Sympatyczna ośliczka, która była pupilką rodziny i przyjaciół hodowcy, została zaatakowana na łące, 150 metrów od obejścia właściciela. Mężczyzna walczył o nią ze sforą psów przez 20 minut. Zwierzę odciągnął i wezwał pomoc weterynaryjną, ale po kilku dniach poturbowany osioł padł.
- Gdybym miał przy sobie widły, to któryś z tych psów nie uszedłby z życiem. Tylko że wtedy to ja miałbym proces o zabicie zwierzęcia - bezradnie rozkłada ręce Grzegorz Danilczuk z kolonii Hryniewicze Duże.
Pan Grzegorz mieszka z dala od innych zabudowań pomiędzy Bielskiem, wsią Białą i Hryniewiczami. Z zawodu jest technikiem weterynarii, a po jego zagrodzie chodzi mnóstwo ptactwa, zwierząt hodowlanych, psy i koty.
- Wszystkie żyją w zgodzie, jak na arce Noego - podkreśla.
Są też osiołki, które stąd trafiały do żłóbków bożonarodzeniowych w bielskich parafiach, a nawet do ciechanowieckiego muzeum rolnictwa. Wśród nich była klacz osła, którą szczególnie upodobały sobie dzieci.
- Zawsze przyjazna, oswojona z ludźmi i innymi zwierzętami, także z psami. Nie umiała się bronić - mówi Danilczuk.
Właściciela zaalarmował jazgot jego własnych psów. Był środek tygodnia, po godz. 9 rano. - Byłem zajęty obrządkiem, śrutowałem zboże - opowiada. - Gdy wyjrzałem na łąkę, zobaczyłem, że na ziemi leży najmniejszy osiołek, a nad nim pastwi się wataha psów. Wybiegłem, by bronić zwierzęcia, ale te psy nie zamierzały uciekać. Były agresywne i walczyły ze mną o swoją zdobycz. Byłem zaskoczony, że tak bronią swojego łupu, bo zwykle uciekają na widok człowieka. Nasza walka trwała 20 minut. Nawet po przyjeździe policji psy stały tuż za drzewami, licząc na odzyskanie łupu.
Pan Grzegorz przeniósł oślicę do stodoły, podawał jej leki, ale po kilku dniach zwierzę padło. Incydent zgłosił do gminy, która na miejsce przywiozła pułapkę na zdziczałe psy. - Żaden się nie złapał. One nie są takie głupie, by się na to nabrać - mówi hodowca.
Gmina Bielsk Podlaski zapewnia, że z bezdomnością psów walczy i wydaje na to sporo pieniędzy ze swojego budżetu.
- 25 tys. zł wydaliśmy w pierwszej połowie tego roku, a drugie tyle mamy do grudnia - zapewnia wójt Raisa Rajecka.
Gmina - podobnie jak miasto Bielsk Podlaski - ma podpisaną umowę na odłów bezpańskich psów z firmą zewnętrzną. - Reagujemy na zgłoszenia od mieszkańców i bardzo cenimy sobie współpracę z nimi. Czasami ludziom uda się zwabić i zamknąć takiego psa, w razie potrzeby rozstawiamy klatkę do ich wyłapywania. Tak zrobiliśmy też w tym przypadku - opowiadają gminni urzędnicy.
Twierdzą, że klatka zdaje egzamin - np. okazała się skuteczna w Skrzypkach i Dobromilu. Tłumaczą także, iż walka ze zdziczałymi psami jest trudna, bo gmina jest duża i dzikie psy trudno zlokalizować. Gmina przyznaje, że w zeszłym roku dostała już pismo od Grzegorza Danilczuka. Pisał w nim, że psy płoszą dziką zwierzynę, która tratuje jego obejście i pastuchy na łące.
- W myśl przepisów, jeśli nie ma możliwości ich odłowienia, to dopuszcza się usuwanie osobników zagrażających ludziom i zwierzętom. Zwróciliśmy się w tej sprawie do jednego z kół łowieckich, ale nie dostaliśmy odpowiedzi - mówi wójt Raisa Rajecka.
Grzegorz Danilczuk twierdzi, że w kolejnych dniach ataki psów powtarzały się w okolicach Bielska u innych hodowców.
- Ludzie są już zniechęceni panującą bezradnością - mówi. - Poruszałem ten problem na ostatniej sesji rady gminy, ale radni tym problemem nie chcieli się zajmować. A ja uważam, ze grube pieniądze wydawane na walkę z bezdomnością psów są po prostu marnowane, bo nie przynoszą żadnego skutku. Trzeba szukać innych rozwiązań, np.: czipowania i sterylizacji psów mających właścicieli i eliminacji osobników już zdziczałych.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?