobiety tkały na krosnach szare płótno. Proces jego wybielania w zależności od pogody trwał 2-3 tygodnie. Codziennie rano trzeba było rozwijać materiał, na mokrej od rosy trawie i zwijać około południa. Z białego mocnego płótna kobiety szyły następnie bieliznę, prześcieradła, obrusy, ręczniki.

Doskonale pamiętam, że wszyscy na wsi od wiosny do późnej jesieni chodzili boso. Obuwie młodzież nakładała na nogi idąc do szkoły i kościoła. Starsi zaś obuwali się, gdy jechali do miasta. W okresie zimy nakładano na nogi powszechnie używane wełniane wojłoki. Mężczyźni w dni świąteczne lub w podróże wkładali buty z długimi cholewami, tzw. oficerki. Na kilka lat przed wojną dla kobiet modne stały się kozaczki. Obuwie takie noszono jeszcze długo po wojnie.
Mój ojciec prenumerował "Gazetę Świąteczną", był to tygodnik, po przeczytaniu skrzętnie ją składał i chował do starej walizki. Wiele numerów się przechowało.

Do szkoły chodziłem do Tykocina. Uczyło się tu 200 dzieci. Niektórzy mieli do pokonania odległość 8 km. Nauczyciele trzymali dyscyplinę, niesforni uczniowie otrzymywali kary, za mniejsze przewinienia linijką po otwartej dłoni, czyli w łapę, za większe dostawali lanie nawet rózgą. Jak wszystkie dzieci, musiałem pomagać w gospodarstwie, od wiosny do późnej jesieni często zostawałem w domu, potem nadrabiałem materiał. Słabsi sobie nie radzili. Pierwszą klasę rozpoczęło nas 42, a do siódmej doszło zaledwie 12.

Skończyłem naukę w czerwcu 1939 roku. Za niezłe wyniki i osiągnięcia sportowe w drużynie harcerskiej szkoła wysłała mnie i kolegę Edwina Dąbrowskiego na obóz Przysposobienia Wojskowego do Grandzicz koło Grodna. Obóz był położony w lesie na terenie 147 pułku piechoty, obowiązywała nas wojskowa dyscyplina. Po upływie miesiąca z 600 harcerzy wybrano 160 do podoficerskiej szkoły wojskowej dla małoletnich, mnie też. Niestety wybuch wojny przerwał dalszą naukę. Ogłoszono powszechną mobilizację i musieliśmy wracać.

Po ataku Niemców niebawem zaczęła się okupacja rosyjska. Sowieci szybko potworzyli sielsowiety obejmujące od 3 do 5 wsi, na czele których zamiast wójtów stali predsiedatiele. W niektórych wioskach pozakładali sklepy (kooperatywy). W maju 1940 roku dostałem wezwanie do Knyszyna na komisję lekarską. Kazano zabrać zapasową bieliznę, przybory toaletowe i prowiant na trzy dni. Pod wieczór zawieziono nas (54 chłopaków) na stację kolejową i umieszczono w wagonie. Powiedziano, że jedziemy do szkoły wojskowej w Mińsku.

Obawialiśmy się najgorszego. Za Czarną Wsią, kiedy pociąg zwolnił na zakręcie, ja mój stryjeczny brat Janek i trzej koledzy, wyskoczyliśmy z wagonu. Ścieżką przy torach dotarliśmy do Białegostoku, a potem do domu. Jako rodzina kułaków byliśmy na liście do zsyłki na Syberię, po ucieczce z sowieckiej szkoły nocowałem więc poza domem. W czerwcu 1941 roku Niemcy napadli na Związek Radziecki, i to nas uchroniło.
Zaczęła się okupacja niemiecka. Mieszkaliśmy na skraju lasu, nasze zabudowania były dogodnym miejscem spotkań dla partyzantów. Różne Jednostki przemieszczające się z Puszczy Knyszyńskiej do Lasów Szelągowskich zatrzymywały się u nas. Leśni zawsze mogli liczyć na nocleg i jedzenie.

Ja również zaangażowałem się w działalność podziemną, w 1942 roku wstąpiłem do Związku Walki Zbrojnej Armii Krajowej. Miałem pseudonim "Jesion", byłem łącznikiem. Dostarczałem meldunki do odległych punktów.

W tym czasie podjąłem też naukę na tajnych kompletach w Tykocinie. Lekcje były cztery razy w tygodniu, w mieszkaniu pana Andrzeja Frączka, przedwojennego wykładowcy w białostockim liceum.

Na początku marca 1944 roku otrzymałem od dowódcy rozkaz odebrania w Białymstoku paczki z amunicją z mieszkania pani Ireny Stupak, przy Dębowej 5. Był tu punkt kontaktowy. Miałem pecha, do mieszkania wpadło dwóch gestapowców. Zostałem aresztowany i osadzony w izolatce. Zimna, betonowa posadzka, pod sufitem małe zakratowane okienko, gołe prycze i kibel stojący przy drzwiach. Głodowe porcje żywnościowe. I przesłuchania, które odbywały się w nocy. W celu wymuszenia zeznań gestapowcy bili bykowcem, kopali, przystawiali do skroni lufę pistoletu. Doznałem utraty słuchu na lewe ucho, złamano mi nos i wybito dwa zęby. Jednak nikogo nie wydałem. Po miesiącu zostałem przeniesiony do czteroosobowej celi. Warunki były znośniejsze, skończyły się dotkliwe nocne przesłuchania. Ale wśród więźniów rozeszła się wieść, że gestapo zamierza zlikwidować pewną ilość opornych. Postanowiłem spróbować ucieczki.

Oficera niemieckiego podszedłem chytrym sposobem. Powiedziałem, że chcę wskazać, gdzie ukryto broń, o którą podczas przesłuchań mnie pytano. Dwaj żandarmi, patrząc na mnie słaniającego się na nogach (bardziej niż było w rzeczywistości), w kajdankach, poprowadzili mnie przed sobą. Kiedy jeden z żandarmów nachylił się, żeby szukać rzekomej broni, ja korzystając z okazji, że jego kompan wyszedł na zewnątrz, chwyciłem stołek i uderzyłem go z całych sił. Żandarm upadł. Szybko odsunąłem zaszczepkę okna, otworzyłem je, wyskoczyłem i już byłem na zewnątrz, w zarośniętym ogrodzie. Po przebiegnięciu kilku metrów usłyszałem drugiego żandarma, zaczął strzelać, jedna z kul niegroźnie ugodziła mnie w szyję. Ale udało mi się zbiec. Życzliwi ludzie w jednym z domów przy ul. Młynowej szybko usunęli mi z rąk kajdanki i opatrzyli ranę. Z kawałkiem chleba i paroma plastrami słoniny polnymi drogami przez Starosielce, dotarłem późną nocą do domu.

Skończyła się wojna. We wrześniu 1945 roku otrzymałem od profesora Fronczaka skierowanie do liceum dla dorosłych przy ul. Warszawskiej. Tam w trybie przyśpieszonym w ciągu dwóch semestrów ukończyłem dwie klasy razem z Bogusławem Targońskim, późniejszym księdzem. Mieszkałem przy ul. Wiktorii 15 na Bojarach u pani Dolińskiej.

Podczas wakacji 1946 roku zgłosiłem się do dyrekcji Lasów Państwowych. Powiedziałem, że chcę być leśniczym, jednak nie mam przygotowania zawodowego. Rozmowie przysłuchiwał się nadleśniczy z Puszczy Augustowskiej, zaproponował mi pracę w nadleśnictwie Rudawka. Pod koniec sierpnia z plecakiem na ramionach i z walizką w ręku okazyjnym samochodem przyjechałem do Augustowa. Tam wskazano mi drogę i ostrzeżono przed grasującymi wilkami. Było już późne popołudnie, kiedy wszedłem na szeroką leśną drogę, zmierzającą do wsi Suchorzeczka. Idąc podziwiałem piękne zwarte sosnowe drzewostany, niektóre z nich porównywałem do lasu swego ojca. Przed zachodem słońca dotarłem do małej, odbudowującej się wsi położonej nad Kanałem Augustowskim i jeziorem. Uprzejmy sołtys przyjął mnie na nocleg. Do Rudawki, gdzie miałem pracować, pozostało jeszcze ponad 20 km. Sołtys poradził, abym trzymał się drogi zwanej Traktem Napoleońskim, dał dębowy kij i życzył szczęścia.
Edmund Płoński w różnych leśnictwach białostockiej Dyrekcji Lasów Państwowych przepracował 40 lat, do 1986 roku. A potem jako emeryt zjeździł wiele krajów, był w Egipcie i w Stanach Zjednoczonych. Pozostał wierny swojej pasji, wciąż pisze wiersze.

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny